Jeśli Silas naprawdę myślał (a chyba musiał, skoro zadał to pytanie), że Edel odmówi, to… nie tyle, co się myli, ale dziewczyna ma niezłe podstawy do zastanawiania się, czy na pewno rozmawia z Silasem. Próbuje unieść jedną brew, żeby podkreślić swoje słowa niewerbalnym komunikatem, ale okazuje się, że nadal nie potrafi tego zrobić. Zamiast jednej, unosi obydwie i psuje tym cały koncept, który chwilę temu powstał w jej głowie.
— Ty się słyszysz? — Jej głos lekko załamuje się, gdy zadaje to pytanie i przypadkowo wjeżdża na wyższe tony, niżby chciała. — Jadę. Oczywiście, że jadę.
Silasowi przez moment wydaje się, że dostrzegł w oczach Edel malutkie tęcze. Chociaż równie dobrze mogły to po prostu być zakłócenia i zbite ze sobą kolorowe piksele, które co jakiś czas pojawiają się na twarzy Edel, szczególnie wtedy, gdy się rusza. Gdyby tylko jakość połączenia była lepsza…
— No, to co? W piątek o ósmej mamy samolot. — Uniósł swój kubek w bardzo dziwnym toaście, prawie wylewając na siebie jego zawartość. — Buźka, smacznej kawusi.
— Kapibara w stringach?! — krzyczy Edel, ale nie zdążyła. Silas już się rozłączył. — Dziwka — mruczy pod nosem, wsuwając telefon do tylnej kieszeni spodni (upewniwszy się, że jest wyłączony, bo nigdy nie zapomni momentu, gdy zadzwoniła do kogoś swoim pośladkiem).
Dzień w obozie nagle staje się dla niej mniej przerażający, stresujący i wymagający. Z baraku wychodzi uśmiechnięta, skocznym krokiem zmierza w kierunku legionistów z jej kohorty, którzy właśnie próbują się (nie)zabić na Polu Marsowym. Z tym samym uśmiechem przekazuje im przykre informacje dotyczące ich marnych umiejętności w walce (możliwie jak najmilszymi słowami) i chwali ich za poczynione postępy, nawet jeśli tych postępów nie widzi, bo lubi patrzeć, jak w ich oczach pojawiają się iskierki dumy i determinacji, żeby być jeszcze lepszym.
Nerwowo tupie nogą, rozglądając się dookoła, przelatując wzrokiem po całym lotnisku, a przynajmniej tej jego części, która znajduje się w jej polu widzenia. W myślach w kółko przewija listę rzeczy, które spakowała (to znaczy, powinna była spakować) i równocześnie rozbrzmiewają w niej słowa dwóch piosenek naraz oraz pytanie ,,gdziejestsilasgdziejestsilasgdziejestsilas???”. To on kazał jej się nie spóźnić, ale oczywiście, że musiało być na odwrót i to Edel zjawiła się na lotnisku zdecydowanie za wcześnie. Jej przydługie już paznokcie wbijają się w antystresowego cycka, który już chyba dziesięć razy wypadł jej z dłoni, a nie ma nic bardziej stresującego niż antystresowy cycek toczący się po podłodze w miejscu publicznym, a raczej nie ma nic bardziej stresującego niż podnoszenie antystresowego cycka w miejscu pub…
— Hej. — Edel podskakuje, kiedy słyszy znajomy głos zdecydowanie za blisko swojego ucha, podczas gdy ona patrzy w kompletnie inną stronę. Szybko odwraca głowę, żeby napotkać spojrzenie zmęczonych (prawdopodobnie szeroko pojętą egzystencją), brązowych oczu.
Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech (prezentuje przy tym całe swoje uzębienie) i ledwo powstrzymuje się od wyczarowania kilku błyszczących, bardzo szczęśliwych tęczy. Zamiast tego oplata jego szyję ramionami i prawie go poddusza, przytulając go. Silas również się uśmiecha (chociaż znacznie węziej od Edel, której twarz dosłownie rozrywa uśmiech) i obejmuje przyjaciółkę, żeby mogli wykonać mały obrót wokół własnej osi. Edel śmieje mu się do ucha, gdy stawia ją na ziemi i dopiero wtedy odsuwa się od niego na długość ramienia.
— Powiedziałabym, że bardzo się zmieniłeś od naszego spotkania i że taaak dawno cię nie widziałam, ale tak naprawdę to w ogóle się nie zmieniłeś — stwierdza i nie musi się śmiać — jej oczy śmieją się za nią.
— Nawzajem.
— Nawet powietrze pachnie tutaj inaczej — rzuca Edel, gdy trochę niezgrabnie wychodzą z lotniska, a kółka ich walizek głośno turkoczą na kostkach chodnika. Po długim bezruchu nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Do tego dawno nie milczała przez tak wiele godzin; przez cały lot porozumiewała się z Silasem na migi między brzuchami lub nad głowami nieznajomych ludzi. Mieli szczęście, że ich miejsca znajdowały się chociaż w zasięgu wzroku (do momentu, w którym Silas pomachał Edel na pożegnanie i postanowił się już nigdy więcej nie odwrócić).
— Ta, od razu chce się bardziej żyć. — Silas nie jest w stanie powstrzymać ziewnięcia. — Kawa? Albo coś mocniejszego?
Z dwiema walizkami i dwoma bagażami podręcznymi wtaczają się do małej kawiarni na rogu. Zajmują sobą połowę lokalu, ale zdają się tym nie przejmować, bo w końcu kto nie lubi znajdować się w centrum wydarzeń? (Na pewno nie Edel. Ona tylko udaje, że czuje się swobodnie, bo dobrze wie, że w takich momentach Silas czuje się bardziej komfortowo niż w swoim własnym mieszkaniu). Głowy pojedynczych gości kawiarenki odwracają się w ich stronę, bądź co bądź stanowią całkiem oryginalny duet. Może zwracaliby na siebie mniejszą uwagę, gdyby Edel nie miała na sobie koszulki bez rękawów (na zewnątrz lekko prószy śnieg), a twarz Silasa nie składała się w osiemdziesięciu procentach z kolczyków.
— Fajna kawa — prycha Edel, gdy Silas uprzedza ją w składaniu zamówienia.
— Mówiłem: albo coś mocniejszego. — Posyła jej jeden ze swoich wyćwiczonych, szelmowskich uśmiechów. — Chyba że nie lubisz wildberry lillet? — Edel nie musi nic mówić, po prostu z niedowierzaniem unosi brwi (,,Ja? Ja miałabym nie lubić?”). — Tak myślałem.
Gdy przychodzi ich zamówienie, Edel mierzy dwa kieliszki krytycznym spojrzeniem. Bierze równie krytyczny łyk i kręci głową tak, jak pokręciłby głową prawdziwy koneser alkoholi.
— Umiem zrobić lepsze — stwierdza z przekąsem.
— To oddawaj. — Silas przysuwa do siebie kieliszek Edel.
— Ej, bez takich. — Drink wędruje z powrotem przed dziewczynę. — Nie odmówię, skoro już mi postawiłeś.
— Postawiłem ci?
— A nie?
Ich dokładnie tak samo zdziwione spojrzenia spotykają się ponad słomkami ich drinków.
— Wymagasz ode mnie zdecydowanie za dużo — w końcu mówi Silas, uśmiechając się lekko.
— Przyrządzę ci o niebo lepsze drinki, jeżeli zapłacisz za ten chłam — negocjuje Edel.
— Ale ty kupujesz składniki.
— Ale ja kupuję składniki.
Silas wyciąga do niej rękę nad chwiejnym, okrągłym stolikiem. Ściskają swoje dłonie dokładnie tak, jak członkowie niemieckiej mafii w hollywoodzkich filmach i Edel już wie, że wyszła stratnie w tym układzie. Mogła się bardziej postarać i wymyślić coś, przez co nie straciłaby majątku wydanego na alkohol, owoce, lód i… co tam jeszcze jest potrzebne i co prawdopodobnie będzie musiała wyszukiwać w internecie.
Do hostelu wtaczają się z dwiema walizkami, dwoma bagażami podręcznymi i dwiema plastikowymi torbami, których większość zawartości stanowią składniki drinków. W supermarkecie Edel starała się sprawiać wrażenie doświadczonej barmanki, ale Silas bardzo szybko ją zdemaskował, zaglądając jej przez ramię (,,Wildberry lillet: das Rezept? Naprawdę?”) i chyba przestał wierzyć w jej umiejętności przyrządzania drinków.
Ich pokój jest malutki, na kwadratowym stole ledwo mieszczą się wszystkie zakupione przez nich składniki, łącznie z lodem, bo okazuje się, że nie mają lodówki. Silas stwierdza, że po prostu potem położą go na parapecie i będą modlili się, żeby nie spadł na jakiegoś biednego przechodnia.
— No, to ty się tu popisuj, a ja wrócę na gotowe — rzuca Silas i w pokoju rozlega się głośny szczęk zamykanych drzwi od łazienki.
Edel nawet nie ma pojęcia, czy mają tutaj kieliszki.
Silas? ──── [1111 słów: Edel otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz