Arnar, nie do końca wiedząc jak, znalazło się na co najmniej drugim końcu hotelu, jeśli ma to oceniać po przebytej przez siebie drodze. Zorientowawszy się w swojej sytuacji (otoczeniu przez zbyt wiele zamkniętych drzwi w korytarzu będącym równocześnie ślepą uliczką i Lucienem raz po raz wykrzykującym jeno imię za najbliższym zakrętem), próbuje zrealizować wymyślony przed sekundą, ale wspaniały plan wejścia na parapet i wyfrunięcia z budynku przez okno, kiedy dochodzi do nieno druzgocąca świadomość — jak każdy bezpieczny przybytek, który nie chce, żeby wyskakiwali z niego samobójcy, tutejsze okna da się co najwyżej uchylić, a jeśli bardzo się chce, to pewnie wyrwać ze ścian i potem tłumaczyć się przed policją. Arnar dość szybko ocenia, że nie jest wystarczająco chude na przeciśnięcie się przez szczelinę, więc zrezygnowane z trudem zatrzaskuje przeklęte okno w momencie, w którym Lucien wyskakuje zza załomu i z przerażoną miną wpatruje się w Hermesiątko, któreno dłonie wciąż zaciskają się na klamce.
– CZY TY ZAMIERZAŁOŚ SKOCZYĆ?! – wrzeszczy zdecydowanie za głośno lub bardziej próbuje krzyknąć, bo wychodzi mu zaledwie ostre chrypnięcie. Na szybko odkasłuje, a w tym czasie Arnar jak gdyby nigdy nic ociera dłonie o spodnie, chowa je za plecami i uśmiecha się miło, bo jedyną drogą ucieczki z tego miejsca jest korytarz za plecami Luciena.
– Daj spokój, przecież umiem latać – odpowiada całkowicie normalnym tonem (dziecka, które bawiąc się we fryzjera zgoliło swojemu rodzeństwu włosy) i nawet zdobywa się na nonszalanckie oparcie się o ścianę, które, jak można się spodziewać, wcale nie wygląda tak nonszalancko.
Lucien prawie ksztusi się powietrzem, gdy otwiera usta i nabiera powietrza, by szybko zgasić Arnar jakąś ciętą ripostą, ale niestety niewiele przychodzi mu do głowy. Oprócz dwóćh oczywistych pytań, które uciekają z jego ust zanim jest w stanie je dobrze przemyśleć, choć odpowiedzi powinny być dla niego oczywiste:
– Czemu ty w ogóle zaczęłoś uciekać? I czy ty chciałoś mnie tutaj zostawić samego?
Podczas chwili ciszy, która między nimi zapada, Arnar udaje się przebrnąć wzrokiem przez niemal każdy milimetr przeciwległej ściany. Zachowuje się tak, jakby naprawdę nie wiedziało, czemu postanowiło sobie pobiegać po korytarzach hotelu.
– Wieeeeesz – zaczyna, kręcąc młynka dłonią – według ekspertów terapia szokowa nie jest najlepszym sposobem na walkę z fobią! I nie samego, ale z Dahlią, a to spora różnica – oznajmia radośnie i się uśmiecha, ale wygląda to nieco sztucznie, a głębsze niż zazwyczaj wory pod oczami tylko podkreślają to, jak żałośnie się w tej chwili czuje.
Lucien przez parę sekund po prostu topi swoją twarz w dłoniach, zanim znowu się odzywa. Przez ten widok Arnar czuje się trochę winne, że on musi przechodzić to wszystko przez jeno strach; ale to tylko przez krótką chwilę, bo szybko usprawidliwia się tym, że nie panuje nad swoimi lękami, a tego jeszcze nie wymagał od nieno nikt, łącznie z Lucienem.
– Wracamy?
Arnar ochoczo kiwa głową, choć tak naprawdę ma inne plany. Idzie za Lucienem, dopóki prawie nie dochodzą do wynajętego przez nich pokoju, do którego drzwi z jakiegoś powodu wciąż stoją otworem. Może Dahlia bała się tam zatrzasnąć, podczas gdy to oni noszą przy sobie klucz? Arnar pewnie nigdy się tego nie dowie (albo dowie się, ale dopiero za parę godzin, kiedy wreszcie uzna, że wspaniały duet dionizosowo-demeterowy załatwił koński problem bez hermesiątkowej pomocy i łaskawie wróci do hotelu) i za plecami Luciena bezszelestnie skręca na klatkę schodową. Równie bezszelestnie schodzi na piętro niżej, podziwia bardzo ładną roślinkę w zbyt małej doniczce i (wciąż nie wydając żadnego dźwięku oprócz zduszonego chichotu, bo Lucien dał wykiwać się prawie tak łatwo, jakby nie znał Arnar) udaje nu się prawie zbiec na półpiętro, gdy dociera do nieno krzyk czystego przerażenia. Zniekształca się, obijając się o ściany klatki schodowej, ale Arnar i tak rozpoznaje w nim bardzo dobrze znany sobie głos. Zatrzymuje się w pół kroku, przez chwilę kwestionuje za i przeciw efektów decyzji, którą ma zamiar podjąć (stan kompletnego niewyspania nu w tym nie pomaga), aż wreszcie cierpiętniczo wzdycha i z powrotem wbiega na górę. Wychyla głowę zza framugi drzwi tylko po to, żeby dostrzec dziurę w ścianie oraz Luciena i Dahlię wpatrujących się w siebie jak w zupełnie nieznajome sobie osoby. Aż no zatyka i nie od razu wyjeżdża z jakimś wspaniałym żartem i obwinia za to nie własne zaskoczenie zaistniałą sytuacją, ale raczej odór końskiego zada, który przysięga, że doskonale czuje od momentu podejścia do drzwi.
– Widzę, że robimy tu mały remoncik? – pyta uśmiechnięte i wreszcie wchodzi do pokoju, żeby objąć nieruchomego Luciena ramieniem. – Ale czy my mamy na takie coś fundusze? Nie mówiąc o pesos, oczywiście.
– Dahlia rozwaliła ścianę – informuje no Lucien, choć ten fakt jest dostatecznie widoczny dla całej trójki. Kobieta wpycha dopiero co wyciągniętą ze ściany, obtartą od uderzenia dłoń w kieszeń, jakby to miało zatuszować jej czyn i przygląda się ścianie niczym ojciec w ten jeden dzień, gdy weźmie sobie wolne w pracy i naprawi pół domu, bo już za dużo rzeczy się zepsuło.
– To nie jej wina, że nikt nie potrawi zrobić dobrej ściany – stwierdza Arnar, równocześnie próbując zrobić coś, by Lucien przestał się spinać do takie stopnia, że pod palcami Hermesiątko niemal czuje, jak chłopak się trzęsie.
– Ale co my teraz zrobimy? – jęczy Lucien, załamany patrząc na Arnar, choć pewnie wcale nie wierzy, że ono tutaj coś poradzi. – Z tą ścianą, z tym wszystkim i w ogóle?
– Musimy zrobić coś z tymi końmi – wcina się Dahlia po skończeniu oglądzin ściany. – Jeszcze nie wiem, co dokładnie, ale…
– Błagam, nie mów, że ty też widzisz konie. – Lucien wydaje się powoli tracić zmysły, ale najgorsze jest to, że w tym momencie to on z całej ich trójki znajduje się w najbardziej opłakanym stanie. – Ja się autentycznie zaczynam czuć jak w wariatkowie.
– Czujesz się tak co najmniej od dwóch lat. – Arnar pocieszająco klepie go po ramieniu i nawet całuje w głowę, choć on wciąż uparcie ignoruje wszelkie czułości (ono za to próbuje nie pokazać, że trochę martwi się o to, czy na pewno po tym nie będą musieli zapisać się na jakąś terapię).
– Nie, z tym miejscem po prostu jest coś nie tak – kontynuuje Dahlia.
– Dokładnie to mówiłom!
– Chodzi o to, że potwory maczają w tym palce. Tu nie chodzi o jakieś zwidy, tylko o atak. Na nas, półbogów.
– Świetnie. Fobia i teorie spiskowe. Zajebiście – stwierdza Lucien i aż musi usiąść na łóżku, żeby to wszystko przetrawić. Ignoruje przy tym dziurę w ścianie, która zieje tuż przed nim.
– Byliście w stanie wrócić tu normalnie? – pyta Dahlia, nie zwracając uwagi na zrzędzenie Luciena.
– Nooo… tak? – niepewnie odpowiada Arnar, mocno marszcząc przy tym brwi, bo teraz, gdy się nad tym zastanawia, to nie jest przekonane, czy wrócili tutaj w sensie „normalnym”, czy jednak nie. Mogło coś przegapić po drodze, jak w tych grach, gdzie trzeba wyszukiwać anomalii. Przegrywałoby w nich raz po raz, znając siebie. – Nie wiem. Chyba nie widziałom niczego dziwnego.
– A budynek nie wydawał wam się jakiś za duży?
– Ten hotel jest duży. – Tym razem głos zabiera Lucien, rozwinąwszy się z utworzonej przez jego ciało kulki na tyle, by spojrzeć na przyjaciółkę, po czym zaraz wrócić do kulenia się i ignorowania świata.
– Tylko wiesz. Tak, jakby się przekształcał i robił jakieś dziwne rzeczy.
– To nie horror – odpowiada jej stłumiony głos Luciena, bo chłopak tym razem nie wysila się na tyle, żeby chociaż podnieść głowę. – To normalny hotel. Nie ma tu żadnych koni ani przesuwających się ścian, a wam po prostu się poprzewracało w głowach.
– Jesteśmy półbogami, Lucien – upiera się Dahlia, choć chłopak wyraźnie nie ma zamiaru słuchać ani jej, ani Arnar (zapewne dopóki nie przekona się na własne oczy, że coś jest nie tak). – Nie wiem, czy będziemy w stanie się stąd wydostać…
– Wychodziliśmy stąd miliony razy, na bogów! – Tym razem syn Dionizosa jest na tyle wzburzony, że wreszcie spuszcza stopy na podłogę i zwraca zarumienioną ze złości twarz w stronę pozostałej dwójki.
– No wychodziliśmy, drzwiami – stwierdza Arnar i Lucien już otwiera usta, prawdopodobnie po to, żeby prychnąć coś o tym, jak bardzo pozbawione sensu jest to zdanie, ale Hermesiątko kontynuuje szybciej, niż on zabiera głos: – ale okna się nie otwierają.
Lucien nawet nic nie mówi, tylko podchodzi do okna, żeby zademonstrować, że wcale nie, bo się otwierają. Oczywiście, jego usilne próby przekręcenia klamki kończą się fiaskiem, a szyba tylko marnie się uchyla, wpuszczając leciutki powiew świeżego powietrza do pomieszczenia. Arnar z dumą wpatruje się w partnera, który tylko mruczy pod nosem, że to niczego nie udowadnia i to żaden argument, a te okna pewnie nie otwierały się tak samo wczoraj, jak i dzisiaj, a nie ma opcji, że drzwi zmienią się w ogromne szczęki i ich nie zjedzą, czy cokolwiek oni jeszcze wymyślą.
– To co? – Arnar przejeżdża po twarzach pozostałej dwójki pytającym wzrokiem, bo chyba żadne z nich nie ma zamiaru niczego dodawać — Dahlia zbyt sfrustrowana brakiem wiary w jej słowa, a Lucien zbyt zmęczony wszystkim, co się dzieje dookoła. – Może, wiecie, pójdziemy do mieszkania Dahlii. Jeśli oczywiście, wiesz, pozwolisz – puszcza jej oczko – bo przecież ja cię do nas zaprosiłom. I wypijemy jakąś gorącą czekoladę i w ogóle, wiecie, tak… bez myślenia o koniach, dziurze w ścianie i ewentualnych dodatkowych kosztach naprawy! – krzyczy na tyle radośnie, na ile jest w stanie (a Arnar czasem potrafi wykrzesać z siebie niemożliwe ilości entuzjazmu, żeby go wszystkim pokazać i po nic więcej).
Zanim Dahlia odpowiada, że pewnie i tak nie wyjdą, Lucien oznajmia, że najwyższa na to pora i niemal wybiega z pokoju. Arnar akceptuje tę desperacką próbę ucieczki od nieprzyjemnej atmosfery i podąża za nim, u progu rzucając Dahlii spojrzenie, które ma mówić, że powinna za nimi iść albo wykreśli jej imię z listy swoich przyjaciół (w praktyce jest to zupełnie normalne spojrzenie, w którym nie da się dostrzec niczego niezwykłego). Kobieta koniec końców za nimi idzie, bo jeżeli już ma zostać sama, to na zewnątrz hotelu, a nie wewnątrz.
Arnar automatycznie sięga do przycisku windy, ale Lucien łapie go za dłoń, zanim zdąży przywołać maszynę.
– Idziemy schodami.
– Jednak się trochę przestraszyłeś? – pobłażliwie pyta Arnar, ale nie doczekuje się odpowiedzi (oprócz tej oczywistej w języku ciała Luciena, który jedynie potwierdza, że tak, przestraszył się i nic Arnar do tego).
Po paru przejściu przez parę pięter, które wyglądają zupełnie tak samo, Arnar zauważa, że szybciej bije nu serce. Na początku próbuje ignorować wszelkie instynkty, które w jeno przypadku uaktywniają się niesamowicie rzadko, ale rzuciwszy okiem na Dahlię, postanawia się zatrzymać.
– Parter nie powinien być tutaj? – pyta, gdy Lucien rzuca nu ponaglające spojrzenie.
– To nie wygląda jak parter, debilu.
– No, właśnie w tym problem. Bo to powinien być parter.
────
[1720 słów: Arnar otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz