sobota, 25 stycznia 2025

Od Lynn do Kala — ,,Biały gołąb"

Zimna pogoda była dla Lynn łatwą wymówką, żeby nie wychodzić z domu. Nawet nie padał śnieg — jedynie błoto zamarzało, również po dostaniu się do butów śmiałków, którzy weszli z nim w jakikolwiek kontakt. Czasami mżyło, czasami wiało. Pragnąc ciepła i wygody, unikała tych okropności, jednak odczuwała lekki dyskomfort w komforcie. Było zbyt spokojnie, żeby była spokojna. Mimo że Nowy Rzym był zamkniętym rozdziałem w jej życiu, pozostało jej z tego okresu mnóstwo (niestety, również niezdrowych) nawyków. Pamiętała nadal natłok zadań, z którymi się zmagała i jej mózg nie mógł się od tego odzwyczaić. To, plus niska samoocena i autokrytycyzm wywoływał nieustanne poczucie winy. Nie może tak po prostu bezczynnie siedzieć.
— Dosyć tego — powiedziała do siebie kobieta, usadowiona wygodnie w fotelu.
Spojrzała ze smutkiem jeszcze na płomienie buzujące w kominku i wydostała się spod paru warstw koców. Dopiła herbatę pod wpływem pokusy, ale zaraz potem chwyciła szalik i owinęła nim szyję. Skończyła go niedawno; czas go wykorzystać. Przejrzała się w lustrze — jeden koniec zwisał znacznie niżej od drugiego i te kolory… podczas dziergania go dobrze bawiła się z różnymi włóczkami, ale teraz zwątpiła, czy było to warte efektu końcowego. Większość jej ubrań charakteryzowała się szarą, ciemną paletą barw, a reszta sprała i zużyła się na tyle, że nie wyróżniała się na ich tle. Szalik nie pasował również do niej samej — szara skóra (wysuszona, cienka jak papier), podkrążone oczy (podkrążone zawsze, bez względu, ile by nie spała), splątane, matowe, długie włosy nijakiej barwy i zgaszone oczy.
Poprzedni szalik nie był już niestety zdolny do użycia (obecnie dogorywał swojego żywota w postaci szmatek, pocięty na parę części), była więc skazana na ten. Ukryje go pod płaszczem i zresztą to nie tak, że kogoś spotka. Drzewa i ptaki raczej nie oceniały.
Kiedy w końcu otworzyła drzwi swojej chatki, zaskoczyły ją płatki śniegu. Nie wytrzymywały nawet sekundy po zetknięciu z ziemią, ale Lynn nie musiała tego widzieć, przynajmniej przez chwilę. Skierowała twarz w górę i podziwiała lecące śnieżynki.
Podeszła do karmnika, wyjęła z kieszeni worek z ziarnem i sypnęła nim porządnie. Oddaliła się kawałek, żeby obserwować jedzące ptaki. Nie musiała długo czekać — już po chwili pojawiły się pierwsze wróble, a także, ku zdziwieniu Lynn, biały gołąb. Musiała przetrzeć oczy — czy przypadkiem latający śnieg nie płata jej psikusów, ale widziała wyraźnie. Z niedowierzaniem przysunęła się bliżej karmnika. Gołąb. Mogłaby przysiąc, zauważył to i spojrzał na nią. Zaraz potem zerwał się w powietrze i odleciał kawałek. Może kobiecie zakręciło się w głowie od zimna, może powód był inny, ale zdecydowała, że podąży za nim. Buty Lynn czasami ślizgały się na zdradzieckim błocie, ale ogólnie podobał jej się taki spacer (ptak nie leciał zbyt szybko, czasami przysiadywał na drzewach lub kamieniach). Czuła, że z każdym krokiem nabiera siły do zrobienia następnego, i następnego... zaczęła nawet nucić pod nosem starą melodię z dzieciństwa. Przez głowę przemknęło jej wspomnienie Nalina, jeszcze jako piętnastoletniego blondynka prawie bez zmartwień, śpiewającego tę piosenkę na kamieniu nad ich sadzawką.
Nagle łyse konary drzew odsłoniły przed nią, wydawać się by mogło, wizję z jej wspomnień. Jasnowłosy chłopak (z gołębiem, który ją tu przyprowadził na ramieniu) przy brzegu sadzawki. Zamarznięta tafla przyciągała jej uwagę, domagała się jej. Witki wierzb smagały powietrze, zagubione śnieżynki wirowały i topniały na głazach. Nic się nie zmieniło.
Kobiecie zrobiło się niedobrze. 

 Kal? 
 ────── 
 [540 słów: Lynn otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz