Peter lubił swoje schematy. Chodził do tej samej kawiarni, jadł zwykle te same posiłki. Tylko tematy rozmów starał się zmieniać, bo nie było po co rozmawiać o pogodzie czwarty dzień z rzędu.
Miał trochę roboty do wykonania i zepsuty klimatyzator w pracowni. Zamiast tam się dusić, wziął ze sobą notatki i udał się do znajomego przybytku. Nawet jego większym źródłem dochodów pozostawały, by to delikatnie powiedzieć, nielegalne aktywności, za zakład krawiecki wciąż musiał składać oświadczenia podatkowe. Liczył całkiem prędko i liczby rzadko mu się myliły, ale z pisaniem i czytaniem miał problem. Nawet po nałożeniu na twarz okularów, męczył się z tym zadaniem.
Za późno nauczono go pisać i teraz za to płacił.
Mamrotał co jakiś czas słowa pod nosem, które dla większości ludzi zapewne wyglądały jak mówienie do siebie. Peter dostrzegał jednak rzeczy, które większości śmiertelników umykały. Nawet z martwymi umiał prowadzić konwersacje.
Nie zauważył upływu czasu. Uniósł głowę do góry, gdy właściciel do niego podszedł. Przeklął go w myślach, bo przez jego słowa rozproszył się. I do chuja poszły próby policzenia, ile metrów jedwabiu poszło w tym miesiącu.
— Już? — spojrzał zdziwiony na zegarek. Osborn zawsze miał wokół siebie specyficzną aurę, która nie do końca mu odpowiadała. Nie był nieprzyjemny per se, ale Peter nauczył się kierować przeczuciem. Z pewnością nie stanowił dla niego bezpośredniego zagrożenia. Dlatego właśnie mógł sobie pozwolić na trochę więcej.
Uśmiechnął się i przechylił głowę w jedną stronę.
— A nie mógłbyś zrobić wyjątku? Zaparz trochę więcej kawy, jeszcze na jeden kubek. Ty możesz sobie… porobić kółka wokół blatu, ja wypiję.
Jego urok był wątpliwy, ale liczył, że i tym razem zadziała. Nigdy nie potrafił do końca pozbyć się aury niepokoju, która za nim podążała, więc wolał się nią wysługiwać. Udawać tajemniczego dżentelmena, za którym ludzie pójdą z ciekawości.
To na pewno dzięki tym rudym włosom. Wiedział, że farba robi robotę.
— A nawet mam lepszy pomysł! — klasnął w dłonie i nogą odsunął krzesło po drugiej stronie. — Siadaj, co będziesz stał. Po tym, jak przyniesiesz kawę, oczywiście.
I tak nie miał nic innego do roboty. Jego dzieciaki przebywały aktualnie poza domem. Uznał, że i one potrzebują wakacji od niego.
Nie przepadał za wypuszczaniem ich samemu w świat, ale wiedział, że nie ma wyboru. Nie mogą żyć ciągle pod jego skrzydłami. Niestety życie było niebezpieczne, zwłaszcza dla takich jak oni. Wierzył jednak, że potwory nie będą aż tak agresywne względem nich. Dzieliły w końcu tylko ćwierć DNA z Plutonem. On dał radę przeżyć tyle lat z połową boskiej krwi i zerową pomocą.
Poza tym, jeśli cokolwiek by im się stało, Peter sprawiłby potworom takie piekło, że czeluści Tartaru przestałyby być straszne. Na razie jednak nie było co martwić się na zapas.
Dlatego uśmiechał się promiennie do Osborna, licząc, że ten nagnie dla niego zasady.
Osborn?
◇──◆──◇──◆
456 słów: Peter otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz