Pierwszy raz od dłuższego czasu miała w miarę przyjemny sen. Raczej częściej zdarzały się koszmary, goniące za nią arachne czy chimery, obrazy zniekształconych twarzy, pole krwawej bitwy czy widok własnej matki, mówiącej do niej niewyraźne słowa, mające zapach przepowiedni — częściej, co oznacza około trzech razy w tygodniu, jakby to sam Somnus ją przeklął. Nigdy nie wierzyła w szczególne znaczenie snów, choć według jakże uwielbianego przez studentów psychologii Freuda mówią o tym, co kryje podświadomość, a według psychoterapeutów, są ważnym elementem, bo gdy się pojawiają, to zawsze o nie wypytują. Mei na terapii nigdy nie była (może powinna), sądziła, że mogłaby opowiedzieć ciekawe rzeczy o swoich sennych koszmarach i być ciekawym materiałem dowodowym. Mogłaby oddać chętnie swój mózg w imię nauki, twierdząc, że to coś, co każdy powinien zrobić. Jeśli celem człowieka nie jest rozwijanie się, to co innego? Każdy mógłby oddać swoje narządy po śmierci, skoro i tak ich pozbawione ducha ciało nie będzie mieć znaczenia. Ciało jest tylko narzędziem, a zwracanie na nie większej uwagi przywoływało ją o niezrozumienie. Może więc, skoro było narzędziem, to rzeczywiście sny mają znaczenie i starają się coś przekazać, jak mechanizm w maszynie, z zepsutym od przegrzania silnikiem. Ale nie wiedziała, co oznaczać mogą lary ze skarpetami zamiar głów, śpiewające ballady i odprawiające rytuały nad koszykiem z białymi, puchatymi króliczkami (które na szczęście były żywe).
Sytuacja ta mogłaby się pogorszyć, gdyby do Mei nagle nie dotarł czyjś głos i szturchanie za ramię. Z początku nieprzytomna, uchyliła lekko powieki, lecz gdy ujrzała czyjeś duże oczy, nos i usta zaraz przy jej twarzy, z przytłumionym krzykiem, brzmiącym jak dusząca się zbyt suchą bułką mewa, gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej, aż zakręciło się jej w głowie.
Widząc twarz Kai, od razu nastał ją spokój. A raczej zrezygnowanie. Ale jednocześnie spokój. W końcu nie jest jednym z potworów z jej snów. A może było to zirytowanie, bo nikt nie lubi przecież, jak się go budzi — a może nie, bo jak ktoś wybudzi cię z koszmaru, to mimo zainteresowania dalszym biegiem wydarzeń, czuje się ulgę.
— Wchodzisz każdemu bez pukania?
— Spałaś.
— No właśnie, spałam. — Zmarszczyła brwi.
Kobieta niemalże wisiała nad nią, wpraszając się na łóżko Mei, jakby było jej własnym — prawdopodobnie nawet nie miała tego świadomości. Po chwili jednak odchyliła się w tył.
— Co czytałaś? O…Och. — Spojrzała na okładkę książki, którą przecież miała w ręce. — Good Omens? Lubisz takie klimaty?
Chwilę wpatrywała się w okładkę z Davidem Tennantem i Michaelem Sheenem, którą Mei wyjątkowo chciała mieć, mimo tłumu pałającego nienawiścią do filmowych okładek. Poświęciła dodatkowe pięć złotych, by móc codziennie ją podziwiać, a szczególnie estetyczną w jej mniemaniu twarz Tennanta, inni nazwaliby aktora jej celebrity crush, jednocześnie ulubionego doktora z Doktora Who.
— Aż tak zależy ci na moich grzybach? — Uśmiechnęła się, odgadując cel jej przybycia.
— Tu już nie chodzi o grzyby. Chodzi o zaufanie.
Mei uniosła brew. Wstała, zabierając swoją książkę, wkładając zakładkę niechlujnie pomiędzy ostatnimi stronami, jakie zapamiętała nim zasnęła i odłożyła przedmiot na półkę, między innymi tworami fantasy, z których połowę zaczęła i nigdy nie skończyła.
— Nie bądź głupia. Nie będę ci ufać po tym, jak weszłaś mi do pokoju bez pytania. Zaufanie to konstrukt społeczny, w który naiwnie się wierzy, bo nie możesz po prostu zdecydować czy komuś ufać, to po prostu czujesz, a gdy wchodzisz do czyjejś przestrzeni prywatnej, to oczywiste, że robisz złe, mimowolne wrażenie. Ty też nie powinnaś mi ufać, bo może cię okłamuję z grzybami, a może są niebezpieczną bronią biologiczną, która wysadzi cały obóz w powietrze. — Odruchowo, bez namysłu, przytknęła kubek zimnej, wczorajszej kawy do warg, czego od razu pożałowała. — W każdym razie, siedzę w obozie, odkąd pamiętam, bo matka postanowiła, że nie nadaję się nigdzie indziej i nie ufam nawet Ademirowi. Ale to od niego mam grzyby. Rozumiesz, co mówię? — spytała, choć odpowiedź była oczywista.
Coś zaszumiało, wydając z siebie skrzeczenie niczym mały potwór, a speszona Kaya wślizgnęła się mocniej w głąb łóżka. Rozejrzała się, lecz jedyne, co zobaczyła, to dwa wielkie szczury w równie wielkiej klatce, które prawdopodobnie wybudziły się, słuchając podczas snu nonsensów ich właścicielki, do których nigdy się nie przyzwyczaiły. Białe włosy zatrzepotały, gdy córka Apolla do nich podeszła.
— Tak, gryzą — odpowiedziała profilaktycznie na zawsze słyszane pytanie. — A raczej jeden z nich. Możesz je wypuścić.
Odsunęła się przy tym z myślą, że zaraz stworzenia rzucą się jej do gardła, jednak szybko wzięła na ręce od razu oswojoną z nieznaną dziewczyną Sofję. Dumnie uśmiechnęła się do Mei. Uroku tego uśmiechu nie można było odmówić.
— Jakie są twoje gusta w alkoholu, Kaya? Lubisz rum?
Kaya nie miała pojęcia, czemu, jak i kiedy znaleźli się w obozie herosów, więc pożałowała, że nie zapytała Mei, gdzie chce ją zaprowadzić. Półbogini wbiła się na tereny greckich półbogów, jakby było to ich własne zakwaterowanie, nie zerkając na kroczącą przy jej boku jasnowłosą, przez co ta zmartwiła się, że za moment zostanie pozostawiona sama.
— Miałam ochotę na spacer poza naszymi kohortami — odpowiedziała na niewypowiedziane pytanie. — Chyba nic w tym złego, że chcę twojego towarzystwa?
— Byłam przekonana, że mnie nie lubisz.
— Nie lubię? — zaśmiała się. — Wręcz przeciwnie.
Ruszyła w stronę domku dwunastego, uwięzionego przez wyłożone po brzegi ścian winoroślami. W wyobraźni Mei wyglądały, jakby mogły w każdej chwili ścisnąć wszystkich obozowiczów w środku. Minęły arenę i strzelnicę, a Mei modliła się, aby uniknąć za wszelką cenę wzroku Chejrona, z którym, gdy za pierwszy raz miała do czynienia, dostała reprymendę za zbyt głośne zachowanie, tym samym robiąc sobie niezbyt dobre wrażenie.
— Poznaj mojego drogiego przyjaciela. — Zaszła od tyłu drobnego, srebrno włosego chłopaka, kładąc dłoń na jego głowie.
Nie robili hałasu. Lucien wyjątkowo dyskretnie zabrał schowane w tajnym schowku, którego lokalizację tylko on sam znał, butelki, nie mówiąc nikomu ani słowa.
A Kaya i Lucien znaleźli wspólny język. Wspólnie także, wymyślili, że pójście do lasów jest genialnym pomysłem. Półbogini wyglądała na wyjątkowo ucieszoną towarzystwem francuza. Obydwóm nie zamykała się buzia, przez co Mei nawet nie wiedziała, kiedy mogłaby wciąć się pomiędzy ich słowa.
— Wiesz, Lucien ma wyjątkowy dar.
— Dar?
— Gdy ktoś przy nich zażywa alkoholu, potrafi stwierdzić dokładnie, jaką jesteś osobą.
— Posprzątaj po sobie tym razem! — przerwał. — Nie powinno cię tu w ogóle być.
— Lucien to wyjątkowa osoba — kontynuowała, patrząc jedynie na dziewczynę. — Raz, gdy wypił całe trzy butelki wina, wciąż był trzeźwiutki i powiedział mi, że otrzymam niedługo od kogoś wiadomość, której nie będę mogła nawet odkryć. I ją dostałam, cholera wie, od kogo, cholera wie, co oznaczała, ale ją dostałam, dostałam pod swoimi drzwiami pierdolone pudełko, które cholera wie, jak się otwiera.
— Więc przepowiada przyszłość?
— Dokładnie! Nie wiem, jak to robi, ale staje się następcą samego Dionizosa, gdy pije! Może jest wybrańcem? Ukrytą wyrocznią?
Wybraniec wbił w nią wzrok, uśmiechnął się z litością i otworzył butelkę rumu.
— Przeczuwam, że za moment coś arcydziwnego się wydarzy — zażartował, gdy przytknął trunek do warg, ujmując z niego jedynie malutką, wypalającą przełyk kroplę.
W środku ciemnego lasu zapaliło się czerwone światło, a Lucien zapomniał, jak poprawnie przełyka się alkohol.
Kaya?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz