Emiliano biegł– nie, chodził szybkim, coraz szybszym krokiem od jednego końca stoiska, do drugiego.
— Hej — wydyszał, gdy znalazł Ezrę, przykucniętego pod ścianą. Nie krył swojego zabiegania. Brzmiał, jakby wolałby je ukryć.
— Hej — odpowiedziało Ezra. Wyczuło pytanie w napiętej ciszy. Niewypowiedziane “co ty, przepraszam, odwalasz”.
Dziecko Tanatosa powoli wyprostowało się – powoli, jakby jeszcze przed chwilą nieno kolana ugięły się pod niem. Ostrożnie, jakby bał się, że zaraz ponownie się poddadzą.
— Ezra, wszystko w porządku? — Emiliano miał oczy, które rozkwitały w zachodzących promieniach słońca. Złote światło wydobywało z nich nową głębię. Gdy marszczył brwi, marszczył również nos. Ezra wstydziło się tego, że w ogóle zwracało uwagę na te detale.
— Przepraszam.
— Czemu przepraszasz? — Blondyn wydawał naprawdę się martwić. Szczerze, prawdziwie.
— Czy to dla ciebie kiepski żart?
— Co? — Nawet jego zaskoczenie było szczere. Pioruńsko szczere.
— To jakiś zakład? Nie będziesz musiał myć kibli przez tydzień, jak wiesz… przekonasz mnie do wyjścia z tobą?
Emiliano zamilkł. Rozchylił wargi – zadziwiająco pełne wargi z ostrym łukiem kupidyna – by potem zamknąć usta. Wydąć je w geście kontemplacji, następnie przełknąć ślinę.
— Przepraszam — rzucił Ezra, zanim mógł usłyszeć słowa, które układał w swojej głowie syn Apollina. Nie chciał ich słyszeć. Nie chciał ich słyszeć, bo niewiedza była lepsza od prawdy, a istniały tylko dwie alternatywy: pierwsza, Ezra miało rację i Emiliano naprawdę zaakceptował jakiś zakład, albo zadecydował, że zabranie dziecka Tanatosa będzie wybitnym żartem. Wtedy Ezra straciłoby cały szacunek, który blondyn zdobył w ich mniemaniu. Jego logiczne podejście, jego kalkulowany chłód kontrastujący z ciepłem jego rąk i ciepłem jego oczu, jego decydyjność i głębia, którą musiała skrywać fasada lokalnego bad boy’a, nie znaczyłyby nic. Druga, Emiliano inicjował kontakt z własnej woli.
Ezra nie wiedział, która prawda była lepsza. Co wolałby teraz usłyszeć.
— To nie jest dla mnie żart. — Emiliano zacisnął palce na pluszaku, którego trzymał. Ezra dopiero teraz pozwolił sobie go dostrzec. Czarne, lśniące ślepia, smutna mordka. Wypchane rogi. To była najbardziej urocza koza, jaką kiedykolwiek widział.
— Okej? — Ezra kiwnął głową, sam nie wiedząc, czemu przytakiwał.
— Okej — wycedził powoli Emiliano. Odgarnął wolną dłonią złote loki z czoła, odrobinę za długie, aby były praktyczne, idealnej długości, aby ich obramiały jego twarz z gracją. — To dla ciebie.
Ezra przyjął pluszaka, od razu zaciskając na nim palce, niemalże kurczowo. Minęło kilka chwil, nim wreszcie wydukał “dziękuję”.
— Nadal cię mdli? — Zapytał blondyn, cicho, ostrożnie. Prawie opiekuńczo.
— Nie. — Ezra objął kozę ramionami.
— Boisz się wysokości?
— Nie.
— Dzisiaj jest pięćdziesiąt procent zniżki na diabelski młyn.
Ezra przytaknął. Niema odpowiedź na połowiczne pytanie.
Diabelski młyn stał kilkadziesiąt stóp dalej. Kolorowe światła wydawały się jaśniejsze, teraz gdy tarcza słońca zatonęła za horyzontem. Tylko jego promienie lizały jeszcze niebo, złoto-pomarańczowe ‘nie zapominajcie o mnie’.
— Dziesięć dolarów — rzuciła znudzona kobieta, siedząca w budce z biletami. Żuła gumę w sposób, który kojarzył się Ezrze z satyrami, nerwowo obgryzającymi pokrzywy i aluminiowe puszki.
Ezra podsunął Emiliano nieco wygniecioną pięciodolarówkę. Blondyn przyjął banknot bez protestu, za co Ezra był niezmiernie wdzięczny. Miał wrażenie, że umarłby, gdyby chciał za niego zapłacić.
Miał wrażenie, że umierał, gdy wsiadł do ciasnej gondoli, przeklinając w duchu długie nogi, podciągnięte prawie pod samą klatkę piersiową, między nimi – pluszowa koza. Poprawił jej ucho, które wywinęło się na zewnątrz.
Nawet dla kogoś, kto mieszkał w Nowym Jorku całe swoje życie, panorama miasta skąpana w ostatnim świetle dnia była po prostu… przepiękna.
Wiatr lizał policzki herosów, niosąc ze sobą chłód – lato nie miało szansy się rozwinąć, a powietrze nadal potrafiło gryźć zimnem, zwłaszcza porankami.
Żadne z nich nie starało się wypełnić napiętej ciszy słowami. Byli tylko oni, skrzyp metalu i śmiechy dzieci, dobiegające z dołu.
────── [611 słów: Ezra otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
— Nie wiem, czemu to robisz — wychrypiało Ezra w stronę ostatniej poświaty słońca. — Ale dziękuję.
Koniec wątku Ezry i Emiliano
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz