„Jeszcze nie wie skąd i jak”? Dla Irène oczywistym było „co i jak”. Dzisiaj, w nocy, Wanda będzie musiała wybrać się na spacer do najbliższego sklepu, czołgając się całą drogę, nie mogąc użyć telefonicznej latarki, a to wszystko będzie na żywo streamowała poszkodowanej. Zaś już ów widz zadba o to, aby nagranie znalazło się w internecie i było gorącym tematem na następnych dziesięciu obozowych obiadach. Udając, że nie zamierza wykonać ostatniego zamiaru (patrz: zdanie czwarte), opowiedziała swój plan na zadośćuczynienie swej koleżance. Nie przyjął się on zbyt dobrze i grupowa domku Tyche widocznie będzie musiała zadowolić się niestreamowaną i zwyczajnie zdobytą paczką żelków w kształcie dżdżownic.
„Będą mi przypominały o tobie” — powiedziała romantycznie, tak romantycznie, jak potrafi powiedzieć coś pięknej kobiecie lesbijka.
Po incydencie z naturalnymi, truskawkowymi żelkami, Irène zarządziła ustawienie kursu na Obóz Herosów. Być może nie powiedziała tego na głos, ale była w miarę usatysfakcjonowana z przejażdżki. Jedyne, co poniosło straty, to jej koszulka i truskawki, które podeptały konie. Za obie rzeczy osądzała Wandę, równocześnie wiedząc, że gdyby nie ona, ów zgub byłoby znacznie więcej. Także wdzięczność mieszała się ze złością.
To był całkiem dobry początek ich koleżeńskiej relacji. Szesnastolatka nie oszukiwała się — wiedziała, że przyjaźni z tego nie będzie, jednak młodsza dziewczyna była całkiem dobrym materiałem na znajomą. Ugodowa. Przyjacielska i cierpliwa (przynajmniej porównując ją do jej rodzeństwa), a przy tym, chociaż próbowała być zabawna. To wszystko pokazuje jasno, że było w niej sporo cech, które Irène mogłaby postarać się wyplenić i na których ćwiczyć mogłaby swoją niemiłość.
Dość znudzona i wyczerpana międzyludzko inwalida opuściła swojego wierzchowca, udając się do swojej kryjówki. Wiedziała doskonale, że jej nowe, żywe osiągnięcie na tabeli społeczności, sunęło się za nią aż do końcowego celu i proponowało — bez entuzjazmu w odpowiedziach ze strony Irène — rzeczy, które mogłyby porobić razem za parę dni. Albo nawet jutro. Albo nawet teraz. Na nieszczęście córka Tyche była niechętna na więcej integrowania się z rówieśnikami i ze zdumiewającą na kalekę prędkością znikła w swoim domku.
Ukradkiem wyglądała jeszcze przez wizjer na podwórko. Wanda stała tam chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym zapukała do drzwi. Irène ukryła się za ścianą, szybko łącząc fakty. Chce zapytać o rodzaj żelków, które jest mi winna? A może coś jej zabrałam i nie zauważyłam? Spinkę do włosów? Czy ona nosi spinki? Mogła odłożyć jakąś na mój wózek.
Przeszukała wózek.
Idioto, dlaczego ona miałaby zostawiać spinkę na twoim wózku?
— Cześć, Wando, jaka miła niespodzianka. Stęskniłam się. Następnym razem możesz napisać, zanim mnie odwiedzisz.
O nie.
Potworny ruch.
Wiedziała, co będzie następne. Jej serce zamarło. Ruch warg Wandy widziała w zwolnionym tempie. A układały się one w to jedno, bardzo często powtarzane słowo.
— …, ha, ha … byłoby wymienić się numerami, gdy…
Numer.
Złapała naprawdę niewiele wypowiedzi. Była zbyt zajęta panikowaniem.
Nie powinna podać przypadkowego numeru. Jeżeli już, to powiedzieć swój, a ewentualnie przekręcić ostatnią literę. W takim wypadku Wanda mogłaby uznać to za pomyłkę ze strony swojej bądź Irène, ale jednocześnie przy następnym spotkaniu (o ile takie by nastąpiło) nieszczęsna córka Tyche musiałaby sprostować pomyłkę. A skoro mamy się znać, to powinnam wiedzieć, kiedy zamierza do mnie przyjść. To lepsze niż niezapowiedziane odwiedziny.
Oświecenie spadło jak z nieba. Sprawiło, że Irène impulsywnie uściskała Wandę i poprosiła o powtórzenie pytania.
Przecież w Obozie Herosów nie można było mieć komórek, a w przeciwieństwie do niej, taka grzeczna dziewczynka jak Wanda wprost musiała stosować się do zasad. To zapewne było nieporozumienie.
— Po prostu chciałam zapytać się, jak wielka ma być paczka. I jaki smak.
Oczywiście duża i oczywiście truskawkowy.
— Truskawkowe dżdżownice? Może być trudno, ale postaram się. Miłego dnia!
Tak, tak, miłego dnia, a teraz już znikaj.
I nareszcie się stało. Odeszła, a ona miała mieć załatwioną darmową paczkę żelków. Aby świętować to zajście, szesnastolatka wyjęła z zamrażalnika lody (wielkie, czerwone opakowanie czterech najlepszych smaków, dla zmylenia przeciwnika zapakowane w pudełko po adidasach) i wyciągnęła swoje najulubieńsze komiksy, ukryte w poszewce od poduszki. Miała dziwny zwyczaj chować swoje skarby. Dzięki temu tylko ona mogła na nie patrzeć i z nich korzystać.
Usiadła. Życie nareszcie pozwoliło jej na szczęście.
Wando?
◇──◆──◇──◆
672 słowa: Irène otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz