piątek, 24 stycznia 2025

Od Kala — „Pierścionki” — cz. 4

Poprzednie opowiadanie

Gdy Kal myśli o Floydzie, jego wspomnienia przypominają rozbite lusterko. Momenty, które się kiedyś wydarzyły, wydają się nigdy nie istnieć, wiążą się ze sobą tylko pozornie, trudno mu jest umieścić je w szyku chronologicznym. Nie wie czemu. Może dlatego, że Floyd też był jak rozbite lusterko. Albo kawałki rozbijanego lusterka, które w nieładzie rozsypują się na podłodze. 
Kal zawsze potem dochodzi do tego samego wniosku — nigdy nie mieli szansy tak naprawdę się poznać. 
Do tego nadal nie ma pojęcia, co się wydarzyło, czemu to się wydarzyło i czemu nie chce o tym zapomnieć. 
 
 
 Szkolna ławka raczej nie była najwygodniejszym miejscem do ucinania sobie drzemki, ale akurat tego dnia Kal znalazł w niej coś szczególnego, coś, czego jeszcze nigdy w niej nie zauważył. Mianowicie, gdy przez całą noc człowiek przespał raptem dwie godziny, wszystkie miejsca są na tyle wygodne, żeby na nich usnąć. Oczywiście, dopóki ktoś nie stuka cię w ramię i nie ciągnie za włosy. 
Kal leniwie unosi głowę, jego szare oczy wbijają się w nieznaną mu osobę z siłą stalowych ostrzy (dla jego usprawiedliwienia, kwalifikuje większą część jego klasy jako osoby mu nieznane, bo nie zamienił z nimi ani jednego słowa od początku ich wspólnej nauki). Nieznajome nic sobie z tego nie robi — z lekko naburmuszoną miną siada na drugim miejscu w ławce i rzuca swoje książki na blat, łokciem i zeszytami potrącając ramiona Kala. Niesamowicie irytujące, gdy człowiek próbuje w spokoju spać. 
— Posuń się — burczy i Kal z ogromną niechęcią przenosi się na parapet okna, który już nie jest taki wygodny, jak ławka. 
Przez dłuższą chwilę siedzą w ciszy i żadne z nich nie wygląda, jakby chciało tę ciszę przerwać. Powieki Kala opadają same z siebie, a ten drugi dzieciak zbyt zajęty jest żuciem gumy i ryciem dziur w ławce cyrklem. 
— Chcesz? — Plastikowe opakowanie szeleści tuż przed nosem Kala, którego naturalną reakcją jest gwałtowne odskoczenie. Dzieciak uśmiecha się do niego szyderczo, lekko przechylając głowę. Nierówno związane kucyki wściekle różowych włosów przechylają się razem z nią, kosmyki zamiatają po blacie. 
— Nie. 
Nieznajome wzrusza ramionami i przechyla się do tyłu na oparciu krzesła, którego przednie nogi unoszą się w powietrze. 
— Nie wiem, co wszyscy w tobie widzą. 
Zdanie to jest tak nagłe i niespodziewane, że Kal przez moment nie rejestruje, co się dzieje. Po chwili marszczy brwi, a jego głowa gwałtownie podrywa się z wygodnego zgięcia w jego ramieniu i wbija wzrok w tamtą osobę. Zirytowane spojrzenie wierci dziurę między oczami dzieciaka, który nadal beztrosko kiwa się na krześle. 
— O co ci chodzi? 
— Poza ładną buźką jesteś niczym. Jesteś nudny. 
— Kim ty niby jesteś, żeby tak mówić? — prycha Kal, z roztargnieniem poprawiając włosy. Ochota na sen szybko mu przechodzi, jej miejsce zajmuje tępa irytacja, która szybko rozprzestrzenia się po całej jego klatce piersiowej. 
 — Miło, że pytasz — stwierdza sarkastycznie. — Jestem Floyd. 
Kal czeka na kontynuację, która nigdy nie nadchodzi. 
 
Floyd z jakiegoś dziwnego powodu nie odpuszcza, czego można było się po nim spodziewać (a przynajmniej tego spodziewał się Kal). Dzień w dzień zajmuje miejsce obok Kala, próbuje opchnąć mu swoją gumę, a potem rzuca złośliwe uwagi dotyczące wszystkiego, co zrobi chłopiec. Nie pozwala mu słuchać nauczycieli na lekcjach, podkrada długopisy i ołówki, a do tego żuje gumę, głośno mlaszcząc i strzelając balonami. Czyli, w gruncie rzeczy, uprzykrza mu życie w każdy sposób, jaki potrafi wymyślić, a Kal nie ma pojęcia, co zrobił nie tak i dlaczego ta dziwna osoba się do niego przyczepiła. 
— A dzisiaj chcesz? — pyta, potrząsając paczką gum, jak zawsze trochę za blisko nosa Kala, jakby chciał, żeby słodki zapach skusił go do poczęstowania się. Bardzo zabawne. 
— Nie — wzdycha Kal, powtarzając tę samą interakcję po raz setny. — Odczepisz się ode mnie? 
— Ale ja nigdy się nie przyczepiłem. 
Kal sceptycznie unosi jedną brew, ale pozostawia to bez komentarza. 
 
Mischa czeka na niego przy ich ławce, tej samej, przy której spotkali się po raz pierwszy. Kal nie powiedziałby, że łączy z tym miejscem jakiekolwiek miłe wspomnienia, ale spotykanie się tutaj jest dla nich nie tyle co nostalgiczne, a wygodne. Obydwoje przechodzą obok niej, wracając do domów po szkole, więc czemu nie czekać na drugie, żeby umilić sobie drogę powrotną? 
— Znowu to samo! — jęczy Kal i te słowa wystarczają, żeby Mischa zaśmiała się cicho. — Zawsze tylko „a może dzisiaj chcesz?”. 
— To się zgódź. 
Kal mierzy ją spojrzeniem, które ma sugerować, że powinna zastanowić się nad tym, co mówi. Wzdycha ciężko; komunikacja nie jest jego najlepszą stroną, a porozumiewanie się znaczącymi spojrzeniami zdradziło go już zbyt wiele razy. 
— Wiesz, skoro zachowuje się jak zacięty NPC, który zawsze pojawia się w tym samym miejscu i prosi cię o jedną i tę samą rzecz, to może w końcu spełnij jego prośbę. — Mischa wzrusza ramionami. — Może wtedy przestanie cię dręczyć. 
 — Życie to nie gra komputerowa. 
— Ale gry komputerowe są tworzone na podstawie życia. 
— Przestań próbować być filozofem, okej? 
Mischa kwituje jego wypowiedź śmiechem, a on postanawia się na nią obrazić za dawanie mu takich okropnych rad. Oraz obrazić się na siebie, bo zamierza tej rady posłuchać. 
 
Kal bez słowa zanurza dłoń w plastikowym opakowaniu, zanim jeszcze Floyd zdążył dokończyć zadawanie swojego pytanie. Chłopiec marszczy brwi, bo pod palcami wcale nie wyczuwa charakterystycznych, śliskich prostokątów, tylko… metalowe kółka? Floyd kiwa zachęcająco głową z szerokim uśmiechem na twarzy i złośliwym błyskiem w oku, a Kal już wie, że powinien był odmówić i że już nigdy nie posłucha Mischy. Wygrzebuje z paczki srebrny pierścionek z czarną gwiazdką i ma największą ochotę wyrzucić go przez okno. 
— Co to ma być? — pyta sfrustrowany. 
— Byłem ciekawy, który wylosujesz — mówi Floyd z głupkowatym uśmiechem na twarzy. 
— To naprawdę najgłu- 
— Będziemy przyjaciółmi? — To pytanie wytrąca Kala z równowagi. Na moment zacina się, nie mając najmniejszego pojęcia, co odpowiedzieć. 
— Ale ty tak serio? 
— Jak najbardziej. 
Kal przez chwilę po prostu gapi się na Floyda, próbując zrozumieć, co się właśnie dzieje. 
— To jak? Będziemy? 
— …Okej. 
Na potwierdzenie swoich słów Kal wsuwa pierścionek na jeden ze swoich palców i naprawdę bardzo próbuje zignorować to, że zamiast radości z poznania nowego przyjaciela, czuje ogromny niepokój. 
— Od kogo są pozostałe? — pyta Floyd, łapiąc dłoń Kala i przejeżdżając palcem po pierścionkach na jego palcach. Chłopiec prędko mu się wyrywa. 
— Nie twoja sprawa. 
— Mam prawo wiedzieć. — Floyd uśmiecha się szelmowsko. — Jako twój przyjaciel. 
Kal patrzy na niego tak, jak spojrzałby na wariata. 
— Jesteś jakiś dziwny. 
 
Ezra serdecznie przytula Kala na powitanie, jeszcze zanim mówi mu „cześć”. Chłopiec niezręcznie klepie ją po plecach. 
— Co tam? — pyta go z nikłym uśmiechem na ustach. Splata ich palce, jak robiła to zawsze, gdy gdzieś szli. Kal z jakiegoś powodu jej na to pozwala. 
— Co zrobić, gdy przeczepia się do ciebie jakiś dziwak, a ty z jednej strony go nienawidzisz, a z drugiej, z jakiegoś powodu, nie chcesz go zranić? — wyrzuca z siebie, nie patrząc na Ezrę. Tak jak postanowił, nie ma zamiaru słuchać rad Mischy, więc pozostała mu tylko jedna osoba, którą byłby w stanie poprosić o radę. 
— Powoli się od niego odsuwaj. Tak, żeby stwierdził, że po prostu… naturalnie od siebie odpływacie, umiera wam kontakt — mówi Ezra po chwili zastanowienia. — Ale czemu go nie lubisz? 
— Ściągnęłaś dredy. — Kal mistrzowsko zmienia temat, bo tak właściwie nie ma pojęcia, jak mógłby odpowiedzieć na to pytanie. A może powinien był powiedzieć, że obcięła dredy? 
Dłoń Ezry automatycznie unosi się do jej krótkich loków. 
— Potrzebowałam zmiany — oznajmia z uśmiechem. Nieszczerym uśmiechem. 
Kal nie pyta, czemu jej potrzebowała. 
 
— Przyjedź do mojego domu. — Floyd atakuje Kala tymi słowami, słowami, których się nie spodziewał. — W sobotę. 
Kal patrzy na niego z niewyraźną miną, w jego głowie grzmią słowa Ezry. Nie odsunie się od Floyda, jeżeli będzie spotykał się z nim również poza szkołą. 
— Mam urodziny. 
Jednak nie potrafi odmówić. 
 
Przygryza wnętrze policzka, dłonie zaciska na pudełku opakowanym w różowy papier ze szczęśliwymi zwierzątkami. Oczywiście, że Mischa musiała pomagać mu w wyborze prezentu, bo Kal bardzo szybko zorientował się, że nie zna Floyda i nie ma pojęcia, co mógłby mu kupić. Poproszenie o pomoc Mischę nie było najrozważniejszym pomysłem, bo pół dnia spędzili biegając we wszystkie strony po galeriach handlowych, a ona nie potrafiła się na nic zdecydować dokładnie tak samo jak on, ale… poproszenie o pomoc Ezry równałoby się z otrzymaniem srogiego opierdolu. 
— Wow, dzięki! — krzyczy Floyd, gdy wreszcie udaje mu się dorwać do prezentu, a Kal z żalem gapi się na potargany papier prezentowy. Spędził kilka godzin na wrzeszczeniu na nożyczki i taśmę, zanim udało mu się zapakować pudełko tak, jak chciał. 
Gdy teraz patrzy na swój prezent (batmobil z lego), wydaje mu się być przerażająco żałosny. Nawet uśmiech na twarzy Floyda nie jest w stanie zmienić jego zdania. 
— Dlaczego zaprosiłeś tylko mnie? 
Floyd wzrusza ramionami. 
— Tylko ty zgodziłeś się przyjść. 
 
Sekundę, czy on go właśnie pocałował? 
Kal gapi się na Floyda, gapi się na jego uśmieszek, gapi się na niego pustym wzrokiem, albo może wzrokiem pełnym czystego szoku, albo może wzrokiem pełnym… sam nie wie, czego. 
Po czym bez słowa wstaje i wychodzi. 
 
Bawi się srebrnym pierścionkiem z gwiazdką. Ściąga go z palca, potem zakłada go z powrotem i znowu ściąga. Kręci nim na blacie biurka. Zakłada z powrotem. 
Najgorsze jest to, że nie wie, czy chce to wszystko naprawić, czy chce, żeby zostało tak, jak jest. 
 
Floyd już nigdy nie dosiadł się do Kala. 
Kal, z jakiegoś powodu, nigdy nie wyrzucił pierścionka, wyciągniętego z opakowania po gumach do żucia. 
Nigdy też nikomu nie powiedział, co dokładnie się wydarzyło. 
Gdy Ezra spytała go, jak poszło odsuwanie się od Floyda, łzy Kala zaskoczyły nie tylko ją. 
 

──────
[1556 słów: Kal otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz