JESIEŃ
Zacisnął zęby. Wszystko utrudniał fakt, że musieli użerać się akurat z Lotus. Legionistką, żyjącą we własnym świecie i pewnie w tej alternatywnej rzeczywistości uważała potwora za słodkie zwierzątko, a nie krwiożerczą bestię, która mogła wywrócić obóz do góry nogami.
Na usta cisnęła mu się odpowiedź, która wcale nie zadowoliłaby Eli; bo myślał o polowaniu z wykorzystaniem Terminatora albo o siatkach na zwierzęta, które ustawiają myśliwi, kiedy chcą sobie złapać obiad. Dziewczyna nie chciała krzywdzić tej… świnki, a on z wielką chęcią ukręciłby łeb zwierzakowi. Tylko po to, by uchronić obóz przed ewentualną katastrofą. I tylko po to, żeby nie zgłaszać tego Edel lub Vergilowi.
— Okej, po pierwsze, nie możemy tego nikomu zgłosić.
— Ale…
Dorian uniósł palec wskazujący, nie pozwalając dziewczynie wtrącić swojego „ale”.
— Po drugie… — zaciął się, bo nie miał nawet żadnego planu. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej złapać zwierzę, ale nie o tym, w jaki sposób to zrobić; a Eli czekała na jasne instrukcję i raczej nie zadowoli jej kolejne „nie wiem” albo „zabijmy to”.
Machnął niedbale ręką. Stanęło na tym, że mają tego nie zgłaszać (pod groźbą Doriana) i znowu na tym, że nie wiedzą, za co mają się złapać.
— Albo wiesz co? — przerwał krótką ciszę. — To coś uciekło w krzaki, tak? Zastawmy pułapkę w tamtym miejscu. Jak się nic nie złapie, to raczej tam nie siedzi, co nie?
— Brzmi zbyt prosto, żeby mogło się udać.
— No wiem! Ale od tego można zacząć. Jeszcze biorę pod uwagę, że Lotus mogła nas okłamać i tak naprawdę trzymać to paskudztwo pod swoim łóżkiem.
Eli się wyraźnie zamyśliła. Chciała coś wspomnieć o tym, że błądzą w tym samym miejscu od początku swojego poszukiwania świnki, ale postanowiła nie denerwować Doriana. I tak był wystarczająco podburzony i resztami swoich sił trzymał Terminatora przy sobie, nie pozwalając mu pożreć gryzonia.
— Dorian?
— Co?
Eli wskazała palcem na jego buty. Po chwili się zorientowała, że nie może tego zauważyć. Ścisnęła delikatnie ramię chłopaka.
— Ta świnka… ona tutaj jest.
Dorian nie drgnął. Stał w tym samym miejscu, jakby był psem tropiącym, który natknął się na specyficzny zapach i miał zaraz wskazać swojemu właścicielowi kierunek.
— Gdzie?
— Przy twoich nogach.
Najciemniej jest zawsze pod latarnią, pomyślał. To było tak głupie, że przez sekundę oskarżał w myślach Eli o kłamstwa. Dopóki nie poczuł malutkich pazurków, haczących o nogawkę jego spodni.
Eli się schyliła. Kucnęła tuż pod nogami chłopaka i próbowała jakoś złapać zwierzątko. Dorian stał bez ruchu, zaciskając palce na karku Terminatora. Pies zaczął skomleć.
Dziewczyna gwałtownie się podniosła. Dorian zaskoczony tą nagłą zmianą położenia uderzył Eli przypadkiem w głowę. Odwrócił się, czując, że Terminator zaczyna go ciągnąć w innym kierunku. Legionistka krzyknęła coś o uciekającym potworze, na co Dorian znów zareagował nerwowo.
— Nic ci nie jest? — zapytał tylko dla pewności, świadomy, że przypadkiem ją uderzył. — Jakby… wiesz.
— Nie, nie. — Pokręciła głową. — Ruszaj się, bo nam znowu ucieknie!
Złapała chłopaka za ramię i pociągnęła w swoją stronę. Dorian zgubił nogi, podtrzymał się wielkiego psa, ale zaraz złapał równowagę. Biegli przed siebie jak dwójka przygłupów, krzycząc coś do uciekającej świnki.
Mijali baraki, przepychali się przez innych obozowiczów, którzy tylko ze zdziwieniem się za nimi oglądali. Zatrzymał ich dopiero mężczyzna, którego Dorian nie kojarzył, a Eli najwidoczniej nie miała najprzyjemniejszych doświadczeń. Zmarszczyła groźnie brwi i próbowała wyminąć przeszkodę.
— Gdzie się tak spieszycie, hm?! Jeśli do pana pretora, to ja jestem już umówiony! — zarechotał.
Dorian się skrzywił. Przez myśl mu nawet nie przeszło, żeby szukać Vergila.
— Spieszymy się.
Eli znowu spróbowała wyminąć obcego mężczyznę, ale ten zablokował jej drogę swoją ręką. Pokręcił głową i zaczął swój monolog o nieposłusznych legionistach, obijających się podczas ćwiczeń i biegających bez celu po obozie.
Dorian pogłaskał Terminatora za uchem. Nie musiał nawet odzywać się do psa, by ten zrozumiał i ostrzegawczo szczeknął na zawracającego im dupy Izana.
— O, proszę! Pies!
Eli ze smutkiem wpatrywała się w rosnące nieopodal trawy. Straciła świnkę z oczu. Gdyby nie Izan, to na pewno by ją złapali. Mogliby wtedy rozwiązać problem potwora, wałęsającego się po obozie. Uchronić innych. Wytłumaczyć Lotus, dlaczego nie powinna przyprowadzać takich stworzeń w bezpieczną przestrzeń półbogów. Teraz nie mieli niczego. Pomijając oczywiście skrzeczącego nad ich głowami Izana.
— …i macie się zachowywać! — krzyknął i w końcu ustąpił im drogi.
Dorian nie słyszał niczego. Nie skupiał się na tej rozmowie tak bardzo, że usłyszał tylko ostatnie słowa i odgłos oddalających się po piaszczystym podłożu kroków.
— Znikła — powiedziała z wyraźnym smutkiem.
— Terminator ją wytropi.
Pies przywarł nosem do ziemi i przeszedł parę kroków do przodu. Dwójka herosów podążała za ogarem w pełnym skupieniu; Eli była zbyt zdenerwowana, by myśleć o czymś innym, niż o śwince, którą prawie miała w rękach, ale wszystko zniszczył pojawiający się na ich drodze ambasador z Nowego Rzymu.
Terminator wszedł w wysokie trawy. Dorian podążał za swoim futrzastym przyjacielem „na oślep”, a Eli szła za nimi, odganiając rękoma ostre źdźbła, które mogły ją poranić.
— Co tam masz, piesku?
Dorian nachylił się i wziął od psa… coś, co było równie miękkie, jak poszukiwana świnka.
— To but — powiedziała ostrożnie Eli. — Chyba… chyba nam nie pomógł za bardzo, co?
Dorian przeklął i rzucił rzeczą. Terminator zaskomlał.
— Jak stąd wyjść?! — jęknął, dopiero teraz czując, jak wysokie trawska go otaczają. Pies pomocnik wyskoczył do góry; oklapłe uszy podniosły się na baczność i zaraz opadły.
Szczeknął dwa razy. Głośno i zrozumiale, dając sygnał półbogom, że coś widzi. Eli nie myśląc długo, złapała Doriana za ramię i wyciągnęła go z chaszczy.
— Jest! Jest tam!
Świnka rzeczywiście była tam, gdzie patrzyła. Stała przy kiblach. Ulubionym miejscu dzieciaków z piątek kohorty.
Eli?
────
[907 słów: Dorian otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz