niedziela, 2 listopada 2025

Od Mikołaja — „Moneta” [Smellstober]

TW: SAMOBÓJSTWO

Biegł przed siebie na oślep, pustymi uliczkami obcego miasta. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Świat wirował mu przed oczami, a w głowie huczało od ciągłych grzmotów. Nie wiedział, czy nic nie widzi z powodu ściany deszczu, czy może jednak przez łzy - prawdopodobnie oba na raz. Wiedział za to, że musi uciekać. W pędzie podążał za ścieżką, którą intuicja wskazywała mu jako prawidłową. Lewo, prawo, teraz prosto, po schodkach, znowu w prawo…
Z impetem wpadł do jednego z lokali i skulił się za barem. Nikt nie zaprotestował.
— Pomocy! — zawołał, gdy zza rogu wyłonił się jeden z kelnerów. Nic się nie wydarzyło. Mężczyzna minął go jakby nigdy nic, niosąc kawę do jednego ze stolików.
Mikołaj podążył za nim wzrokiem, nieznacznie wychylając się zza lady. Cała sala była pełna ludzi, w spokoju jedzących ciasta, dyskutujących, pijących kawę… Panowała tu dziwna cisza, spokój, nawet nie było słychać tej okropnej burzy. Zupełnie tak, jakby znalazł się w innym świecie.
Powoli podniósł się na nogach i nadal pozostając niezauważony, rozejrzał się po kawiarni.
Słyszał rozmowy klientów, ale miał wrażenie że słowa odbijają się dziwnym echem w jego głowie i z niej ulatują, nie był w stanie nic zrozumieć. Ta senna atmosfera sprawiła, że nabrał ochoty na kawę. A przecież nie znosił kawy. Wygrzebał z kieszeni kilka monet i odszukał wzrokiem menu.
Litery w ogóle nie układały się w słowa. Spędził kilka minut na próbie opanowania nieustannie zmieniających miejsca znaków, bezskutecznie. Nawet nie zauważył, gdy za oknem ponownie zrobiło się ciemno. Rozległ się głośny huk.
Mikołaj wypuścił z ręki trzymane monety i poderwał się do biegu. To znowu go doganiało.
O mało nie rozbijając stojących na ladzie szklanek, wbiegł na zaplecze. Ku jego zaskoczeniu, tym razem wszystkie twarze odwróciły się ku niemu. Było ich sześć, a w każdej z nich rozpoznał Feliksa. Zupełnie tak, jakby się sklonował.
— Zabiłeś go — odezwały się wszystkie na raz, otaczając przerażonego chłopaka.
— Zabiłem…? — przełknął ślinę, szukając drogi ucieczki.
Nagle wszystkie drzwi zniknęły. Kuchnia zmieniła się w puste, białe pomieszczenie. Panowała w nim cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara i głosem sześciu Feliksów. Szybko rzucił okiem na ten zegar. Jego wskazówki poruszały się szybkim tempem w dwie przeciwne strony. Sen…? Nie, na pewno nie.
— To twoja wina — głos blondyna dotarł do Mikołaja z każdej możliwej strony, wywołując zawroty głowy.
— O czym ty mówisz…?! — próbował krzyknąć, ale słowa odbiły się jedynie echem w jego głowie. Zupełnie tak, jakby był w dźwiękoszczelnej klatce.
— Zabiłeś go — powtórzył Feliks. Wyciągnął zegarek kieszonkowy i podniósł na wysokość oczu Mikołaja.
Kilkanaście sekund wpatrywał się w przyspieszające, mijające się wskazówki i nagle poczuł, jak urządzenie go wciąga. Leciał, wirując, a w jego głowie nieustannie odbijało się “zabiłeś go” oraz “to twoja wina”. Prawie sam w to uwierzył, nie wiedząc nawet o kim mowa.
W końcu wylądował w autobusie, o mało nie wywracając się, gdy ten hamował. Z ulgą ocenił, że znalazł się na dobrze sobie znanym przystanku. Zadowolony wysiadł z pojazdu i skierował się w stronę swojego domu. Już prawie zapomniał o dziwnym zdarzeniu sprzed paru minut. Wspomnienia o ucieczce przed potworem i klonach Feliksa zostały zastąpione wyjściem do kawiarni ze znajomymi, poprzedzonym występem teatralnym. Co grali? Nie pamiętał.
Odwiesił swój ulubiony czarny płaszcz na wieszak i rozsznurował trampki. Dom był dziwnie pusty i cichy.
— Jest tu ktoś? — spytał, zaświecając światło na korytarzu. Odpowiedziała mu cisza.
Sprawdził kuchnię i salon, ale nikogo nie znalazł. W łazience również było pusto. Był sam? Gdzie wszyscy się podziali? W końcu zajrzał do pokoju brata.
— Aleks? Jesteś tu?
Zlustrował pomieszczenie, a jego wzrok zatrzymał się na biurku chłopaka. Leżał na nim wianek spleciony z gałązek głogu. Rozpoznał przedmiot, dał go bratu zaraz po występie. Element stroju Pucka… Ale przecież nigdy nie graliśmy "Snu Nocy Letniej" - przyszło mu do głowy. Jedynie marzył o tym, po obejrzeniu pewnego filmu… Myśl jednak szybko wyparowała. Nieistotne.
— To twoja wina — w jego głowie po raz kolejny pojawił się głos Feliksa. Ogarnął go niepokój.
Podświadomość zaprowadziła go na ogród. W dłoni, nie wiadomo skąd, trzymał latarkę, która oświetlała mu ścieżkę przez zarośnięte podwórko. Spacer trwał dużo dłużej, niż mógłby założyć, ale w końcu dotarł do wysokiego orzecha. Zamarł.
W miejscu, w którym kiedyś wisiała huśtawka, znalazł Aleksandra. Spokojnie wisiał sobie na drzewie, delikatnie bujany przez podmuchy wiatru. Patrzył na zwłoki brata przez dobre pięć minut, nie ruszając się z miejsca ani o centymetr.
Zdrowy rozsądek kazał mu go ratować. Albo uciekać. Tak, ucieczka będzie dobrą opcją. Nagle do głowy wpadła mu pewna myśl. Musi jak najszybciej ukryć ciało. Przecież jeśli zostanie przy nim znaleziony, oskarżą go o morderstwo. Taki tok myślenia wydawał się w tej chwili najrozsądniejszy.
Podszedł do wisielca i złapał go za nogi, w celu pociągnięcia go w dół. Dlaczego? Sam nie wiedział, coś kazało mu to zrobić. Gdy tylko dotknął butów, usłyszał za sobą znajomy głos. I nie był to głos Feliksa.
— Nienawidzę cię.
Mikołaj odwrócił się i zobaczył za sobą Antoniego. Kuzyn patrzył na niego pełnym obrzydzenia wzrokiem.
— To twoja wina.
Ponownie się odwrócił i tym razem, ku niezbyt wielkiemu zaskoczeniu, za nim stał Feliks.
— Nie…! — po raz kolejny próbował krzyknąć i znowu czuł się, jakby był zamknięty w bańce.
— To ty powinieneś tu wisieć.
To był głos Aleksandra. Mikołaj odwrócił się w stronę, z której dochodził i stanął twarzą w twarz z bratem. Popatrzył w bok. Ciało nadal wisiało.
— Zawsze cię nienawidziłem. Czekałem aż zdechniesz — kontynuował, utrzymując z Mikołajem kontakt wzrokowy, przed którym ten nie był w stanie uciec. Uwolniły go dopiero słowa Antka.
— Śmierć to dla niego za mała kara — zaśmiał się. — Powinien dowiedzieć się, do czego doprowadził.
— O czym ty mówisz?! — nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego, dookoła niego zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Rozpoznał wśród nich przyjaciół z teatru, część rodziny, kilka osób z Obozu Herosów, a nawet parę fikcyjnych postaci, do których był przywiązany przez lata dorastania. Cała grupa, jak jeden mąż, przyłożyła sobie pistolety do skroni.
— Nie!
Zaczynając od Feliksa, każdy z nich, jeden po drugim, pociągał za spust.
— Przestańcie! — krzyczał.
Usiadł na zimnej trawie, zamknął oczy i zasłonił uszy dłońmi. Wystrzały pistoletu były jednak coraz głośniejsze, a padające trupy widział mimo zaciśniętych powiek.
— Stop!
Wraz z ostatnim wystrzałem, otworzył oczy.
Nerwowo łapiąc oddech, usiadł wygodnie na miękkim materacu. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo panującego półmroku udało mu się stwierdzić, że znajduje się w domku Dionizosa. Żadnych trupów dookoła, jedynie kilka łóżek i okropny ból głowy. Wszyscy żyli.
— Wszystko w porządku? Krzyczałeś przez sen — usłyszał czyjeś słowa, ale nawet ich nie zarejestrował. Piszczało mu w uszach i potrzebował dłuższej chwili aby się upewnić, że jest naprawdę bezpieczny, w prawdziwym świecie. Że nikt nie umarł. Oprzytomniał dopiero, gdy poczuł na czole dłoń współlokatora. Wzdrygnął się wystraszony i spojrzał na niego wciąż półprzytomnym wzrokiem.
— Masz gorączkę — stwierdził.

────
[1109 słów: Mikołaj otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia +13 za event]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz