Nie wiedziała, czy to te filiżanki trzęsące się na jej tacy kelnera, czy może jednak wyjątkowo obrażona na nią Puszka, gdy bezceremonialnie, zupełnie brutalnie (ale zarazem – przypadkiem) zrzucono ją z materaca za pomocą jednego niefortunnego ruchu stopy. Nieważne.
Ważnym było, że dzień ten zapowiadał się na rychłą tragedię, na zburzenie wszystkim norm i naruszenie porządku. I to nie tak, że odgadła to po jakiejś szalonej wizji przekazanej jej zupełnie przypadkiem przez sen, nie odkryła tego również dzięki trzywersowej przepowiedni wyciągniętej prosto z tajemniczym sposobem nagle odnalezionej książki, której pierwotną lokację szacowało się na Bibliotekę Aleksandryjską – ach, jakże w innym świecie żyliby wszyscy, gdyby odkryć jej tajemnice. Nic z tych rzeczy jednak się nie wydarzyło, Clary nie obdarzono ani niepokojącą wizją przeszłości, ani nie powierzono jej rymowanej formułki, która skazać miała kogokolwiek na bolesną śmierć mającą zbawić świat. Beznadzieja, chandra, tragedia, brak odpowiedzi.
Kto wie, może to wszystko było kwestią ciśnienia, a niepokojące przerzucie miało zniknąć za parę godzin.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie dostała napiwku już od trzech klientów pod rząd, te pierdolone filiżanki nadal się trzęsły, drżały i kuliły ogony jak zbite psy (a przecież ani Clara, ani żaden inny z pracowników kawiarni nie miał tendencji do krzyczenia na przedmioty ewidentnie martwe i niezbyt rwące się do oddechu), a ślad na łydce pozostawiony jej rano w prezencie od kota szczypać nie przestawał i chyba nawet nie zbierał się do chociaż chwilowego odpuszczenia jej win.
Coś się działo, coś wisiało w powietrzu, nie wliczając w to letniej duchoty betonowego labiryntu, jakim był Nowy Jork.
Clara schowała rude pasmo włosów, które, jak zwykle, uciekło zza ucha, gdzie miało być jego miejsce. Potarła czoło dłonią, westchnęła ciężko. Klientów w kawiarni raz po raz przybywało, na zmianie pojawiło się zdecydowanie za mało osób, a poliki zaczynały boleć od niezbyt szczerego uśmiechu. No i ten gorąc, ten upał, od którego rozpływały się wszystkie tkanki, pot pojawiał się na skórze, a do kawiarni wchodziły upierdliwe dzieciaki w przekonaniu, że uda im się tu zdobyć mrożoną kawę rodem ze Starbucksa. Brakowało tylko, by klimatyzacja w środku przestała dzia…
— Clara — szept dobiegł uszu, kolega, z którym nie chciała mieć do czynienia, ale który usilnie próbował wyciągnąć ją na randkę, pacnął ją w ramię, potrząsnął. Filiżanki w końcu się uspokoiły, Clara za to wręcz przeciwnie, przeczuwając już, co się święci. — Klima nam cieknie. Możesz się tym zająć?
— Zatrudnili mnie tu w roli serwisanta? — burknęła, wiedząc, że nic z tego, że nieważne co powie i tak wyląduje jako pies pilnujący kubła wypełnionego po brzegi brudną wodą.
Cudownie.
Chłopak wzruszył ramionami.
Jeszcze cudowniej.
— Daj mi chwilę — westchnęła ciężko i przeciągle, tak, jak wzdycha się, gdy ma się dosyć, a świat wcale nie pomaga. Kolega uśmiechnął się, puścił jej oczko – na bogów – i dzielnie ruszył ku kolejnemu stolikowi zajętym przez klientów, którzy na pewno zostawią mu napiwek.
Clara przeklnęła w myślach, sięgając po ostatnią z filiżanek zajmujących drewniany blat stołu. Nie zdążyła.
— Hej, słuchaj, mam problem. My mamy. Ale bardziej ja.
Problem najwidoczniej miał mieć dzisiaj cały świat, a problem ów miała rozwiązać Clara, Clarcia kochana, matka święta, cuda czyniąca, dłonią swą wszelakie zło przepędzająca. Wzięła głęboki oddech, szykując się na najgorsze. Wyjrzała przez okno, zgodnie z prośbą sprawcy całego zamieszania w kawiarni, zmrużyła oczy, zmarszczyła czoło.
— No widzę.
Trzy, stare obrzydliwe babska. Babsztyle wygrzewające się w słońcu niby jaszczurki na kamieniach, choć kamienie zastąpił im beton. Megiery i raszple, które już dawien dawna powinny zostać umieszczone w domu spokojnej starości, gdzie mogłyby sobie w świętym spokoju szydełkować, wyszywać i robić na drutach. Powiedzmy, szaliki. Lub czapki. Nawet i swetry, gdyby poczuły nagle ambitniejszy zew po obejrzeniu kolejnego filmiku zrób to sam. Clara zmrużyła oczy, szukając za srebrnym błyskiem poświadczającym o pojawieniu się w dłoni kwoki narzędzia zbrodni ostatecznej. I dostrzegła.
Przeklnęła pod nosem, chwyciła brutalnie za przedramię prowodyra całego tego chaosu i pociągnęła za sobą, cudem przy tym równoważąc drżące filiżanki na tacy. Była w tym, skromnie ujmując, całkiem niezła.
Drzwi trzasnęły za nimi, taca z naczyniami trafiła na blat. Clara westchnęła, zajmując się rozwiązywaniem fartucha.
— Słuchaj, Chaos — zaczęła, prędko rozglądając się za pustym wiadrem. — Ja się zajmę klimatyzacją, rozumiesz, nie żeby mi za to płacili, ale ktoś to musi zrobić. — Przeklnęła, gdy brudna woda musnęła dłoń, czym prędzej podstawiła pojemnik i równie prędko oddaliła się od maszyny na dwa kroki. — A ty mi wszystko opowiesz. Od a do zet. Bez pomijania szczegółów, bo kurwa tylko tych starych bab nam w tym mieście dzisiaj brakowało. — Sięgnęła po pilot od klimatyzacji, zaczęła klikać w losowe przyciski, starając się coś z tym nieszczęściem począć, gdy drugie nieszczęście spoglądało na nią dużymi oczami. — A i Clara jestem. Mi też miło.
Mojry just in a silly goofy mood
◇──◆──◇──◆
773 słów: Clara otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia
773 słów: Clara otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz