Jesień
Senność dokuczała Theodorowi bardziej, niż zwykle. Głupio mu było, że akurat w taki sposób oddziaływał na Edel. Czasami, w gorsze dni, kiedy w dodatku ciągle musiał przebywać wśród ludzi, próbował stawiać wokół siebie bariery. Nie był w tym zbyt wprawiony, więc rzadko działało. A jeśli działało, to mógł to być też efekt placebo, bo nikt nigdy nie potwierdził mu, że takie coś faktycznie ma prawo bytu. Ktoś z jego przyrodniego rodzeństwa wspomniał mu o tym zaledwie raz, a potem już nigdy więcej o tym nie słyszał.
Oczy mu łzawiły od słodkiego smrodu rozkładu, więc mimowolnie mrugał jeszcze częściej, niż wcześniej. Całe zmęczenie opuściło go jednak, kiedy tylko zobaczył zwłoki leżącej na wilgotnej podłodze labiryntu. Skrawek fioletowej koszulki tu, nadgryzione palce tam. Żółć podeszła mu do gardła, a smród stał się tak ciężki i przytłaczający, że niemal kręciło mu się w głowie. On znał tych ludzi. Może i z żadnym z nich się nie przyjaźnił, ale kojarzył ich z widoku, może kiedyś z nimi trenował. Nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie w jego życiu. Niemal czuł, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Nie był zdolny do odezwania się ze ściśniętym gardłem, ani do odwrócenia wzroku, ani do zrobienia kroku w którąkolwiek stronę.
Serce zadudniło mu w piersi, kiedy za plecami usłyszał głośny syk. Adrenalina już zaczynała mu przyspieszać krążenie, chociaż jeszcze się nie odwrócił. Zrobił to zaraz po Edel, która powoli wyciągała z kieszeni kieszonkowy zegarek. Theo miał szczerą nadzieję, że to coś pożytecznego, bo łuskowate, dwugłowe cielsko (ubrane w przybrudzony garniak?) wpatrywało się w nich roziskrzonym wzrokiem. Chyba nie było głodne, bo pewnie nie zostawiłoby ledwo ponadgryzanych zwłok, ale chyba miało chrapkę na wbicie kłów w ciało kolejnego półboga.
Mieli przejebane.
Umiejętności Theodore'a nie nadawały się do walki. Co, miał go uśpić? Dorobić sobie iluzją wężowy ogon, żeby wzięło go za panią amfisbenę? I tak rozwiałby się po trzydziestu sekundach. Nie był pewien, czy starczyłoby im to na ucieczkę. Zagłębili się w labiryncie, musieliby najpierw znaleźć drogę powrotną, a potwór wyglądał, jakby dobrze znał te tunele. Musiał, skoro tutaj mieszkał. Dłonie przestały mu drżeć na rękojeści sztyletu. Nie był to przecież pierwszy raz, kiedy musiał bić się z czymś, co miało ochotę posmakować jego krwi. Żałował, że nie może polegać na swoich boskach umiejętnościach.
Stwór nie ruszył w ich stronę, ale kiwał na boki ciężkimi łbami, jakby zastanawiał się, czy najpierw ma ochotę zabić Edel, czy Theodore'a. Chłopiec kątem oka widział, jak kciuk Edel, niemal dotyka zacisku, który zamykał klapkę zegarka. Spojrzał na swój żałosny sztylecik. Zęby amfisbeny były niemal długości jego ostrza.
— Cofnij się — poleciła mu półgębkiem Edel.
Theo posłusznie zrobił krok do tyłu. Edel z pewnością miała większe pojęcia na temat walk z dwugłowymi wężami. Zastanawiał się, czy udałoby im się wykiwać stwora tak, żeby mogli przebiec po obu jego stronach. Wąż wcale nie był taki wielki, ale posiadanie dwóch par oczu z pewnością ograniczało ich manewry.
Potwór zasyczał, najwyraźniej niezadowolony z tego, że jego przekąski się poruszają.
— Szybko biegasz?
Chłopiec przęłknął ślinę.
— Całkiem.
— To uciekaj.
Nie ruszył się z miejsca. Po pierwsze, jego nagłe zerwanie się do biegu z pewnością wkurwiłoby amfisbenę, czego nie potrzebowali. Po drugie, zgubiłby się przy trzecim zakręcie i w końcu zeżarłoby go coś innego. Po trzecie, nie miał zamairu zostawić tu centurionki samej, nawet jeśli oboje mieli skończyć jako kolejne zwłoki w śmierdzącym korytarzu. A po czwarte, to nie miał zamiaru odwracać się do tej szkarady plecami. Edel ponagliła go spojrzeniem, ale Theodore tylko poprawił chwyt spoconej dłoni na uchwycie sztyletu. Może uda mu się chociaż zabrać ze sobą do grobu parę łusek potwora.
Paskuda najwyraźniej znudziła się czekaniem, bo z cichym szelestem łusek przesuwających się po kamieniu ruszyła w ich stronę. Szybko. Edel w jednej chwili miała w dłoni zegarek, a w drugiej już oszczep. Nie wahała się; grot z nieprzyjemnym piskiem przejechał po łuskach na jednej z głów stwora, zanim wsunął się w jedną w szczelin pomiędzy nimi. Stworzenie wydało się z siebie odgłos, ktory mógł być czymś pomiędzy przeraźliwym sykiem a rykiem wściekłości. Paszcza drugiej głowy kłapnęła zębami, jednak nie była w stanie ich dosięgnąć, kiedy Edel trzymała jeden z łbów na odległość oszczepu.
Kątem oka spojrzała na stojącego obok chłopca.
— Cofnij się! — krzyknęła znowu.
Przyciągnęła tym uwagę drugiego łba potwora, który nagle zaczął przeć do przodu. Trzon oszczepu zaczął wymykać jej się ze spoconych dłoni. Chwila zelżonego chwytu pozwoliła amfisbenie na mocne szarpnięcie się do tyłu. Pociągnęła za sobą oszczep, który Edel w porę wypuściła. Broń ze stukotem opadła na kamienną podłogę, a z rany na głowie bestii trysnęła posoka. Zaryczała wściekle. Jeśli wcześniej patrzyła na nich z pobłażaniem, teraz z pewnością kipiała w niej żądza mordu.
Theo dopiero teraz odskoczył w stronę ściany, kiedy stworzenie potrząsnęło łbami i zaczęło sunąć ich w stronę. Edel rzuciła się po swój oszczep, leżący poza zasięgiem jej rąk. Szorowała brzuchem po brudnym kamieniu, łapiąc za sam koniec trzonu broni. Podniosła się z powrotem, stając niemal oko w oko z kłami paskudy. Theodore w tym czasie zrobił unik przed paszczą drugiej głowy, która kłapnęła kilkanaście centymetrów od niego. Potwór był na tyle inteligentny, żeby nie zaryć głową o ścianę, ale gwałtowny ruch nieco go przeważył. Edel skorzystała z okazji i wycelowała grot oszczepu w spód pyska jednej z głów. Czubek ostrza wbił się w łuski, ale potwór się szarpnął. Theo stwierdził, że albo zrobi coś teraz, albo straci głowę.
Po uniku i tak już kucał na podłodze, więc wbił sztylet w tą część cielska, którą miał przed sobą. Ostrze miękko zatopiło się w łuski na brzuchu stwora, na co z jego pyska wyrwał się kolejny syczący wrzask. Próbując wyszarpnąć sztylet, Theo mocniej poranił ciało paskudy. Kiedy próbował umknąć w bok, owiał go paskudny smród z pyska węża, a potem kły rozerwały mu koszulkę i zadrapały skórę. Chłopiec wystrzelił jak z procy poza zasięg miotająćej się głowy. W tym samym czasie Edel wykorzystała rozkojarzenie stwora i wbiła grot oszczepu mocniej, tym razem się przebijając. Theodore zarejestrował tylko ruch, którym zasłoniła twarz przed tryskającą z rany krwią potwora. Potem wyrwała oszczep z cielska węża, a zraniony przez ją łeb zaryczał głośno i zaczął słaniać się przy podłodze. Druga głowa próbowała za nimi podążyć, ale najwidoczniej nie była w stanie sama zapanować nad całym ciałem.
— NO CHODŹ! — zawołała, niemal od razu odbiegając od paskudy.
Chłopiec jeszcze przez chwilę wpatrywał się w charczącego z bólu stwora i jeden z jego łbów, który miotał się chaotycznie na boki, kiedy poczuł, że Edel ciągnie go za rękaw, a oszczep w jej dłoni znów zamienił się w zegarek. Rzuciła się biegem w przeciwną stronę korytarza, ciągnąc go za sobą. Najpierw się potknął, ale zaraz potem ruszył pędem tuż za nią. Udawał, że wcale nie przeskakuje nad czyimiś zwłokami.
Musiał biec, jeśli nie chciał do nich zaraz dołączyć.
Edel?
────
[1121 słów: Theodore otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz