sobota, 23 lipca 2022

Od Sylwii — „Ja się cały czas czegoś uczę”

Na kalendarzach jawił się jedenasty listopada, otoczony biało-czerwoną obwódką, a obok niego najczęściej można było zobaczyć narysowane flagi lub inne symbole narodowe. Na telefonie Sylwii, schowanym w jej kieszeni, migały życzenia w formie wiadomości od jej znajomych i znajomych jej mamy. W tych pierwszych znalazła się tylko Basia, prawdziwie patriotyczna czternastolatka będąca w tej samej klasie, natomiast tych drugich było znacznie więcej. Masowo wysyłali formułki napisane od serca, które wklejali do wszystkich kontaktów po kolei. To właśnie oni stanowili powód, dla którego rok dokładny rok później Sylwia wyrzuciła większość numerów w niepamięć, usuwając je z listy, zostawiła sobie zaś jedynie prawnego opiekuna. Katolicką, posiwiałą, w kryzysie wieku średniego, nieumiejącą poprawnie używać języka polskiego i oderwaną z rzeczywistości Annę Kowalską.
W sumie to było trochę dziwne: takie wysyłanie życzeń z okazji święta państwowego. W końcu normalnie podobne rzeczy robi się w Wigilię albo Wielkanoc.
Odświętnie ubrana (ponieważ dziewczyna przed chwilą grała hymn Polski na flecie, podczas szkolnej akademii), minęła grupkę kolegów i koleżanek z klasy. Wszyscy siedzieli na schodach przy jakimś domu, wszyscy wpatrzeni we własne telefony i podający sobie je nawzajem, aby móc oglądnąć więcej filmików. Parę z nich miało też papierosy, obok nich zaś leżała puszka piwa bezalkoholowego i dwie puszki energetyków.
I nie, nie znaleźli się tu oni jako przykład patologicznej młodzieży polskiej (przypominam, to było 0,0%). Byli zwykłymi nastolatkami, jakich pełno, i w zasadzie z biegiem czasu w tym małoletnim paleniu przestawało widzieć się coś niecodziennego. O telefonach nawet nie mówmy, bo matka Sylwii nie miała racji, i to nie one powodowały depresję i inne podobne „wymysły”. Sama dziewczyna nie miała nic przeciwko takiemu zachowaniu, a wprost spodziewała się, że w każdym kraju sprawa wygląda tak samo i jest powszechna (a może to jej województwo było jakieś dziwne?). Zresztą, ludzie mieli prawo robić ze swoim życiem, co chcieli. Chociaż sama Sylwia wolałaby przeznaczyć taki czas na naukę lub zajmowanie się jakimiś nerdowskimi sprawami.
(Czy oglądanie TikToków i picie energetyków wykluczało bycie nerdem? Pewnie nie, ale kiedy robiłeś to w towarzystwie przyjaciół, sprawa stawała się podejrzana. Sylwia nigdy nie widziała nerda, który robi coś podobnego razem z grupką znajomych. Częściej obserwowała grających ich razem w gry).
Nie musiała iść długo, aby dotrzeć do domu. Wytarła na prędko buty, nie chcąc dostać ochrzanu za nabrudzenie na podłodze, otworzyła sobie drzwi kluczem i stanęła we własnej willi…
… która była rozpadającym się domem pod przewodnictwem żywego przykładu patologii.
No dobra, to może było lekką przesadą. Anna nie biła dzieci, dawała im jedzenie i czasem nawet zabierała je gdzieś na zabawę. Tym, co wkurzało Sylwię, była jej pewność, że dziewczyny mają sprzątać i gotować, chłopcy być twardzi i stanowić głowę domu, a pewien poseł o imieniu na J ma rację we wszystkim, co mówi.
Gdyby wiedziała, że jutro przyjdzie do niej wilczyca, pod której okiem zacznie półboski trening, a po trzech miesiącach trafi do obozu Jupiter, odpuściłaby sobie zmywanie naczyń i wkuwanie na najbliższy sprawdzian i albo odebrałaby sobie życie, albo położyłaby się wcześniej spać, aby jej ciało mogło odpocząć i przygotować się na następny dzień.

﹀ ︿ ﹀

— Witamy w obozie Jupiter, proszę, rozgość się. Na początku, czyli od dzisiaj będziesz in probatio, co potrwa rok, i oznacza to, że musisz zasłużyć sobie na szacunek i zrobić coś dobrego, zanim zostaniesz uznana za prawdziwego członka obozu. I masz nosić tabliczkę, żeby można było cię rozróżnić. Czy masz list polecający? Jakieś pytania?
Nie, nie miała, pytań. I tak, miała dużo listów polecających, i lepiej nie wchodźmy w to, jak je zdobyła.
No dobra. Chodziła po domach rzymskich legionistów lub znanych bohaterów i prosiła ich o podpisanie papierku, że jest fajna i zasługuje na najlepszą kohortę. O dziwo, niektórzy serio na to przystali.
Przydzielona została do drugiej, co nie było złym wynikiem. Zasłużyła na to pewnie dlatego, że jeden papierek pochodził od kogoś ważnego w obozie, teraz martwego. Dość zadowolona zapoznała się z nowymi współlokatorami. Najbardziej polubiła Lloyda, który w tamtym momencie raczej przeniósłby się do gorszego oddziału, niż przyjął do wiadomości, że ta sama nieogarnięta i płaczliwa Sylwia, która niemal zesrała się pod siebie z emocji, będzie kiedyś jego przełożoną.
Sylwia niezbyt dobrze zniosła pierwsze tygodnie obozu. Trening wilczycy nie przygotował jej na prawdziwe realia ciągłego przegrywania ze starszymi od siebie i codziennie nowej porcji siniaków. Jej trzy książki, które przyniosła ze sobą, zdążyła poznać na pamięć, a była zbyt nieśmiała, aby poprosić kogoś o pożyczenie nowych. W dodatku, wiecie, była jeszcze druga sprawa. Sylwia umiała mówić po polsku. A nauka łaciny trochę zajmowała, nie mówiąc już o włoskim. Trudno poprosić w Rzymie o lody ledwo znając angielski i nie wiedząc nic z włoskiego. I, no, cóż, teraz kolejna sprawa, trudno było jej, czternastolatce, zacząć żyć jak dorosła i znieść brak kogoś odpowiedzialnego za jej dziecinne i nieraz żałosne czy nieodpowiednie zachowania.
Z tego też powodu często tęskniła za swoją porąbaną matką, która nic nie wiedziała o tym, co się wydarzyło w życiu jej dziecka. Jednego dnia jej córka idzie i wraca ze szkoły, a drugiego dnia tylko do niej idzie. „Bożena” nie wątpiła, że będzie poszukiwana. Ale nie znajdą jej, ponieważ nie będzie ona wracać na rok szkolny i tłumaczyć matce, że ta spiknęła się w rzymskim bogiem. I tak nie miała do czego wracać, nie licząc rozpadającego się domu, jej rodzeństwa, z którym nie zbudowała żadnej relacji i jedynej koleżanki Basi, próbującej wyleczyć wszystkich otaczających ją ludzi z ateizmu. Biedna Anna. Tak nagle pięćset złotych mniej.
Sylwia nie zauważyła, kiedy okazało się, że jej ojcem jest Kwiryn. Nie zauważyła też, kiedy in probatio minęło, a ona rozstała się ze swoją tabliczką. Ledwo spostrzegła, że zakochała się i rzuciła pierwszą dziewczynę. Może obudziła się na chwilę, kiedy mianowano ją centurionem. Życie śmigało jej zdecydowanie zbyt szybko, aby pamiętała jeszcze o swoich siostrach i braciach, swojej koleżance-kujonce, tych palących nastolatkach, które minęła na ulicy podczas dnia niepodległości, licznych razach, gdy źle umyła talerze albo kocie, którego dokarmiała, gdy miała dziesięć lat. Jej codziennością stało się używanie broni, treningi walki, integrowanie się z często głupimi ludźmi i próba życia, nie bojąc się o to, że możesz się już nie obudzić. Oraz nazywanie siebie samej półboginią.
Kiedy czasem wspominała swoją przeszłość i na chwilę otwierała oczy, to zdawała sobie sprawę, że teraz żyje jej się lepiej. Ale z chęcią wróciłaby do tego wspaniałego, biało-czerwonego kraju i posłuchała po raz kolejny, jak Andrzej Duda gada po angielsku.
I właśnie dzięki takim myślom wiedziała, że jest całkowicie pojebana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz