O, kurwa.
Tak, w głowie Vex nie znajduje się nic oprócz tego jednego przekleństwa. Powtarzanego w kółko, bez ustanku, a wokół niego tylko wszechogarniająca, przytłaczająca pustka. Na pewno nie ma tam żadnych wierszy, limeryków, sonetów, ani nawet piosenek, a Vex jeszcze przed chwilą nie miało pojęcia, że w ogóle potrafi rymować (oczywiście, nie przez przypadek, bo to zdarza się każdemu). Nadal sądzi, że nie potrafi, mimo że rzeczywistość usilnie próbuje jejmu wmówić, że jest urodzonem poetczem.
— Chyba sobie ze mnie żartujesz i w dodatku mej dumie ujmujesz! — wrzeszczy, z powrotem wbiegając do łaźni. Celuje w Cherry wyprostowanym palcem wskazującym, na którego paznokciu odrapany czarny lakier walczy o przetrwanie. — Nie, ty wcale tego nie zrobiłaś. Żadnej klątwy na mnie nie rzuciłaś. Kurwa, jebane Apollina dzieci, och, dusza moja do nieba odleci! Bogowie, co ja pierdolę?! Mój język popadł w niewolę. — Chowa twarz w dłoniach, wbija palce w oczy, aż w jejgo głowie nie tańczą kolorowe plamy. — No ja pierdolę, stracę kontrolę.
— Wiesz, na swój sposób jesteś urocze. — Cherry uśmiecha się pobłażliwie i omija zrozpaczone Vex. Zadowolona z siebie (kto na jej miejscu nie byłby z siebie zadowolony?) zostawia legioniszcze samo w łaźniach.
— Och, jak ja chciałobym jej wpierdolić — szepcze do siebie Vex — nie mogę sobie na to pozwolić. W sensie, pobicie centurionki to nawet dla mnie nie są mrzonki.
Zabiję się — dodaje już w myślach, bo nawet nie chce wiedzieć, jak okropny rym wymyśliłby do tego jejgo mózg.
W ten właśnie sposób Vex stało się nieme.
Zaciskało zęby i gryzło wnętrza policzków, byleby nie wypowiedzieć ani słowa, choć z goryczy swędziało jągo gardło. Gdy choćby kątem oka dostrzegało Cherry, w jejgo oczach zbierały się łzy wstydu, które może i odganiało najszybciej, jak było w stanie, ale wciąż nienawidziło siebie za to, że ma ochotę popłakać się z tak błahego powodu. Co prawda nie do końca błahego, bo nawet wtedy, gdy z jejgo ust wyrywało się ciche ,,kurwa”, zaraz potem dołączało do niego jeszcze cichsze ,,konserwa” (czy w ogóle istniał jakiś lepszy rym do tego przekleństwa, czy po prostu Vex miało tak ograniczone słownictwo?). W gruncie rzeczy nie rozmawiało z nikim, wszystkie próby rozmów (nawet zwykłe ,,cześć”) ignorowało i nawet nie patrzyło na kogokolwiek, kogo znało. Przez całkiem długi czas, na tyle długi, że inni legioniści zaczęli zastanawiać się, czego tak właściwie brakuje im w obozie, bo oczywistym było, że czegoś brakowało, ale nikt nie potrafił tego ubrać w słowa. O ile ktokolwiek jest w stanie ubrać w słowa ten specyficzny sposób wypowiadania się Vex — nawet gdy jejgo wypowiedź była skierowana do jednej, określonej osoby, to wszyscy dookoła i tak wzdrygali się, wyczuwając ilość jadu, wściekłości i sarkazmu zgromadzoną w zaledwie kilku słowach.
— Obraziłoś się na mnie? — Alma podpiera dłonie na biodrach, wbijając w Vex stalowe spojrzenie.
W odpowiedzi dostaje jedynie pokręcenie głową, a to zdecydowanie jej nie wystarcza.
— No to o co ci chodzi? — dopytuje, a podeszwa jej buta szybko stuka w brukowaną obozową drogę.
— O ten tramwaj co nie chodzi — próbuje zakończyć swoją wypowiedź na tym, bo przez moment łudzi się, że klątwie wystarczy zrymowanie swojej odpowiedzi ze zdaniem wypowiedzianym przez inną osobę, ale jejgo usta się nie słuchają i szybko dodaje żałosne: — Nic nigdy mi nie wychodzi.
Alma marszczy brwi i przechyla głowę. Vex jeszcze nigdy nie rozmawiało z nią w ten sposób, a już na pewno się nie zwierzało.
— Że co? W jaką ty grę grasz? — pyta zirytowana. — Ignorujesz mnie, bo nic ci nie wychodzi?
— Nie! Wcale nie jestem obrażone — warczy Vex. — To moje słowa są… wyważone — dodaje, wściekłe na Cherry, na siebie i na cały świat.
Alma nie odpowiada. Po prostu prycha pod nosem i odchodzi, a Vex nie ma pojęcia, czy powinno pobiec za nią i ją przeprosić, czy Alma najzwyczajniej w świecie ma dość rozmawiania z niąnim. Ono miałoby dość. Ma dość. Nie jest w stanie słuchać zdań, które wypływają z jejgo ust wbrew jejgo woli. Ma dość ciągłego rumienienia się, gdy tylko musi skomunikować się z kimś, używając czegoś więcej niż pomrukiwania i mowy ciała.
Musi znaleźć Cherry.
Jeszcze nie wie, co jej powie (aktualnie nigdy nie wie, co może komuś powiedzieć), ale wie, że musi zmusić ją do zdjęcia tej głupiej klątwy. Zrobi cokolwiek, żeby to zrobiła. Przeprosi za wszystkie swoje winy, padnie przed nią na kolana i zacznie bić się w pierś, krzycząc ,,Moja wina (to jakaś kpina), moja bardzo wielka wina (czuję się jak poszarpana lina)!”, słowem: zrobi cokolwiek, dzięki czemu mogłoby odzyskać panowanie nad tym, co mówi.
— Musimy to zakończyć! — Z krzykiem wbiega do ambulatorium. — Chyba że chcesz mą nienawiść do ciebie zaostrzyć! — Marszczy brwi i milknie na moment. — Sylaby mi się nie zgadzają, a one wielką wagę mają — mruczy.
— Przepraszam, w czym mogę pomóc…? — niepewnie pyta Elianne, szukając w kieszeniach fartucha termometru. — Yyy, chcesz może… napić się wody? Położyć się? Albo…
— Musisz mi powiedzieć, gdzie Cherry się znajduje i teraz tylko tego od ciebie oczekuję. — Vex wbija w Elianne wyczekujące spojrzenie. Zdezorientowana dziewczyna powoli kiwa głową, nie ma pewności, czy na pewno może dopuścić do Cherry jakieś wariatcze. Po chwili zastanowienia stwierdza, że centurionka poradzi sobie z tym lepiej niż ona.
— Hm, teraz jest… jest na zapleczu — bąka.
— Gracias, amigo mío, niech ci dzień dobrze mijo. — Przez chwilę gapią się na siebie, obydwoje równie mocno zaskoczeni słowami Vex. Gdy legioniszcze wreszcie się otrząsa ze zdumienia, mruczy: — Nie wierzę, że jest coraz gorzej. Nie uniknęłom kary bożej. Sorry-memory.
— Jesteś pewne, że dasz radę samo iść…?
Vex przezornie postanawia się już więcej nie odzywać. W milczeniu kiwa głową i jak najszybciej znika na zapleczu, zostawiając zamurowaną Elianne z jej myślami, które biegną bardzo szybko i bardzo daleko (w końcu dochodzi do wniosku, że po prostu później spyta Cherry, o co w tym wszystkim chodzi).
Centurionka uśmiecha się promiennie na widok swojejgo ulubionejgo legioniszcza.
— Hej, Vex.
— Błagam cię, ściągnij ze mnie tę klątwę. Bo ja dłużej już tak nie pociągnę.
— Musisz jeszcze trochę poćwiczyć, to akurat był rym niedokładny — mówi Cherry z niezwykłym w tej sytuacji spokojem, tak jakby nie stało przed nią szesnastolatcze, które jest bliższe płaczu niż wybuchu złości, a każdy, kto zna Vex, wie, że w takim momencie sytuacja jest naprawdę poważna.
— Ukróć mękę mą, zdejmij klątwę twą!
— To było dobre, ale nadal czegoś ci brakuje.
— Tylem wytrwał, tyle wycierpiałem, chyba śmiercią bóle się ukoją; jeślim płochym obraził cię zapałem, tę obrazę krwią odkupię moją.* — Vex wlepia w Cherry błagalne spojrzenie, naprawdę, naprawdę błagalne — spojrzenie człowieka, który posuwa się do ostatnich, najbardziej desperackich prób, człowieka, który naprawdę chwyta się brzytwy.
Cherry wybucha śmiechem.
— Czy ty… czy ty właśnie… czy ty właśnie… Nie wierzę, czy ty cytujesz Mickiewicza? — wydusza z siebie, ocierając niewidzialne łzy. — Och, wzruszyłam się.
— No, wiesz, że ja naprawdę bardzo się starałom, a przecież uwolnienia od klątwy tylko chciałom — mamrocze skruszonym tonem. Cherry aż unosi brwi z zaskoczenia, bo skruszony ton nie jest czymś, co często zdarza się usłyszeć w głosie Vex.
Przez ułamek sekundy, naprawdę bardzo, bardzo krótką chwilę, wręcz ekstremalnie krótką, Cherry myśli, że może przesadziła.
Nieeeee, dobrze jejmu tak.
— A w ogóle zastanowiłoś się nad tym, czemu ci się oberwało?
— Na głowie inne sprawy miałom i ja nawet nad tym nie myślałom — przyznaje i na całe szczęście już wróciło do swojego normalnego, trochę zirytowanego tonu.
— To wróć, jak się zastanowisz.
Po chwili ciszy, powietrze w ambulatorium rozrywa surowy, lekko zachrypnięty wrzask.
— KURWA, PRZYSIĘGAM, ŻE CIĘ ZABIJĘ, JA… JA… ZARAZ CIĘ NA ŚMIERĆ POBIJĘ!
Cherry? ──── [1219 słów: Vex otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
*cytat pochodzi z “Dziadów” cz. IV.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz