Numer, który pojawił się na ekranie jej komórki w akompaniamencie irytującej systemowej muzyczki, należał do tych, które pozostawały zapisane w pamięci telefonu tylko i wyłącznie dlatego, że „tak wypada”. Ostatnie połączenie z nim odbyło się dobre kilka lat temu, dlatego też zepchnięte gdzieś w odmęty niepamięci imię zdołało wytrącić Blanche z równowagi.
Przez chwilę walczyła z samą sobą. Czy powinna w ogóle odbierać? Ich ostatnia rozmowa była wymianą uprzejmości po pogrzebie osoby, którą oboje kochali, lecz którą tylko jedno z nich mogło mieć. Gdyby kobieta miała teraz okazję przesłuchać ją ponownie, zapewne usłyszałaby jego niewyraźne pomruki, skutek próby zagłuszenia żałoby alkoholem, i własne wrogie krótkie odpowiedzi. Nie, nie zajmie się jego dziećmi. Gówno ją obchodzi to, że się upił i nie powinien zajmować się małymi. Niech spierdala, nic nie jest winna Wendy, zwłaszcza teraz, kiedy ona nie żyje.
Wystarczyłaby jeszcze tylko chwila wahania, a połączenie zostałoby samoistnie odrzucone, a Blackwood mógłby co najwyżej poplotkować sobie z automatyczną sekretarką. Pchnięta jednak niejasnym przeczuciem, że ta rozmowa mogła nieść coś bardzo dla niej ważnego, ostatecznie wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha.
— Słucham? — zaczęła, siląc się na profesjonalny ton. Nie zamierzała dać mężczyźnie poznać po jej głosie, jak bardzo obawiała się usłyszeć znowu ten należący do niego.
— Cześć, Blanche, to ja, Aaron — odpowiedział, jak zauważyła z zadowoleniem kobieta, dość niepewnym tonem. — Wiem, że nie mieliśmy kontaktu od kilku lat, a nasza ostatnia rozmowa nie była zbyt przyjacielska, ale… — kontynuował, ale ona nie zamierzała pozwolić mu tak po prostu zjawiać się znowu w jej życiu i rzucać w nią tym, czym zamierzał właśnie rzucić.
— No właśnie, skoro wiesz, to po co dzwonisz? — warknęła, w myślach raz po raz wyrzucając sobie to, że, odbierając połączenie od niego, zachowała się jak skończona idiotka.
— Bo wiem, że to, co próbuję ci powiedzieć, może cię zainteresować. Nie chodzi tu o mnie ani o moje dzieci. Jasno się wyraziłaś, że nie chcesz mieć z nami nic wspólnego i zamierzam w dalszym ciągu szanować twoją decyzję — obiecał, a w jego głosie nie odnalazła żadnych emocji.
Normalne biznesowe połączenie. Tak, to była w stanie znieść.
— Dlaczego więc, w takim razie dzwonisz? — westchnęła.
— Kiedy odprowadzałem dziś Ginny i Sylvię do szkoły, przypadkiem podsłuchałem jakiegoś ojca, który opowiadał sąsiadce, że jego córka widzi stwory z mitologii. Myślę, że mała może być półboginią. Sądzę, że powinnaś porozmawiać z nią i z jej ojcem.
— Czekaj, czekaj, bo nie wiem, czy dobrze to rozumiem… Nagle do mnie dzwonisz tylko dlatego, że uznałeś, że powinnam zadbać o jakieś przypadkowe dziecko, które może być półbogiem? Czy tobie już do końca padło na łeb? — prychnęła, czując, jak wypełnia ją złość.
Kurwa, dlaczego miałaby dbać o jakąś przypadkową dziewczynkę, skoro jego córki, dla których kiedyś była „ciocią” nie widziały jej od dobrych kilku lat, a zarodek, który nieco później postanowił zagnieździć się w jej macicy, bez większego zawahania podłożyła pod topór aborcji? Nie, to się zdecydowanie nie trzymało kupy. Ona plus dzieci równało się wielka katastrofa z przynajmniej trzema wybuchami i dziesiątkami ofiar.
— Nie. Dzwonię dlatego, że wiem, że dbasz o innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy potrzebują pomocy. Dlatego, że kiedyś byłaś w podobnym położeniu do tego, w którym znajduje się teraz ta dziewczynka i, gdyby nie mądrość twojego ojca i pomoc Wendy, cholera wie, co by z tobą było. Czy nie sądzisz, że powinnaś coś zrobić, chociażby ze względu na pamięć pana Lemieux i małą Blanche, która gdzieś tam jeszcze w tobie jest?
— Może ty z takim darem krasomówczym wyminąłeś się z powołaniem w karierze politycznej, Blackwood? — wycedziła, sarkazmem próbując ukryć to, jak bardzo wpłynęły na nią jego słowa.
— Nie wiem. Ale wiem, że masz zbyt dobre serce, żeby mi teraz odmówić.
— Spierdalaj — wycedziła odruchowo, po czym zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Musiała się uspokoić. — Znasz adres tego faceta? — spytała w końcu po chwili milczenia.
— Mogę ci go za chwilę wysłać w wiadomości.
— Poproszę — westchnęła, pogodzona ze swoim cholernym psim losem.
— Dziękuję, Blanche.
— Niby za co? — prychnęła.
— Nie wiem. Za to, że odebrałaś. Za to, że mnie wysłuchałaś. Za to, że się zgodziłaś.
— Za to, że teraz się rozłączam, też? — spytała i, nie czekając na odpowiedź, zakończyła połączenie.
Miała ochotę cisnąć smartfonem przez cały pokój, roztrzaskać go na małe kawałeczki o jedną ze ścian. Zamiast tego jednak siedziała wciąż bez ruchu, ściskając go kurczowo w dłoni aż do momentu, kiedy kilka minut później ciszę przeciął dźwięk powiadomienia.
Forest Houses, budynek 12., mieszkanie 59. Facet to Patrick Pullson, jego córka ma na imię Grace. Za rozłączenie się też dziękuję.
Odczekała kilka minut, zanim odpisała:
Jeszcze mi nie dziękuj. Najpierw muszę coś zdziałać z tą dwójką.
Zablokowała komórkę i od razu zabrała się za pakowanie. Wyglądało na to, że czekała ją wycieczka na Bronx.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz