niedziela, 16 listopada 2025

Od Caroline CD Mikołaja — „A ty jesteś z Chin czy co?"

Poprzednie opowiadanie

Caroline po kilku krokach zorientowała się, że Mikołaj już nie idzie za nią, a został dwa metry w tyle i bezczelnie się na nią patrzy. Może jeszcze nie wiedział, że ona jest mistrzynią w rzucaniu bezczelnych spojrzeń i na pewno jej w tym nie pobije. Cofnęła się do niego, a kiedy stanęła obok, jedna z jej brwi poszybowała do góry. Jednocześnie ją bawił i wkurwiał tym swoim zapalczywym uporem. Jakby ciągnęła go tam, żeby go zabić, a nie pokręcić się po lesie. Była do niego nastawiona dość optymistycznie, ale ten optymizm wyciekał z niej z każdą minutą, którą przez niego marnowała.
— Co tam brzęczysz? — zaszczebiotała, chociaż usłyszała jego słowa całkiem dobrze Może po prostu chciała go poirytować.
— Nie idę dalej — powtórzył Mikołaj, patrząc na nią hardo.
Miał jaja, to musiała mu przyznać. Większość obozowiczów czmyhało w podskokach pod wpływem spojrzeń dzieci Aresa. On jednak stał dalej w miejscu, z wyprostowanymi plecami, chociaż już zaczynała mierzyć go ostrym spojrzeniem.
— A to niby dlaczego?
Podparła dłonie na biodrach. Zachowywała się zupełnie, jakby ciągnięcie do lasu obcego rówieśnika, bez słowa wyjaśnienia, było czymś normalnym. Cóż, dla niej pokątnie było, bo przecież wcale nie miała złych zamiarów. Zupełnie normalna sprawa.
— Bo nie mam pojęcia o chuj ci chodzi?
— Mniej wiesz, lepiej śpisz.
Mikołaj obrócił się na pięcie, gotowy do odejścia. Caroline przewróciła oczami.
— Po pierwsze, to nie odwracaj się do mnie plecami. Lekcja numer jeden. Po drugie, to potrzebuje kogoś, kto zna się na roślinkach, bo ze mną to one co najwyżej zdychają — powiedziała w końcu, wzdychając przesadnie, jakby tłumaczenie swoich pobudek było dla niej co najwyżej stratą czasu.
Poniekąd było stratą czasu. Chciała wejść i wyjść do lasu, zanim zapadnie zmrok. A najlepiej, jakby wrócili jeszcze przed kolacją, bo zignorowała obiad i za dwie godziny będzie konała z głodu. Poza tym nie lubiła, kiedy ktoś wymagał od niej tłumaczenia się.
— No idziesz, kurwa, czy nie? — sarknęła w końcu, kiedy Mikołaj się zastanawiał, wciąż odwrócony do niej plecami.
Gdyby nie to, że naprawdę jej się spieszyło, pewnie by mu pokazała, dlaczego ma się do niej nie odwracać plecami. To jednak mogło zaczekać na inną okazję. Chłopak odwrócił się z ociąganiem. Chyba celowo chciał ją zdenerwować. Żałowała, że był jej potrzebny. Sama już dawno byłaby w lesie. I byłaby w dużo lepszym humorze.
— Idę — powiedział w końcu. — Ale nie pakuję się w nic, za co Chejron skopie nam dupy.
— Nikt nie będzie nikogo kopał. No, chyba, że ja ciebie. Chodź, bo szkoda czasu.
Znowu odwróciła się do niego plecami i szybkim krokiem ruszyła w stronę skraju lasu. Przez jego głupie fochy spędzili dużo czasu na widoku. Na pewno ktoś ich widział. Może nawet daej na nich patrzył. Mogła liczyć jedynie na społeczną prawilność i to, że dzięki niej nikt nie doniesie o ich kręceniu się w pobliżu lasu, i w lesie.
Przed wejściem między drzewa związała włosy. Mogła znieść wiele, ale na pewno nie wyplątywanie z włosów gałązek, listków, potencjalnych pajęczyn i innego cholerstwa, które mogło się napatoczyć. Pachniało tu mokrą ziemią i butwiejącymi liśćmi. Weszli głębiej między drzewa, co rusz depcząc gałązki, które pękały z trzaskiem. Zrobiło się nieco ciemniej i dużo chłodniej. W pewnym momencie Caroline po prostu się zatrzymała.
— No, to jakie znasz trujące jagody?
Mikołaj niemal na nią wpadł.
— Co?
Dziewczyna przewróciła oczami.
— Takie, po których można dostać sraczki. Nie takie, po których idzie zdechnąć.
Kiedy odwróciła się do Mikołaja, nie wyglądał na przekonanego.

Mikołaj?
────
[563 słowa: Caroline otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz