LATO
Przed powrotem na swoje stanowisko Chait jeszcze dokładnie umył ręce, w drodze przeglądając kartkę z dalszym planem atrakcji i ledwo wymijając dwójkę dzieci, która ganiała się wokół stolika z pokazowym egzemplarzem książki.
Jego następne obowiązki dalej należały do tych prostych i nawet przyjemnych, jeśli ktoś lubił pracę z dziećmi. Chait uważał, że ją lubi i nikt nigdy tego nie kwestionował, więc bezpiecznie założył, że nie ma o co się martwić. Może był trochę naiwny.
Zajął bezpieczną pozycję obok stolika, uważając, by nie opierać się na nim zbyt mocno, nauczony doświadczeniem sprzed godziny, kiedy jedna z zainteresowanych książką matek prawie wywróciła się razem z blatem. Przez dobrą chwilę był wtedy przekonany, że zaraz zacznie grozić księgarni pozwem.
Spotkanie z autorem książek mitologicznych dla najmłodszych ściągnęło zaskakujące tłumy. Chait mógł nazwać to tylko jakąś bardzo specyficzną, trochę złośliwą grą losu.
Chociaż wszystko mijało spokojnie, to nie miał czasu, by porozmawiać z Apollodorosem. Właściwie to nie miał czasu, by porozmawiać z jakimkolwiek pracownikiem księgarni, nawet z ich kierowniczką wymieniając tylko porozumiewawcze gesty, mające znaczyć „tak, wszystko w porządku” i „nie, nic się nie pali, daję radę”.
Powinni się cieszyć, że naprawdę nic się nie paliło.
Został na miejscu do końca, nawet chwilę po evencie, żeby pomóc z posprzątaniem i przywróceniem wszystkiego na odpowiednie miejsce. Nie musiał, ale nie widział innej opcji.
– To już wszystko – odezwał się Apollodoros, kiedy ostatnie składane krzesła skończyły wciśnięte w kąt na zapleczu. – Dzięki za pomoc.
Chait machnął ręką.
– Daj spokój. To ja jeszcze raz dziękuję, że powiedziałeś mi o tej robocie. Chyba nie wyszło jakoś bardzo źle.
– Dzieci i ich rodzice wydawali się zadowoleni.
W odpowiedzi skinął głową. Przystanął za drzwiami, kiedy inny pracownik gasił światło, a potem poczekał, aż Apollodoros zamknie drzwi księgarni. Rozmawiali jeszcze chwilę.
– To co, mam nadzieję, że jutro będziecie mieli spokojniejszy dzień. Wpadnę, jak będę potrzebował kolejnego prezentu.
Pożegnali się szybko, nie wymieniając się numerami telefonów, ani inną formą kontaktu. Żaden tego nie zaproponował.
ZIMA
Wraz z pierwszymi, niewielkimi opadami śniegu, zaczęły się też kolejne edycje wszelkich targów i innych wydarzeń. Chait, jak właściwie co roku, zgłosił się do pracy przy kilku mniejszych, na początku sezonu, chcąc uniknąć największego chaosu i przeczekać go w jakimś mało obleganym barze w podejrzanej dzielnicy. I oczywiście, że to właśnie dzięki temu dokładnie przemyślanemu planowi zimowej pracy skończył w samym centrum jednego takiego chaosu. Słyszał głosy i krzyki ludzi wokół. Już czterem osobom zdążył powiedzieć, że nie, nie jest na tych targach jako pracownik obsługi targów. W ogóle nie był na nich jako jakikolwiek pracownik. Dostał zaproszenie jako odwiedzający, od jednego z ni to szczególnie bliskich, ni to bardzo dalekich znajomych. To był jedyny sposób, w jaki potrafił określić ich relację i nie miał tu na myśli nic negatywnego. Lubili się, po prostu nie byli ze sobą aż tak blisko.
– Mam kumpla, który ma być dzisiaj ze swoimi obrazami – mówił James, kiedy przedzierali się przez zbierający się powoli tłum ludzi. Przyszli chwilę po otwarciu (za radą Chaita), ale i tak poruszanie się między stoiskami było utrudnione. – Ale nie mam pojęcia jak tu się poruszać.
Chait parsknął. Podejrzewał, że za tym zaproszeniem stoi jakiś inny powód. Inny poza tym, że Chait, jako jeden z niewielu znajomych, mógł dostać się na wydarzenie za darmo (plusy znajomości) i poza tym, że jako jeden z niewielu nie miał planów na weekend.
– Masz numer stoiska?
Wystarczyło spojrzeć na Jamesa, żeby wiedzieć, że takiego numeru nie zna.
– Numer hali…?
– Ee… Trzecia?
Chait kiwnął na jedno z bocznych wyjść, od razu skręcając w jego stronę i zostawiając znajomego za sobą.
– Jak się nazywa? – zapytał jeszcze, odwracając głowę. Przez tłum ludzi nie usłyszał odpowiedzi. Przez chwilę myślał, by powtórzyć pytanie, ale doszedł do wniosku, że to bez sensu.
Przeszli do następnej hali. W tej nie było aż tak ciasno – nigdy nie było, w porównaniu z pozostałymi. Pozwolił, by James znowu ruszył przodem i sam też zaczął się rozglądać, jakby to miało cokolwiek zmienić. Przecież nie miał pojęcia, kogo szukają.
Zdążył przejść ponad połowę hali, zanim zorientował się, że stracił znajomego z oczu. Wspiął się na palce, żeby lepiej widzieć przez tłum, ale nic mu to nie dało. Mruknął z irytacją, odwracając się.
Z każdym kolejnym rokiem coraz mniej lubił takie eventy. Najpierw psujące się makiety lokomotyw, dziwne lemoniady i jeszcze dziwniejsi odwiedzający, a teraz zaczynał gubić własnych znajomych.
Oczywiście, to nie było nawet w połowie aż tak dramatyczne.
Prawie wpadł na jedno ze stoisk i zaraz odskoczył, zanim zdążył cokolwiek na nim uszkodzić.
– Przepraszam – rzucił, jeszcze nie patrząc w kierunku osoby siedzącej po drugiej stronie. – Nic nie zepsu—
Omiótł wzrokiem stoisko i zatrzymał się na twarzy stojącego za nim mężczyzny. Zmarszczył brwi, nie kończąc urwanego w połowie zdania.
– Hej – powiedział zamiast tego. Apollodoros wyglądał na równie zaskoczonego, a Chaita jeszcze bardziej zaskoczyło, że po kilku miesiącach pamięta imię kolegi. – Nie wiedziałem, że jesteś wystawcą.
────
[800 słów: Chait otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz