niedziela, 16 listopada 2025

Od Quinn — „Wszyscy mamy źle w głowach”

Mózg im uciekł uchem. Niemalże dosłownie i w przenośni, bo serio, gadanie Keitha potrafiło spalić parę punktów IQ w ciągu tej jednej konwersacji. Quinn próbowało nadążyć, tak zupełnie serio, jednak już po kilkunastu minutach uznało to za bezcelowe i zatrzymało się chyba jakoś w połowie monologu o tym, jak ważnym jest dobór materiałów do rodzaju toaletowej sztuki, którą miało się zamiar wykonać. Jakby to był zupełnie nowy nurt sztuki współczesnej, a nie rysowanie fiuta na ścianie.
Przykładowo - na płytki i lustra idealnie pasował marker permanentny zaś na zwykłą, pomalowaną farbą ścianę, starczył długopis.
— O! A jak znajdziesz kawałek odkrytej czerwonej cegły, to starczy ci nawet wykałaczka — wyraz na jego twarzy mieszał się między bezkresną radością a prawdziwym oddaniem.
Quinn tylko mrugnęło, jakoś nie będąc w stanie uwierzyć w to, co właśnie słyszy.
— Ty naprawdę to testowałeś, prawda?
Keith uśmiechnął się z dumą.
— No ba, oczywiście, że tak. Kto jak nie ja, kochaniutkie? Jestem prekursorem kiblowej sztuki w tym śmierdzącym obozie!
— Ja pierdole, zabij mnie. Proszę — stęknęło zrezygnowane. Keith tylko parsknął śmiechem, rozkładając ręce, jakby przyjmował oklaski. — Chociaż rację masz — dodało Quinn z westchnieniem. — Ten obóz faktycznie śmierdzi. I nie mówiło w tym momencie o sobie a o bandzie nastolatków, którzy (szczególnie latem) napierdalali się propami w pełnym słońcu, a koncept higieny osobistej był dla nich bardziej abstrakcyjny niż wierny Zeus. To zdecydowanie był jeden z plusów zimy - smród spoconych ciał był ograniczony wręcz do minimum. Nie, żeby Quinn przez swoją mamusię najcudowniejszą pachniało fiołkami.
— Wiesz co? Moja matka mówiła, że jestem wyjątkowy
Legionista uniósł brew ku górze.
— Jeszcze powiedz, że matka cię kochała.
— Mama bardzo mnie kochała. Swoją drogą, jak byłem mały, to puszczała mi zajebistą kreskówkę, chociaż telewizor przy mnie wariował. O niedźwiedziu co szukał jamnika z jeleniem, wiewiórką i dwiema głupimi kaczkami.
— Co.
— No, taka bajka. Sezon na misia! Mówiła, że przypominam jej Elliota. Czekaj! Mam gdzieś szkic w notatniku — mruknął, grzebiąc w swojej torbie pełnej… cóż, różnych rzeczy. Stare bilety, pogniecione papierki, ołówek bez gumki, a nawet jakiś plastikowy dinozaur, który z niewiadomych przyczyn przetrwał w tej czarnej dziurze.
Quinn patrzyło na to z mieszaniną fascynacji i przerażenia, zastanawiając się, jakim cudem Keith wciąż nie zgubił własnej głowy.
— Aha! Mam! — zawołał z radości, nawet nie kryjąc swojego uradowania. Przewróciwszy kilka kartek, zwrócił szkicownik w stronę legionisty. — Widzisz? Patrz!
Quinn zerknęło to na narysowaną postać jelenia, to na twarz Keitha.
— Wiesz co stary? Że cię matka do okna życia nie oddała, to ja nie wiem… — bąknęło, klepiąc przyjaciela po ramieniu z politowaniem. Dlaczego ta rozmowa tak bardzo nie miała sensu?

────
[422 słowa: Quinn otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz