Yves krzątała się po domku, pomrukując do siebie.
— Teraz będę musiała związać je na nowo — patrzyła z politowaniem na swoje odbicie w ciemnej szybie, zamontowanej na jednym z wynalazków, które próbowała wcześniej wytrzeć — że ten smarkacz musiał spuścić na mnie durny balon akurat dziś. Układanie włosów nie jest proste. Zwłaszcza w ten sposób. Głupi dzieciak. No głupi.
Co jakiś czas rzucała niesmacznym tekstem lub przeklinała. To nie tak, że szybko się wściekała albo nie panowała nad nerwami [w sumie to tak, dokładnie tak jest]. Nigdy w życiu. Po prostu nienawidziła mężczyzn całą sobą. Niesmak, jaki pozostał po jej ostatnim wybranku, przyprawiał ją o zimne dreszcze. Czasami budziła się w nocy, myśląc o tym, czy gdyby pojawił się teraz na jej drodze, to zepchnęłaby go prosto w płomienie pieca w kuźni. Bywały też dni, w których żałowała, że nie wymierzyła mu kary — tak aby sprawiedliwości stała się zadość. Dorastając w domu wojskowego, późniejszego nadinspektora w policji, słuchała nieustannie o zasadach, regułach, uczciwości i innych tego typu pierdołach, które wszyscy powtarzali, ale nikt nie wcielał w życie. Choć czasami czuła potrzebę brania spraw w swoje ręce i naprawiania świata. Tak, żeby jednak kto by jednak KTOŚ wcielał je w życie. Ale tylko czasem. I tylko w sytuacjach, które wymagały podpalania kogoś żywcem. Na przykład jej byłego.
Kiedy do drzwi rozległo się niepewne pukanie, poczuła, jak żyłka na jej czole pulsuje. Jeszcze chwila i pękłaby, a struga krwi rozbryzgłaby na białe ściany przedpokoju. Wtedy to byłaby tragedia, bo ściąganie ciemnoczerwonej cieczy z niczego nie wychodzi dobrze. Zwłaszcza krwi. Bo krew nigdy nie schodzi… powstrzymała się więc ostatkiem dobrej woli i siłą egzystencji, aby nie uderzyć w ścianę — co mogłoby skutkować niewielkim pęknięciem w wiekowej budowli, która później nadawałaby się do załatania — odetchnęła głęboko i szarpnęła za klamkę. Dębowe drzwiczki uderzyły z impetem, wyrywając się niemal całkiem z framugi. Rzeczą, która cechowała Yves — poza nienawiścią do płci przeciwnej i męskoosobowych zaimków — był fakt, że nie potrafiła ważyć swoich sił. Zwłaszcza kiedy oczekując na najlepszego przyjaciela ze skrzydłami, drugi raz musiała patrzeć na siwego dzieciaka, przez którego jej włosy były w tak opłakanym stanie. Bała się też, że z nerwów zarazi się siwizną.
— Masz ci los — jęknęła — czego znów chcesz?
— Słuchaj, to był tylko głupi wypadek, ani ja, ani moi znajomi, nie chcieliśmy, żeby balon rozbił się na twoim dachu — chłopak wlepiał w nią sztywno wzrok, którym wypalał w jej ciele dziurę, a przynajmniej tak właśnie się czuła pod uciskiem szarawych źrenic — poza tym nie wiedzieliśmy, że no… dach przecieka? — Sposób, w jaki wypowiedział ostatni fragment zdania, był intrygujący, jakby zadziwiał go fakt, że domek Hefajstosa nie jest pierwszej młodości. W zasadzie chyba nigdy nie był bardziej remontowany, a to przeważnie dlatego, że bywały momenty, kiedy nie zastawało się w nim żywej duszy.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się, co powinna zrobić. W rzeczywistości nie była wcale tak wściekła, po prostu nie chciała dać się zdominować młodemu samcowi, który zdecydowanie nie traktował poważnie jej pod żadnym pozorem. Ani jako grupowej. Ani jako kobiety. Ani jako przyjaciółki koni. A na to nie mogła się godzić. Z drugiej strony, kiedy się nie odzywał, wyglądał całkiem przyjemnie. Mimo świdrującego spojrzenia biła od niego przyjemna energia. Bezbronność, młodość i żywotność pod jedną postacią. I tak właśnie zdefiniowałaby go Yves, choć nigdy wcześniej nie spotkała siwowłosego smarkacza. Może nie powinna była od razu podnosić głosu i wyzywać go od najgorszych. Podniosła powoli wzrok na intruza, chcąc poddać się sile jego wzroku, kiedy głośne gruchnięcie przerwało ciszę. Odwróciła się w stronę hałasu, który postawił oboje na równe nogi. Maszyna, w której wcześniej Yves podziwiała swoje mizerne odbicie, dymiła i skrzeczała. Odgłos, który wydawała, przypominał łkanie młodej foki nawołującej młode oddalone za bardzo w głąb morza. Wpatrywała się przez chwilę w kupę gratów, podskakującą jak szalona i po chwili wiedziała, że jest już za późno, żeby krzyczeć. Musiała działać.
Wskoczyła na chłopaka, który zaciekawiony drgającym sprzętem, wsunął się nieco zbyt blisko nadchodzącego niebezpieczeństwa. Grupowa dziewiątki owinęła się na nim niczym poczwarka budująca kokon na kłosie owsa, okalając go w biodrach swoimi udami i chowając resztę drobnego ciała całą sobą — a, że była nieco wyższa i miała na sobie ciężką, misternie dobraną, starą suknię, mogła ukryć go niemal w całości. Przeturlali się splątani kilka metrów od domku, z którego po chwili wypadły w ich stronę odłamki szkła z okiennych szyb. Yves dopiero po kilku minutach zauważyła, że wciąż siedzi na chłopaku, który zgubił się gdzieś w odmętach szerokiego kloszu spódnicy.
— Nic Ci nie jest? — zapytała, odgarniając kosmyk opadający jej na twarz. Być może przez chwilę w zdaniu, które wypowiedziała, słychać było nawet troskę, ale kiedy siwowłosy kiwnął twierdząco głową, wstała i wyszarpała spod niego skrawek zielonej kreacji — to super, w takim razie spieprzaj i nie wracaj. Nie mam czasu na wasze żarty — wzdrygnęła się — muszę skończyć sprzątanie, a jak widzisz, nie jest to zabawa dla małych chłopców.
Wstała jakby nigdy nic, odwróciła się na pięcie i odchodząc, schyliła się, kilka razy podnosząc fragmenty szkła, klnąc cicho pod nosem. Yvescore to zdecydowanie mruczenie nieprzyjemnych uwag, które tylko ona mogła usłyszeć.
— Zaczekaj — zawahał się — mogę pomóc, tylko nie donoś na nas — wydął delikatnie usta, jakby zastanawiał się przez chwilę czy to na pewno dobry pomysł. Myślał zapewne, że dziewczyna nie będzie chciała przyjąć pomocy, gdy ta jednak uśmiechnęła się nieznacznie, wiedział, jak bardzo był w błędzie.
— Nie potrzebuję twojej pomocy — prychnęła, lecz kiedy rozejrzała się dookoła, uświadomiła sama sobie, że to gówno prawda — ale możesz posprzątać syf, który sam zrobiłeś — poprawiła się szybko. Nie chciała zostać sama z tym całym gównem i rozwalonym domkiem. Teraz nie tylko dach jej przeciekał, ale miała też dziury zamiast okien. Dobrze, że chociaż noce były ciepłe.
Zamiatając ostatnie kawałki po buntowniczej maszynie, czuła jak schodzi z niej cała energia. Włosy całkowicie rozplątały się i opadły bezwładnie na jej delikatnie zarumienioną ze zmęczenia twarz.
— Dzięki — rzuciła — może nie jesteś taki beznadziejny i głupi, świetnie myjesz podłogę — odburknęła, otwierając drzwi do wyjścia chłopakowi, który spędzając u niej kilka godzin na sprzątaniu, nie powiedział nawet, jak ma na imię. Błąd, to ona nie zapytała. — A tak w ogóle, jestem Yves. Grupowa domku Hefajstosa.
Zamknęła drzwi i oddaliła się od nich całkiem usatysfakcjonowana.
Cholera.
Wciąż nie wiedziała, jak on się nazywa. Jeden-zero dla mężczyzn.
Lucien?
◇──◆──◇──◆
1031 słów: Yves otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz