sobota, 4 stycznia 2025

Od Dicka CD Lexi — „Stary Donald farmę miał”

Poprzednie opowiadanie

Zima nie mogła przyjść niezauważenie, nie w przypadku Dicka Marsha. Śliskie drogi, sople lodu, złośliwie rzucone śnieżki - wszystkie te niebezpieczne dla syna Fortuny symbole zimy nie omijały go. Cud, że jeszcze sobie nic nie odmroził.
Chyba właśnie rozcierał sobie kostkę, obolałą po spotkaniu z oblodzonym chodnikiem, kiedy Lexi zaczęła coś do niego mówić.
Odwrócił się w jej stronę. Słońce za jej głową świeciło przez obłoczki pary, wypuszczone razem z słowami.
— Chodźmy, trzeba ocieplić zwierzakom mieszkanie!
Chwyciła go lekko czerwoną od mrozu dłonią za szalik i ruszyła w stronę wspomnianego budynku.
Zapowiadał się pracowity dzień. Półbogowie zatykali wszystkie szpary szmatami, słomą, Dick nawet przybił parę wystających gwoździ. Co prawda nie obyło się bez uderzenia młotkiem w knykcie, ale nie narzekał.
— Ostatnim razem, kiedy dotknąłem młotka, skończyłem w gipsie. Przyniosłaś mi szczęście, Lexi Faulkner! Nadal mogę ruszać palcami.
Wspomniana dziewczyna uśmiechnęła się i wsunęła za ucho kosmyk włosów. Puściła dłoń przyjaciela i odwróciła się do zdenerwowanego Nuggetsa, a Dick jeszcze przez chwilę ją obserwował, zanim też się podniósł. Może faktycznie przyniosła mu szczęście? Pecha miał jak zawsze, przewracał wiadra, zaplątywal się w pajęczyny, ale dotąd nie wymagał interwencji medyka, można więc było mówić o szczęściu. Może jego mama wyjątkowo lubiła Lexi, i nie chciała, by była zmuszona do oglądania otwartych złamań czy poważnych ran?
Nuggets przerwał mu rozmyślania. Wskoczył najpierw na kolana, potem wcisnął się w kurtkę, wygodnie (przynajmniej dla niego) się usadowił, i dziobnął jeszcze parę razy Dicka. Ten, oburzony, wyrzucił kurczaka, ale podzielił się z Lexi spostrzeżeniem, że dobrze, że zaczęli ocieplać ten budyneczek. Zwierzaki mogły już zacząć marznąć. W przypływie empatii narzucił na panią Moo koc w kwiatki. Nie spodziewał się aż tak tragicznych skutków…
Listy przynoszone przez gołębia były od zawsze sekretem Lexi. Choć czytała je z uśmiechem, był on nieśmiały. Dotykała papieru z zmieszaną miną i chłonęła każde słowo, nigdy żadnego nie ujawniając.
Przyjaciel naprawdę chciał się dowiedzieć, co zawiera się w tej tajemniczej korespondencji. I dziś nastąpił ten szczęśliwy dzień!
Córka Ceres, jakby nadal niepewna swojej decyzji, podawała mu zdjęcia przedstawiające jej ojca i opowiadała coś cicho.
— Nie wspominałam ci o nim wcześniej, bo… chyba się go trochę wstydziłam.
Mężczyzna na zdjęciach był uśmiechnięty, trzymał wspomnianą przez Lexi kurę Nancy z dumą. Pasował do opisu jego córki - dobrodusznego, trochę naiwnego, ale chcącego jak najlepiej dla przyjaciółki Dicka.
Dziewczyna zamilkła, zawstydzona swoim pochodzeniem. Co prawda jej ojciec nie był ubrany w rzeczy najlepszej jakości, nie błyskał w uśmiechu złotym zębem ani nie opierał się o drogi samochód zamiast starego traktora, ale czy to miało dla syna Fortuny jakieś znaczenie?
— Lexi — zaczął, chwytając ją za rękę. — Jesteś w ostatnim możliwym miejscu, gdzie ktoś mógłby cię oceniać ze względu na pochodzenie. Nie jesteś tu ze względu na to, jaką pozycję społeczną zajmują twoi rodzice, tylko z twojej własnej ciężkiej pracy i poświęcenia.. pomyśl zresztą o dzieciach Kloacyny.
Drugą dłonią odgarnął kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha Lexi, kiedy ta pochylała się ze wstydem. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a Dick lekko zarumienił się pod wpływem jej spojrzenia.
— Dla mnie mogłabyś pochodzić z bagien, dołu dla trędowatych.. nic by nie zmieniło tego, co myślę o tobie. Zresztą, ojciec farmer nie jest taki zły! Widać, że czegoś się od niego nauczyłaś i czerpiesz teraz z tego korzyści. A mój ojciec bukmacher? Jedyne, co mam z tym zawodem wspólnego, to chyba pojęcie przegranego zakładu.

 Lexi?
 ─── 
 [553 słowa: Dick otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz