To był pierwszy piątek dłuższego wolnego od szkoły. Był lipiec, a więc w Kapsztadzie robiło się chłodniej. Z rana można było zobaczyć jak ludzie biegnący do pracy, zakładają grubsze bluzy, a nawet kurtki tylko po to, by po południu chodzić w krótkim rękawku, rozkoszując się rześkim powietrzem.
Odrobinę inaczej było jednak z TJ, która nawet latem chodziła w kurtce, kryjąc pod nią swój defekt. Zapewne kryłaby go cały czas, gdyby nie to, że kurtka ograniczała jej ruchy i przeszkadzała w treningu na siłowni. Niemalże wyłącznie w czasie intensywnego wysiłku fizycznego, blondynka odkrywała się nieco bardziej, lecz nawet wtedy kikut po amputowanej prawej ręce pozostawał zakryty albo przez bandaż, albo przez bawełnianą nakładkę podobną do skarpetki. Gdy wyciskała z siebie siódme poty i biła swoje rekordy, stopniowo zbliżając się do wyników sprzed wypadku, absolutnie nie obchodziło ją zdanie i wzrok innych ludzi. Jej umysł był całkowicie wyciszony i nastawiony na prawidłową kontrolę mięśni. Jej zdaniem był to najlepszy sposób na radzenie sobie w ciężkich chwilach i ze stresem. Wystarczy wyjść na świeże powietrze, pobiegać, zmęczyć się i nie będzie się człowiek już niczym martwił. Robiła tak całe życie i jeszcze ani razu nikt jej nie widział w złym humorze. Wiecznie w ruchu, wiecznie uśmiechnięta i wiecznie pozytywna. W taki sposób każdy widział tę szesnastoletnią atletkę. Nawet po utracie ręki i spadku formy sportowej, każdy, kto ją znał, musiał przyznać, że dziewczyna była twarda i nie do zatrzymania. Prawda jest jednak taka, że nawet i ona miała swoje limity oraz przeszkody nie do przejścia, co w połączeniu z jej osobowością czasem było dla niej bardzo kłopotliwe.
— Obciążenie na drugiej nodze TJ! Ile razy będę ci to powtarzać!? — wrzasnęła trenerka, stojąc oparta o narożny słupek ringu bokserskiego, na którego środku niepełnosprawna blondynka wymierzała kolejne ciosy w manekina postawionego na środku. Była szybka, cholernie szybka, ale ciosy były słabsze i o wiele mniej precyzyjne niż jeszcze pół roku temu. — Co ty w ogóle wyprawiasz dziewczyno!? Bijesz się jak dzieciaki w podstawówce! Jak nie dopracujesz techniki, to odkryjesz się na cios, a w twoim przypadku to po prostu porażka! — po kolejnej serii krzyków trenerki TJ w dalszym ciągu kontynuowała swoją serię ciosów, przyspieszając bardziej i bardziej, tracąc z każdą chwilą skuteczność.
Trenerka, widząc, jak Afrykanerka ją ignoruje, zmarszczyła czoło i podeszła bliżej.
— Ty mnie w ogóle słuchasz!? Zmień obciążenie na drugą nogę! — reakcji dalej nie było. Była wyłączona. Pot ciekł z jej czoła i pleców strumieniami, na twarzy była cała rumiana od wysiłku, a na rękawicy zaczęły puszczać szwy. Nagle ręce dziewczyny wydały z siebie mały impuls światła. Ledwie widoczny, a prędkość i skuteczność ciosów zrosła tak bardzo, że manekin z hukiem upadł plecami na parkiet ringu, a rękawice rozpruły się. Ten moment sprawił, że na twarzy TJ pojawił się tak szeroki uśmiech, jak już dawno nie widniał na jej buzi. W kontraście do tej radości złość trenerki wręcz bulgotała. Złapała nastolatkę za sprawną rękę i powiedziała cicho przez zaciśnięte zęby.
— Dosyć! Do szatni, umyj się, przebierz i za 20 minut w moim biurze. Mamy do pogadania. — grymas kobiety nie zmalał nawet na sekundę w czasie kiedy mówiła te słowa. Podobnie było z uśmiechem TJ. Była tak napompowana endorfinami oraz adrenaliną, że odpowiedziała tylko szybkim „okej” i obróciła się na pięcie.
Zębami rozpięła rękawicę po drodze i ruszyła bez zastanowienia do przebieralni, cały czas w głowie powtarzając, jak świetnie jej idzie i robi postępy. Wrzuciła rękawicę do otwartego pudła w jej szafce, tuż obok ani razu nieużytej drugiej do pary, zabrała ciuchy na zmianę, ręcznik i za namową trenerki, wskoczyła pod prysznic. Była to ogromna ulga dla wymęczonego ciała. Zimny prysznic zbijał skutecznie temperaturę, ale niestety również adrenalinę, która przestała uderzać w głowę Teddy.
Po wszystkim narzuciła na siebie brązową skórzaną kurtkę, której prawy rękaw był zszyty z kieszenią i wyszła, przecierając jeszcze mokrą twarz ręcznikiem.
— Hej blondi! Doszły mnie słuchy, że masz kłopoty. — zawołał uśmiechnięty chłopak chodzący o kulach. Miał na sobie koszulkę bez rękawków, która odsłaniała jego muskularne ramiona, którymi rekompensował sobie niedowład w nogach. TJ zakolegowała się z nim w czasie rehabilitacji po wypadku i razem zaczęli chodzić na siłownie oraz chłopak był na tyle miły, że odprowadzał ją do domu, kiedy sesje na siłce przedłużały się do późnego wieczora, a na ulicach stawało się niebezpiecznie.
— Cześć Komi. Doszły cię słuchy czy po prostu widziałeś z daleka? — posłała mu wredny uśmieszek. — Raczej wątpię, że to coś poważnego. Pewnie zacznie się pultać, że jej nie słucham i że mam bardziej ją szanować, czy coś takiego. Przecież znasz ją. — odpowiedziała, przewieszając sobie ręcznik przez szyję.
— Ta, jasne. Poczekać na ciebie czy masz zamiar posiedzieć sam na sam z trenerką przez resztę wieczoru? — chłopak posłał jej podobne spojrzenie, jakie otrzymał od niej chwilę wcześniej, a potem jęknął rozbawiony, gdy piąstka TJ strzeliła mu kuksańca w bark.
— Załatwię to migiem i lecimy na burgera. Może nie będzie tego przeciągać.
— No dobra. To powodzenia. Będę przed wejściem. — zawołał, kiedy TJ już się oddaliła.
Po wejściu do gabinetu dziewczyna nie widziała nigdzie trenerki.
— Halo? Jest tu pani? — zerknęła w telefon, by sprawdzić godzinę. Zgadzało się wszystko. Była 11 minut po skończonym treningu. — Dziwne. Już poszła? — wyłączyła ekran, a w ciemnej szybce urządzenia zobaczyła odbicie sylwetki na suficie. Gdy się odwróciła, przed oczami tylko jej coś mignęło i wykonała gwałtowny unik, w wyniku którego wylądowała na ziemi, widząc to, co ją zaatakowało. To była jakaś dziwna maszkara. Miała szpony i skrzydła jak u ptaka oraz twarz trenerki. To była bez wątpienia ona, nawet jeśli teraz jej gębę szpeciły olbrzymie wystające zęby, ostre jak skalpel. Ogromnie to skołowało TJ.
— C-co się pani stało? O co chodzi, do cholery? — powiedziała dziewczyna, powoli się podnosząc.
Ślina zaczęła toczyć się z ust harpii, tworząc pianę.
— M-myyślałaśśś że-e się p-przede mną s-schow-wasz? B-Boskie ścierwo… — wyrykując te zdania, rzuciła się na nastolatkę, lecz ta znowu zdołała uniknąć nadziania się na pazury i rzuciła się do ucieczki. Wybiegła na korytarz i biegła ile sił w nogach. Zobaczyła wtedy przy wyjściu Komiego, który na nią czekał.
— Komi! Wynoś się! — wrzasnęła TJ. Chłopak zrobił zdziwioną minę, ale potem zdziwienie przemieniło się w szok, kiedy parę metrów od nich na korytarz wleciała harpia. Rozpędzona sunęła w ich kierunku.
TJ była gotowa, by wyjść od razu i przytrzymać drzwi chłopakowi chodzącemu o kulach, ale on ani myślał o uciekaniu. Z dumną miną podreptał z kulami w stronę maszkary.
— Co ty robisz? Odbiło ci? — zawołała zmartwiona dziewczyna. Harpia leciała w jego kierunku i już miała go złapać w szpony, ale coś błysnęło, metal szczęknął, a potem słychać było tylko agonalny krzyk harpii, która lżejsza o jedną nogę miotała się dalej i brudząc otoczenie krwią. Komi natomiast stał na dwóch nogach bez asekuracji i z mieczem w ręce. Szok i niedowierzanie skutecznie zamykały jej usta, przez co odezwała się, dopiero gdy jej wybawca złapał ją za rękę i pociągnął na zewnątrz.
— Czyli wszystkim wkręcałeś, że nie możesz chodzić? Po co? I co to było? I gdzie mnie zabierasz?
— Tak. Potem ci powiem. Harpia. Do twojego domu, a potem na lotnisko. — powiedział ciurkiem, nerwowo się rozglądając i wypatrując czy harpia czasem nie wraca. Po drodze do mieszkania TJ dziewczyna zadawała sporo pytań, lecz Komi odpowiadał tylko na te, których odpowiedzi były krótkie i zrozumiałe. Te wymagające szczegółowej analizy przemilczał albo powtarzał „potem ci powiem”. Po dobiegnięciu do domu dziewczyna otworzyła drzwi swoim kluczem, a po przekroczeniu wspólnie progu, zamknęła drzwi za sobą, zerkając przez wizjer, czy aby na pewno nikt ich nie goni.
— Teddy!? Nie mówiłaś, że zaprosisz chłopaka do nas. — odparł niski męski głos z głębi domu. Po tym, jak się odwrócili, zobaczyli mierzącego ponad metr dziewięćdziesiąt, łysego faceta będącego górą mięśni i małą bródką. Krzyżował ręce na piersi i wpatrywał się w Komiego z podejrzeniem.
— Tato! Coś nas goni! Musieliśmy się schować! — dziewczyna odparła zestresowanym głosem, którym rzadko kiedy się z kimś dzieliła, przez co ojciec od razu spoważniał i podszedł bliżej córki.
— Lećcie na górę i tam poczekajcie. — jak coś zobaczę, to do was krzyknę, a wtedy dzwońcie na policję.
— Policja tu nic nie wskóra, panie Visser. To sprawa ponad nich. TJ musi jak najszybciej uciekać do Nowego Jorku. — powiedział Komi, patrząc prosto w twarz mężczyźnie.
— Że co? Czy ty czasem nie przesadzasz?
Następne pół godziny zostało zmarnowane na pustych próbach wyjaśnienia ojcu TJ i jej samej jak w wielkim niebezpieczeństwie się znalazła. Chłopak wspomniał o bogach na Olimpie, potworach i Obozie Herosów w Ameryce, ale nic nie zdołało przekonać faceta, mimo potwierdzeń wielu faktów ze strony jego kochanej córeczki. Dopiero trzask okna w salonie skutecznie odwrócił ich uwagę od sprzeczki. Wymusiło to reakcję na całej trójce, aby się tam udać, a widok, jaki zastali, najbardziej zaskoczył gospodarza. Harpia z jedną nogą rzucała się po mieszkaniu, wrzeszcząc.
— Visser! Znajdę cię! Zabiję! — wywarczała.
Gdy potwór zobaczył rodzinkę i chłopaka, instynktownie i bez namysłu rzuciła się w ich stronę. Wydawała się strasznie wyczerpana lotem, szukaniem dziewczyny i wykrwawiała się, przez co odcięcie jej głowy nie sprawiło Komiemu żadnego problemu. Pojawiający się w jego ręce miecz znowu pozbawił potwora części ciała, ale tym razem już nie było krzyków, miotania się ani zagrożenia. Maszkara zdechła na dobre, a widok martwego mitologicznego stwora i słowa Komiego, że przyjdzie ich więcej, jeśli TJ nie poleci do Ameryki.
Z bólem serca, ale ojciec zgodził się na wyjazd córki, pomógł się jej spakować i odwiózł na lotnisko.
Czekając na swój lot, TJ odbyła z tatą serię poważnych rozmów. Dziewczyna zapewniała rodzica, że będzie o siebie dbała, będzie ciągle pisać i dzwonić oraz przyjedzie, gdy tylko będzie mogła. Widzący to wszystko Komi dostrzegał w nich więź, którą ciężko znaleźć między rodzicem a dzieckiem. Było to niezwykle silne, głębokie i pełne wzruszenia chwile, co do których nie chciał się mieszać. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy wywoływali parę na odprawę. Wtedy ojciec podarował jej mocny uścisk, całusa w policzek i pobłogosławił znakiem krzyża.
— Niech cię Bóg strzeże Teddy.
— I ciebie tatku. Do usłyszenia. — rzuciła, odsuwając się i zmierzając do samolotu.
◇──◆──◇──◆
1646 słów: TJ otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz