TW: self-harm
Już wiele razy udowodnił sobie, że nie jest najlepszy w przygotowywaniu się do zrobienia czegokolwiek, do rozmowy z kimkolwiek, a czasem nawet do wyjścia z domu, ale nie przeszkadza mu to we wmawianiu sobie, że jednak to wszystko potrafi. Gdyby tylko miał jakąkolwiek alternatywę poza konfrontacją w cztery oczy! Używanie telefonu Mischy jest jednak dla niego jeszcze większą katorgą niż obsługa smartfona jego ojca, bo przyzwyczajenie się do klikania we wszystko dwa razy (oraz wysłuchiwanie głosu miłej pani, która mówi mu, co próbuje otworzyć) doprowadza go do białej gorączki, a wizja rzucenia telefonem jego najlepszej przyjaciółki w ścianę nie wygląda dla niego jak coś, co obeszłoby się bez konsekwencji, nawet jeśli to Mischa. Za to Ezra zawsze z miłym uśmieszkiem pyta go, co dokładnie chce zrobić i cały czas zagląda mu przez ramię, gdy Kal próbuje w spokoju wyszukać zagadnienie do zadania domowego. Ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie Ezra wyraziłaby największą dezaprobatę, gdyby usłyszała jego pomysł, a już na pewno nie pozwoliłaby mu go wykonać “na jej zmianie”.
W takich momentach Kal jest pozostawiony sam sobie, bo zamiast stwierdzić, że w takim razie jego pomysł musi być naprawdę idiotyczny, postanawia zająć się jego spełnieniem sam. Bycie zdanym tylko dla siebie zdecydowanie nie jest jego ulubioną sytuacją, bo jego myśli nie potrafią zjechać na inny tor i ciągle mieli w głowie jedną sprawę. Po co skupiać się na czymś innym, jeśli może przemyśleć wszystko jeszcze jeden raz? I jeszcze jeden? I jeszcze jeden, tak dla pewności?
Jak dobrze byłoby po prostu wysłać jedną wiadomość, zasnąć na kilka godzin i obudzić się z gotową odpowiedzią!
— Wszystko w porządku?
Kal trochę zaskoczony patrzy na Ezrę, która wbija w niego pytające spojrzenie. Kiedy zapadła między nimi cisza? Przecież tak właściwie niczego nie zrobił…? Nawet nie starał się zachowywać tak, żeby inni mieli wrażenie, że dzieje się coś złego i powinni wreszcie zwrócić na niego uwagę.
W milczeniu kiwa głową.
Pierwszy krok: podejść do Floyda. To wychodzi mu zaskakująco dobrze (z pewnością czułby się jak bezwartościowe ścierwo, gdyby mu się to nie udało, zwłaszcza że mają razem lekcje), ale problemy zaczynają się wtedy, gdy musi coś powiedzieć (drugi krok). Wyduszenie z siebie kilku słów nagle zaczyna być dla niego za trudne, wręcz niemożliwe, a wyrazy mieszają się w jego głowie, rozkładają na sylaby, litery, na jakieś inne czynniki pierwsze… Przepchnięcie ich przez jego własne usta okazuje się być niesłychanie trudną sztuką.
— Nadal to nosisz? — Floyd patrzy na niego spod kurtyny wypłowiałej, różowej grzywki, oczywiście mając na myśli jego pierścionek. — Czyli jednak coś dla ciebie znaczyłem.
Kal odkrywa, że teraz jest mu jeszcze trudniej się odezwać. Strumień słów w jego głowie się nie zatrzymuje, ale cała reszta jego ciała jest zamrożona.
— Czego chcesz? — pyta Floyd po zdecydowanie zbyt długiej i niezręcznej pauzie.
Trzeci krok, zaadresowanie problemu (chociaż Kal nie ma już pewności, czy to był trzeci punkt, czy może jakiś ominął albo o którymś zapomniał, bo jego starannie ułożony plan uciekł mu z głowy).
— Czemu rozpowiadasz o mnie plotki?
— Nie przypominam sobie. — Floyd nonszalancko kiwa się na krześle, a Kal uznaje za okropną zniewagę to, że podczas tej rozmowy chłopiec śmie żuć gumę.
— Cayo powiedziało mi co innego — mruczy Kal. Już dawno stracił chęć do tej rozmowy, a jego argumenty, jeżeli można je tak nazwać, przedstawiają się żałośnie.
— A, ono — mówi to tak, jakby Cayo było szczurem, którego zobaczył na ulicy dzisiejszego poranka. — Po prostu powiedziałem, że jeśli ono nie zacznie cię ignorować, prędzej czy później to ty przestaniesz się odzywać.
— Dlaczego? — Zaraz po zadaniu tego pytania Kal czuje, że pieką go policzki. To takie głupie, tak bardzo się w tym momencie kompromituje…
— Bo to prawda.
Na moment zapada między nimi cisza.
— Nie? — niepewnie mówi Kal, przytłoczony złością, która promieniuje od Floyda.
— A jak było ze mną? — syczy chłopiec i aż przestaje bujać się na tylnych nogach krzesła. — Odszedłeś bez słowa. Nic. Zero. Myślałem, że może, nie wiem, wytłumaczysz się? Powiesz coś, coś… cokolwiek, a nie po prostu zamilkniesz i przestaniesz nawet na mnie patrzeć!
Mierzą się spojrzeniami, Kal boleśnie zdaje sobie sprawę z tego, że niektóre osoby zwróciły w ich stronę głowy i zaciekawione wsłuchują się w przebieg ich rozmowy. Dłonie Kala zaciskają się jedna na drugiej, kostki jego palców bieleją pod wpływem nacisku. Przydługie paznokcie wbijają się w skórę mocniej, niż zazwyczaj, ale on nawet tego nie czuje, przygnieciony wściekłym spojrzeniem Floyda.
— Przepraszam — duka, jego myśli biegną z zawrotną prędkością, żeby mogły wymyślić dalszy ciąg — za to, że uciekłem, ale chyba… chyba nie jestem gotowy na związek — kończy trochę kulawo i nie do końca jest w stanie uwierzyć we własne słowa. Uwierzyć, że w ogóle coś takiego powiedział.
— Super, rychło w czas — prycha Floyd i odwraca głowę w inną stronę. — To ja przepraszam, że się w ogóle w tobie zakochałem — mruczy sarkastycznie.
Nie chce nikogo widzieć, ale jego przyjaciółki już dawno przyzwyczaiły się, że skoro nie mogą skontaktować się z nim poprzez jakikolwiek komunikator, to przyjście pod jego dom i dzwonienie domofonem do skutku jest najlepszym sposobem na spotkanie się z nim. Nieważne, jak długo nie odpowiada i pod iloma poduszkami zakopuje głowę, prędzej czy później uderza w niego poczucie winy i pozwala im wejść. Już przyzwyczaiły się, że jeżeli nie ma go z nimi albo wcześniej nie powiedział im, że go nie będzie, to tak naprawdę nie ma szans, że nie ma go w mieszkaniu. Jeśli nie odpowiada szczególnie długo, to znaczy, że ubrany był jak najbiedniejszy menel błagający o kilka centów na piwo i właśnie próbuje doprowadzić się do porządku.
Na szybko związuje krótsze kosmyki włosów w niewielki kucyk z tyłu głowy, bo już powoli irytuje go, jak opadają mu na oczy. Szybko patrzy w lusterko, po czym unosi słuchawkę i kompletnie ignoruje krzyczane do jego ucha słowa. Przyciska guzik otwierający drzwi znacznie za mocno i za długo, niż jest to potrzebne.
Roześmiane dziewczyny taranują drzwi jego mieszkania i świergoczą coś do siebie, podczas gdy on stoi w kącie i w milczeniu je obserwuje. Ezra znacznie szybciej zauważa, że coś jest nie tak. Jej uśmiech nieco gaśnie, gdy wpatruje się w niego z niepokojem.
— Wszystko w porządku? — Podchodzi do niego i przytula go lekko na powitanie. Ostatnio to pytanie niemal stało się stałą częścią ich wszystkich rozmów. Kal mruczy coś w odpowiedzi, ale nie odwzajemnia uścisku.
— Maruda z ciebie — śmieje się Mischa i łapie go za dłonie, jakby chciała porwać go do tańca. — Może choć raz…
— Co ci się stało? — Serce Kala podskakuje, pytanie Ezry wybija z rytmu nawet Mischę, której twarz wyraża czyste zdezorientowanie. Chłopiec powoli wyciąga dłonie z jej uścisku i opuszcza je wzdłuż ciała, jakby to miało pomóc schować zaczerwienione i sine półksiężyce na jego dłoniach. W niektórych miejscach pojawiły się cienkie strupki, choć Kal nie pamiętał widoku krwi.
────── [1126 słów: Kal otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
— Przepraszam — wydusza z siebie, bo to jedyne, co jest w stanie powiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz