czwartek, 7 lipca 2022

Od Caspera — „Kurkuma i spiż”

— Gotowe! — wykrzyknął Casper, wybudzając brata z sennego letargu. — Gotowe! Gotowe! Chodź, zobacz, Jax! Gotowe! Aaa! — Jego twarz wprost promieniała. Gogle, brudny, skórzany fartuch spawalniczy i kolorowe spineczki z biedronkami, spod których czarne loki i tak wystawały na wszystkie strony, nadawały mu wygląd dziwnego połączenia szalonego naukowca z postacią z anime.
Ściągnął kolejno ochronne okulary i rękawice, po czym cisnął wszystko niedbale na łóżko. Brat patrzył na to półprzytomnie.
— Jax, szybko. Testujemy! Teraz musi się udać! — Spojrzał na chłopca, po którym nie było widać choćby śladu entuzjazmu. — No dawaj, ruchy!
Jax, wzdychając głęboko, podniósł się z krzesła. Już kładł się na swoim łóżku, ale Casper szybko go powstrzymał:
— Nie, nie, nie! Najpierw go trzymaj i przekręć o, tutaj. A potem postaw na szafce.
Spojrzenie, które otrzymał w odpowiedzi, nie ostudziło jego entuzjazmu, choć ewidentnie próbowało.
Kiedy najnowszy wynalazek spoczywał już, wedle wskazówek, obok lampki nocnej, szybko pospieszył z kolejnymi instrukcjami:
— Okej, teraz się kładź.
— Z przyjemnością — mruknął Jax.
Casper był obecnie w stanie szaleńczego uniesienia, nie docierało do niego więc, jak zmęczony był jego ukochany młodszy braciszek. Gdyby wiedział, prawdopodobnie wyrzucałby sobie przez kolejne tygodnie, jak to nieodpowiedzialnie przetrzymał go do późnej godziny. Jednak był obecnie jak w transie. Podkrążone oczy latały mu po całym pokoju i dodawały mu kolejne punkty do bycia szalonym naukowcem prezentującym swojemu światu swoje nie mniej pokręcone dzieło.
W końcu zatrzymał wzrok na szafce nocnej. Utkwił go w niej i, przesuwając się bokiem, chwycił jedną z roboczych rękawic.
— Już zaraz... Jesteś gotowy?
W odpowiedzi otrzymał kciuk w górę.
— Nie ruszaj się tak! Pomyśli, że wstałeś — pouczył go. — Dobra, spróbujemy.
Podszedł pod drzwi i uruchomił umocowaną na stojaku kamerę. Zgasił światło. Odwrócił się i wstrzymał oddech. Odczekał chwilę, by oczy przyzwyczaiły mu się do ciemności. Krok po kroku, powoli, zbliżył się do łóżka młodszego brata. Wyciągnął zza pazuchy nóż.
Szafka nocna się zatrzęsła. Usadowiony na niej różowy, pluszowy miś przewrócił się na przednie łapki. Tak przynajmniej to z początku wyglądało. Bo chwilę później wstał. Jego puchata głowa z uśmiechniętym pyszczkiem wykręciła się niepokojąco w kierunku Caspera, a czarne oczka błysnęły czerwonym laserem, jakby go namierzając. Łapka sięgnęła w stronę pękatego brzuszka i szybkim ruchem rozerwała go, aż trzasnęły zatrzaski.
Casper wpatrywał się jak zaczarowany w misia, który właśnie wydobył ze swoich trzewi ostrza, które automatycznie przyłączyły się do jego łap. Kiedy oprzytomniał, zaczął opuszczać lewą rękę wyposażoną w kuchenny tasak, drugą trzymając w pogotowiu.
Różowy wojownik nie potrzebował wiele czasu. Laserowe oczy były skierowane na intruza i zdawało się, że uśmiechnięty pluszak czeka tylko na odpowiednią okazję. Nagle, gdy ostrze przekroczyło widocznie jakąś niewidoczną linię, której pilnował niedźwiadek, jego krótkie nóżki zgięły się i wystrzelił prosto na Caspera. Ten sparował go nożem, a drugą ręką chwycił za tył głowy. Pluszak próbował wydostać się z uścisku, ale na szczęście rękawica ochroniła palce młodego kowala przed nieprzyjemnym końcem. Kilka sekund później udało mu się zresetować i tym samym wyłączyć swój nowy genialny system obronny. Odłożył go delikatnie, jakby był zrobiony ze szkła, na stół zawalony papierami, śrubkami i skrawkami metalu, stojący na środku pokoju. Po odłożeniu na płaską powierzchnię w pozycji siedzącej, miś automatycznie schował ostrza do wnętrza swojego brzuszka, pociągnął łapą, by zapiąć go na rzep, po czym zamarł. Znów wyglądał jak zupełnie niewinna, słodka zabawka.
Casper podskoczył z radości. Cisnął rękawicą, która pacnęła o sufit i upadła na poduszkę Jaxa. Ten podniósł się i zaczął obserwować poczynania brata. Jak pobiegł do kamery, uśmiechnął się i zaczął do niej mówić, próbując jednocześnie wyplątać ją z umocowań. Zapalił światło i zmienił tryb aparatu, by móc się jeszcze dograć.
— Próba numer czterdzieści dziewięć zakończyła się sukcesem! Jax, Jax, pomachaj! — Wycelował kamerę prosto na niego. Z początku młodszy brat nie palił się do tego, ale energiczne kiwanie głową Casa przekonało go, że raczej mu nie odpuści. Machnął ręką parę razy. Niestety, ku jego rozczarowaniu, nie był to koniec jego udziału.
— Teraz parę pytań. Pierwsze. W skali od jednego do dziesięciu jak bezpiecznie się czułeś podczas eksperymentu?
Jax westchnął cicho. Casper znowu energicznie pokiwał głową, szczerząc się przy tym szeroko. Z każdą sekundą coraz bardziej wyglądał jakby był niespełna rozumu.
— Dziesięć.
— Wspaniale! — wykrzyknął brat, starając się nie trząść kamerą. — Drugie pytanie. W skali procentowej, od zera do stu, o ile bezpieczniej czułeś się podczas tej próby snu, w porównaniu do normalnego zasypiania?
— O sto procent — odpowiedział Jax. — O ile mój niedoszły morderca poruszałby się w zwolnionym tempie — dodał pod nosem, ale Cas nie miał prawa tego usłyszeć. Ponownie był w swoim świecie, zakończył nagrywanie i zaczął żywiołowo notować coś w zeszycie.
— W końcu się udało, Jax! — wykrzykiwał co jakiś czas.
— Czy mogę tera…
— Kolejną próbę zrobimy z bronią z niebiańskiego spiżu! Musimy się upewnić, że na nią też reaguje odpowiednio.
— Mhm.
— Co tam mówiłeś? — Podniósł głowę znad papierów. Spineczki w biedronki trzymały się już na samych koniuszkach włosów, walcząc o przetrwanie. Zupełnie jakby widziały panujący dookoła bałagan i wiedziały, że znalezienie się na podłodze nie skończy się dla nich dobrze.
— Idziemy już spać? — Nadzieja czaiła się w jego głosie.
— Tak, tak, kładź się. Ja jeszcze posiedzę. — Włączył lampkę, co automatycznie wyłączyło górne światło. Skierował ją na zeszyt i kontynuował notowanie uwag odnośnie nowego wynalazku.
— Popsujesz sobie wzrok — mruknął Jax, kręcąc się, by znaleźć najwygodniejszą pozycję.
— To zrobię sobie okulary, takie szpiegowskie, jak u Bonda. — Wyszczerzył się do młodszego brata. Ten pokręcił jedynie głową.
— Dobranoc.
— Dobranoc malcu.
Różowy miś wpatrywał się beznamiętnie w ścianę, na której wisiał kalendarz. Zaznaczona na nim na czerwono była data rozpoczęcia wakacji. Widniał też podpis, wielkimi literami. Po raz pierwszy były tam dwa, a nie jedno imię. Jax zasnął szybko, starając się nie myśleć, co się będzie działo w obozie, gdy przyjdzie tam, pośród dobytku mając różowego miśka atakującego każdego, kto spróbuje się do niego zbliżyć.

Chłopak padł na łóżko. Nie miał sił na cokolwiek, po ostrym treningu, podróży z obozu do domu i jeszcze imprezie, którą wyprawiła mu rodzina i przyjaciele, czuł się wykończony jak inny. Przykrył twarz poduszką.
Ciche skrzypnięcie drzwi poirytowało go na moment, ale tylko moment, bo w kolejnej chwili wyzbył się tego i zastąpił natychmiastowo notatką w pamięci, by naoliwić zawiasy.
— Idziesz spać?
— Nie, tak tylko leżę. — Przekręcił się na bok i odrzucił jaśka na podłogę. — Co tam?
Brat wszedł do pokoju.
— Nic, po prostu wchodzę do pokoju. — Uciekał spojrzeniem. Chociaż Cas wiedział, że nie powie tego na głos, to czuł, że przyszedł, bo miał już dość świętowania i wznoszenia toastów na cześć starszego brata. Jemu samemu robiło się sucho w gardle na tą myśl.
— Idziesz się pierwszy kąpać?
Nawet nie wiedział, co ma powiedzieć.
— Ta, mogę pójść.
Kiedy już obaj leżeli w łóżkach, nie mogli zasnąć. Bili się z myślami. Cisza wciąż trwała, a wszystkie pluszaki i miniaturowe parowozy stojące na półkach zastanawiały się, kto ją w końcu przerwie. Gdyby miały obstawiać, prawdopodobnie postawiłyby na starszego z chłopców. To on zawsze zagadywał pierwszy, oferował pomoc, podawał rękę na zgodę, łagodził konflikty, brał winę na siebie, a nawet nadstawiał policzek, by oberwać. Tym razem też przełknął wszystkie myśli i po prostu wypalił:
— Hej, też nie możesz spać?
Chwilę dalej było cicho i Casper już myślał, że Jax postanowił udawać, że już dawno pływa w krainie Somnusa.
— Ta — odparł jednak w końcu. — Słuchaj, serio, jeszcze raz, gratulacje.
— Daj spokój, Jaxie.
Znowu cisza.
— To naprawdę niczego nie zmienia.
— Ta, powiedz to babci — mruknął z rozżaleniem młodszy z chłopców.
Cas podniósł się na łokciach.
— Naprawdę, Jax. Ja tego nie chcę. To znaczy… to skomplikowane.
Misie wstrzymały oddech.
— Czemu? Przecież jest super. Nasza rodzina znowu jest ważna i w ogóle. A ty masz teraz swój własny oddział. Centurion. Zaraz zostaniesz pretorem i wszyscy padną z wrażenia.
— Nie rozumiesz. To nie jest tak. — Casper przejechał ręką po twarzy, jakby chcąc zetrzeć z siebie wszystkie troski. Musi kiedyś zbudować coś takiego.
— To jak?
Westchnął.
— To jest duża odpowiedzialność. Muszę na nich wszystkich uważać i no, to nie jest takie łatwe. I mam teraz sto razy więcej obowiązków. No, ale babcia się cieszy, w końcu do tego dążyła, no i ja niby też, ale co teraz? A co jak to zawalę i wyjdzie jeszcze gorzej, niż gdybym nic nie osiągnął? No i… — Nie wiedział, jak to ująć. Bardzo bał się reakcji brata. — Nie chcę, żeby to zmieniło coś między nami, Jaxie. Jeśli to coś zmienia, to może teraz ty będziesz miał spokój. I może przyjdziesz do obozu trochę później…
Gdyby mogły, ciuchcie wypuściłyby teraz kłęby pary z wrażenia.
— Taa, to jest super. Za to przyjdę i będę we wszystkim gorszy od ciebie. — Chłopiec odpowiedział bardzo cicho.
Cas pokręcił głową.
— Nie mów tak nawet. Nikt tak nie będzie myślał. Wszyscy są in probatio, a potem, jak już z tego wychodzą, to każdy jest traktowany tak samo.
Wiedział, że trochę nagina prawdę i nie czuł się z tym zbyt dobrze, ale próbował przedstawić sprawę tak, jak sam do niej podchodził. Przed oczami przeleciały mu obrazy z przemiłymi współobozowiczami, kiedy witali go w kohorcie. Sam musiał podnosić się z dość niskiego startu i wciąż udowadniać swoją wartość. Bolało go niesamowicie, że jego brat będzie zmuszony robić to samo, ale wobec niego. Zakuło go również, gdy pomyślał o matce. Jak ona musiała się czuć, stawiając ich w tej sytuacji.
— Nie myśl o tym na razie. Ćwicz to, w czym jesteś dobry i będziesz więcej niż gotowy, by pokazać wszystkim, kto tu rządzi.
— A jak będę najgorszy?
— Nie będziesz. Jesteś naprawdę dobry. Więcej ćwiczeń i pokonasz mnie w pojedynku, a poza tym, pamiętaj, że do obozu trafiają też ludzie, którzy nigdy nie widzieli miecza na oczy. Zresztą, pokonasz wszystkich i jako pierwszy wyjdziesz z in probatio.
Miał nadzieję, że chociaż trochę dodał bratu otuchy. Jeszcze długo nie mogli zasnąć. Casper chciał powiedzieć jeszcze parę rzeczy, chciał zapewnić Jaxa, że ten jest więcej niż gotowy, na dołączenie do obozu, ale prawda była taka, że nie wiedział, co go czeka. Przerażała go myśl, że za te dwa lata jego młodszy braciszek będzie prawdopodobnie zmuszony do słuchania jego komend. Może wielu starszych braci widziałoby to jako spełnienie marzeń, ale dla niego będzie to istny koszmar.

— Casper!
— Już, już biegnę!
— Casper, Casper! — Krzyki stawały się coraz bardziej przeraźliwe.
Kiedy chłopak w końcu dobiegł do ścianki, na której zawisł jego brat, oparł się o nią, zadyszany. Zerknął w górę na uprząż dyndającą bezwładnie. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Jakim cudem udało ci się znowu z niej wygrzebać? Następnym razem przykleję ci ją na gołą skórę.
— Przeszkadzała mi. Pomóż mi, nooo… — Błagalny ton głosu brata przywołał Caspera do porządku. Podszedł tuż pod ściankę i wspiął się kawałek, a gdy Jax był już na wyciągnięcie jego ręki, chwycił jego ramię. Chłopcy zaczęli schodzić; młodszy trzymał się kurczowo każdego wgłębienia i każdej wypustki, a starszy lawirował pomiędzy nimi, wybierał te dalej położone i starał się zapewnić mu jak najwięcej oparcia, przy okazji samemu nie spadając. Jax nie przyznałby się, jak dużo bezpieczeństwa dawała mu już sama obecność brata. Nie potrzebował jego pomocy przy schodzeniu, ale to, że był obok, dawało mu tę pewność, której nie pokładał we własnych umiejętnościach.
— Dzięki — wysapał, gdy znaleźli się już na ziemi.
— Nie ma sprawy.
Cas podszedł do drabinek i wziął ich kurtki. Podał parkę młodszemu bratu, samemu przywdziewając swoją, poobdzieraną i upierdzieloną smarem.
— Ale nie powiesz mamie ani babci? — Jax w końcu zadał męczące go od momentu wyjścia pytanie. Szli już w stronę przystanku autobusowego.
— Nie, oczywiście, że nie, malcu. — Casper zaśmiał się i pacnął jego czapkę, przysłaniając na chwilę oczy.
To było oczywiste, że nie powie mamie, w końcu niepotrzebnie by ją tylko zdenerwował. Babci nie powie tym bardziej, w końcu chciałby, żeby obaj dożyli jutra, a akcja ratunkowa nasunęłaby jej jeszcze myśl, że Jax nie jest wystarczająco dzielny czy też sprawny. Nieważne, że chodził już po tych najtrudniejszych ścianach, czego nie robił nawet Casper w jego wieku.
Cas wiedział, że brat nie podejrzewał go, żeby komukolwiek to powiedział, ale rozumiał jego obawy. Spojrzał na chłopca, który dumnie stawiał kroki, ale minę miał dość niepewną.
— Chcesz pójść na tacos?
Twarz Jaxa rozpromieniła się nieco.

Co roku w dzień urodzin mamy działo się coś niespodziewanego. Kiedy Casper miał pięć lat, w Nowym Rzymie pojawiły się akurat Łowczynie Artemidy, tropiąc jakąś wielką kozę czy tam sarnę. Mając siedem lat, prawie całe święto przesiedział pod budynkiem zgromadzeń senatu, czekając, aż babcia wyjdzie i pójdą do domu. Trzydzieste urodziny mamy były wyjątkowe, bo przedstawiła im wtedy swoją dziewczynę. Była całkiem fajna i bardzo ładna, ale zjadła najwięcej tortu. Teraz, mając lat już jedenaście, Casper wreszcie sam przypilnował całego wydarzenia. Cieszyło go to niezmiernie, bo wierzył, że dzięki temu w końcu wszystko przebiegnie, jak należy. Żadna niespodziewana katastrofa nie miała prawa im przeszkodzić.
Poprzedniego wieczora wsadził budzik pod poduszkę, żeby móc dziś niepostrzeżenie wstać przed wszystkimi. Był pewien, że babcia również się obudziła, ale rozmawiał z nią wcześniej i była więcej niż chętna, aby przerzucić obowiązek organizowania urodzinowej imprezy na wnuka. A ten nie próżnował.
Jedzenie zostało przygotowane wcześniej i spoczywało w lodówce u Minji. Tort, ciasteczka i samosy zrobił sam. Razem z Jaxem wypiekli także chlebki naan. Babcia przygotowała dwa rodzaje curry, a Minji dodała od siebie pierożki mandu.
Dekoracje też sam wykonał. Girlandy powycinane w kształty kowalskich atrybutów, pomalowane balony, serpentyny i konfetti w ulubionym kolorze mamy, wszystko spoczywało schowane na dnie szafy.
W planach była oczywiście niespodzianka. Kiedy mama wróci, wszyscy wyskoczą, wręczą prezenty, on szybko skoczy po tort, mama powie życzenie, zjedzą, pójdą oglądać zachód słońca. Potem zostawią tam mamę i Minji, wrócą do domu i posprzątają, zanim zdąży zaoponować. Wróci późno, ale on i Jax nie będą spać. Siądą na kanapie, przykryją się kocem, obejrzą albumy ze zdjęciami, a w końcu usną, oglądając Króla Lwa. Tak, to będzie idealny dzień. Nie ma prawa się nie udać.
— Chyba będę rzygał.
Casper właśnie się ubierał, możliwie najciszej, więc syknął na brata, by ten nie mówił tak głośno. Kiedy dotarły do niego słowa brata, obejrzał się na niego z przerażeniem.
— Co?! — wyrwało mu się. Nie, nie, nie, to nie mogła być prawda. — Jak to? Co ci jest?
— Nie wiem. Tak mi po brzuchu jeździ. — Jax wyglądał na zmarnowanego. Starszy brat podszedł do jego łóżka i położył mu dłoń na czole. Było rozgrzane. Przysiadł obok leżącego Jaxa i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili jednak wstał.
— Dobra, słuchaj. Przyniosę ci lekarstwo. Coś znajdę. Ty leż.
Chłopiec kiwnął głową i przekręcił się do ściany.
— Będę udawał, że dalej śpię.
— Okej.
Niedobrze, naprawdę niedobrze się działo. Casper schodził na palcach do kuchni i myślał, co teraz zrobią. Mama nie będzie chciała świętować, jak się dowie, że Jax jest chory. A co jeśli ona się zarazi? Przecież nie można być chorym w urodziny.
W szafce z lekami znalazł coś na gorączkę, ale nie było nic na wymiotowanie. Przypomniał sobie, że babcia dawała mu kiedyś takie śmieszne tabletki musujące, gdy wymiotował, więc wziął też je. Przez chwilę się nawet zastanawiał czy nie powiedzieć babci, ale szybko porzucił ten pomysł. Wtedy mama też by się dowiedziała. Minji też odpadała. Musieli poradzić sobie sami. Wziął jeszcze butelkę wody i szklankę i wrócił na górę, modląc się w myślach, by schody nie skrzypnęły.
— Masz. — Podał bratu syrop. Czekał, aż elektrolity się zrobią.
— Chcę bułkę. Daj mi bułkę z masłem.
— Nie marudź. Pij to.
— Fuj.
— Chcesz popsuć mamie urodziny?
— Nie.
— To pij.
— To mi przynieś bułkę. — Jax się wykrzywił.
— Dobra, zaraz.
Casper martwił się coraz bardziej. Smarując bułkę, wciąż oglądał się za siebie, czy przypadkiem mama nie wstała. Powinien już być w warsztacie i odbierać swój prezent.
Kiedy zostawił w końcu brata z bułką, miską i wodą, a także po przykazaniu jak ten ma się zachować, gdyby ktokolwiek do niego przyszedł, w końcu mógł realizować swój plan. Przez resztę dnia, aż do popołudnia nie było go w domu. Myślami wciąż był przy bracie, więc wszystko, co robił, szło mu dużo wolniej niż normalnie. Wracając do domu, był lekko przerażony. Co tam zastanie?
Wydawało się jednak, że wszystko było w porządku. Jaxowi udało się zachować całą rzecz w tajemnicy. Przywitał brata, wieszając przy światełkach w salonie serpentyny. W kuchni była Minji, podgrzewając jedzenie.
— O, dobrze, że już jesteś. Połóż prezent gdzieś na stoliku i chodź, czekałam na ciebie z ozdabianiem ciasta.
Cas zrobił, jak mu przykazała, a przechodząc koło brata, szepnął, czy wszystko okej. Ten odparł, że dalej czuje się źle, ale nie wymiotował. Nic nie jadł, tak jak brat mu przykazał, oczywiście nie licząc bułki z masłem. Kiwnęli głowami konspiracyjnie i Casper wracał do kuchni trochę uspokojony. Był bardzo rozdarty pomiędzy chęcią uszczęśliwienia mamy a prawdopodobną chorobą brata.
Przy dekorowaniu tortu dziewczyna mamy zwróciła uwagę na jego zamyślenie.
— Obaj jesteście jacyś dziwni dzisiaj. — Zaśmiała się. — Jax nie chciał obiadu, a ty taki jakiś ponury. Coś was martwi? Knujecie coś strasznego, jakąś niespodziankę?
Casper wysilił się na uśmiech.
— Po prostu chcemy, żeby wszystko się udało.
Nie kłamał. Minji uśmiechnęła się i pomazała mu nos bitą śmietaną.
Zawieszali właśnie ostatnie girlandy, gdy rozległ się ostrzegawczy dzwonek. Na szczęście byli to tylko przyjaciele mamy i Minji.
— Co się tak wszyscy patrzycie? To my, spokojnie! — Zaśmiał się wujek Victor.
— Pomóc wam z tym? — zapytał wujek Hyun.
— Głupie pytanie, braciszku! — Jego bliźniaczka, Binna, podeszła do nich prędko i zaczęła mocować sznurek przy framudze.
Wszystko było gotowe, gdy ponownie rozległ się dzwonek. Zajęli miejsca, a babcia, najmniej przejęta ze wszystkich, podała każdemu torbę z prezentem.
— Niespodzianka! — wykrzyknęli razem, wyskakując na biedną, niespodziewającą się niczego Priyę.
Ta wzruszyła się bardzo. Minji pierwsza ruszyła z życzeniami i prezentem oraz by powstrzymać ukochaną przed łzami, a zaraz za nią Cas ustawił w kolejce brata. Stanął za nim i miał nadzieję, że zdąży zapalić świeczki i wrócić z tortem, zanim reszta wręczy swoje podarki.
Jax dał mamie własnoręcznie uszytą poduszeczkę do igieł oraz świeczki i przyszła jego kolej.
— Wszystkiego najlepszego, mamo. To dla ciebie. — Wręczył jej zieloną, niepozorną torbę.
— Dziękuję skarbeczku, nie musiałeś mi nic dawać. Wiem, że to ty wszystko zaplanowałeś! — Uściskała syna. — A co to jest? — zapytała, gdy odpakowała prezent. Mały flakonik z czerwoną, gęstą zawartością.
— Lakier do paznokci. Taki odporny na gorąco, żeby ci nie schodził w kuźni. — Casper patrzył na swoje buty. — Tylko trochę ciężko się go usuwa.
Mama uścisnęła go jeszcze mocniej niż wcześniej.
— Mój zdolny synek. Będziesz kiedyś największym wynalazcą na świecie.
Kiedy mama uwolniła go z uścisku, pognał do kuchni. Zapalał świeczki w takim pośpiechu, że nawet się poparzył. Na szczęście nie mocno. Wszedł do pokoju, gdy babcia akurat wręczała matce nową patelnię.
Wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat”, ktoś zgasił światło, Priya wyglądała na zachwyconą. Cas położył tort ostrożnie na stole i spojrzał z dumą na ukochaną mamę. A potem nagle zrobiło mu się niedobrze.
Niestety, wieczór nie wyglądał tak idealnie, jak było w planach. Chłopcy zostali wysłani do pokoju, gdy tylko Casper wyszedł wreszcie z łazienki. Po wysprzątaniu pokoju dorośli ponownie podgrzali jedzenie, po czym zjedli je w kuchni. Goście wyszli dość szybko, ale synkom udało się namówić mamę, żeby poszła obejrzeć zachód słońca z ukochaną. Wróciła cała rozpromieniona. Oczywiście jeszcze nie spali, mimo bardzo późnej godziny. Obejrzeli razem zdjęcia, a mama zapewniła ich, że to były jej najlepsze urodziny, oczywiście pomijając fakt, że jej aniołki czują się strasznie. Zasnęli wszyscy skuleni na kanapie, przy drugiej części Króla lwa. Rano dopiero chłopcy dostrzegli pierścionek błyszczący na jej serdecznym palcu.

Rzadko bywa, żeby mali chłopcy byli tak opiekuńczy wobec swoich młodszych braci. Ale Priya miała szczęście, gdyż oba jej skarbeczki były istnymi aniołkami. Zgodni, nie naprzykrzali się, słodcy, pomocni chłopcy. Co prawda Jax miał dopiero cztery latka, ale, zapatrzony w brata, uwielbiał zajmować się wszystkim, czym i on. A kiedy się bawili? Naprawdę, miała dużo szczęścia. Prawdę mówiąc, czasem miała wrażenie, że nie jest im zbytnio potrzebna.
— To nie pasuje!
— Spróbuj go przekręcić, o tak! Widzisz? Teraz się uda. — Casper zachęcał brata, jak tylko mógł.
Układali specjalne klocki, które mama sama zaprojektowała. Miały różne kształty w zależności od ułożenia i wkładanie ich przez przedziwne dziury do pudełka stanowiło niemałe wyzwanie. Jax nie przepadał za nim, ale Cas wciąż próbował go przekonać do tej zabawy. Nie chciał, żeby mamie było przykro.
— Nie powinni wciąż bawić się tymi durnymi kawałkami drewna. Czemu zabrałaś ich z placu? Powinni ćwiczyć. Nie rozumiem, z czym masz problem. Przecież to nawet nie są prawdziwe ostrza. — Babcia, niczym rasowy niszczyciel dobrej zabawy wkroczyła do pokoju. Starszy z chłopców aż nachylił się nad układanką, jakby w obawie, że jakaś siła związana z wejściem Mishki do pokoju zmiecie całą ich dotychczasową pracę z dywanu.
— Nie, nie są prawdziwe. Właściwie to też są jedynie durnymi kawałkami drewna. — Priya odpowiedziała matce cicho.
Jej spojrzenie przecięło pokój niczym strzała.
— Nie jestem zdziwiona, że nie chcesz im pomóc osiągnąć cokolwiek. Nie spodziewałabym się po tobie nauczenia ich czegoś faktycznie przydatnego. Ale skoro już sami wykazali chęci do ćwiczeń, to co ci strzeliło do głowy, by ich stamtąd zabrać?
— Jax jest za mały. Dla niego miecz to zabawka, jeszcze przyjdzie na niego czas. A Casper chciał wrócić z bratem.
Chłopiec poczuł nagłą potrzebę ucieczki do pokoju, ale już było za późno.
— Ach tak. Mhm — mruknęła jedynie babcia.
Kiedy wszystkie zabawki były już posprzątane, chłopcy czekali na kolację, oglądając bajki. Śpiewali czołówkę Scooby’ego, gdy mama zawołała Casa do kuchni.
— Chodź skarbeczku, pomożesz mi. Trzeba nałożyć wszystko.
— Dobrze, mamusiu.
Priya patrzyła przez chwilę na syna, gdy ten napełniał miseczki ryżem.
— Casperku… Lubisz ćwiczyć walkę z chłopakami?
— Tak, zabawa w gladiatorów jest super!
Przyjrzała mu się jeszcze uważniej.
— Na pewno?
— Tak, mamo. — Cas spojrzał rodzicielce w oczy. Nie wiedział, czemu tak o to dopytuje, ale nie chciał jej mówić prawdy. Że czasami wolałby zostać w domu. Że chłopaki próbują czasem bić jego brata. Że sypią mu piaskiem w oczy, wyśmiewają ubrania, obrażają mamę. Że wolałby częściej chodzić z nią do kuźni. Nie mógł jednak tego wszystkiego powiedzieć, wiedział, że nie skończyłoby się to dobrze.
Do kuchni weszła babcia.
— Zanieś wszystko, zaraz przyjdziemy z talerzami. — Władczo machnęła na córkę. — No, Casperze, musimy porozmawiać — dodała, gdy Priya już wyszła.
Chłopiec przełknął ślinę.
— O czym, babciu?
— Czemu dzisiaj nie trenowałeś?
— Trenowałem dwie godziny… ale przyszła mama i chciałem pomóc przy Jaxie. Chyba jest zmęczona po pracy. — Cas praktycznie wydukał. Spojrzał z lekkim strachem na babcię, ale na szczęście ta nie była zła.
— Bardzo dobrze, że tak pomagasz przy bracie. Twoja matka sobie nie radzi. — Westchnęła. — Przynajmniej ty robisz coś w tej rodzinie.
Wręczyła mu sztućce i ponagliła do wyjścia.

Sala była dość obskurna, ale kiedy oświetlało ją słońce, wyglądała trochę lepiej. Póki drzwi się nie otworzyły, a wraz z krzepką kobietą wkroczył tam jakby półmrok, mijając się w przejściu ze spokojem i ciszą.
— Nie chcieli mnie wcześniej wpuścić. Nie wygląda najgorzej. Oby wyrósł na przynajmniej względnie możliwego młodzieńca. — Mishka zmierzyła wnuka wzrokiem od stóp do głów. Wedle swojej zasady niezezwalania sobie na nawet krztę optymizmu; spodziewała się jakiegoś wyjątkowo szpetnego niemowlęcia.
— Witaj matko. — Priya przywitała ją wyjątkowo słabym głosem. Zdawała się nawet nie mieć sił, by odkręcić głowę w jej stronę, ale starszej kobiecie to nie przeszkadzało. Jej zainteresowanie stanem córki wynikało jedynie z racji tego, iż została właśnie babcią.
— Rozumiem, że teraz wrócisz do domu. Nie poradzisz sobie przecież sama z dzieckiem.
Nie dostała odpowiedzi, ale też na nią nie czekała.
— Nie wiem, co w tobie zobaczył twój ukochany… — Chrząknęła. Nie ważne, co myślała, obrażanie boga nie byłoby rozsądne. — Ale skoro nie będziesz z nim żyć, postanowiłam, że pomogę ci i wychowam to dziecko. Bądź co bądź to półbóg, a i bez tego łatwo mieć nie będzie, mając taką matkę — Zmierzyła córkę surowym wzrokiem. Ta tylko leżała na łóżku, nie bardzo będąc w stanie odpowiedzieć. Przez chwilę panowała cisza, ciężka i zdająca się ciągnąc dużo dłużej, niż faktycznie trwała.
— Oby Rajesh nie okazał się równym beztalenciem, co ty. — Mishka podeszła do kojca ze śpiącym niemowlakiem.
— Casper — powiedziała cicho Priya. Spróbowała poprawić się na łóżku, ale opadła jedynie ponownie na poduszki.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie nazwałaś mojego wnuka po moim szacownym dziadku? Że nie nazwałaś go żadnym z rodowych imion? — Błysk w oku kobiety nie zapowiadał niczego dobrego.

◇──◆──◇──◆
3947 słów: Casper otrzymuje 39 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz