poniedziałek, 4 listopada 2024

Od Havu — „Ambrozja” [Smellstober]

TW: SA, MYŚLI SAMOBÓJCZE

Nie znali się zbyt dobrze, ale już wtedy był dla niego niczym najsłodszy cukierek.

Głośna muzyka zagłuszała rozmowy, przez co trójka siedzących mężczyzn musiała nachylać się nad stolikiem i krzyczeć sobie do uszu. Kolorowe światła raziły w oczy, a tłum ludzi zagęszczał atmosferę; czuł się, jakby został wysłany w kosmos, gdzie nie ma tlenu i za chwilę się udusi.
Jeden z młodzieniaszków odchylił się na oparcie krzesła i wziął duży łyk gorzkiego napoju. Skrzywienie od razu zagościło na twarzy Amerykanina.
— Nic nie słyszę! — krzyczał do kolegów, którzy mimo starań nic nie usłyszeli. — Mówię, że nic nie słyszę!
Tym razem wszystko okazało się wyraźne. Tak samo, jak coraz głośniejsza muzyka, która zaraz rozsadzi wszystkim tutaj obecnym głowy.
— Muszę do toalety.
Koledzy nie usłyszeli, co powiedział, ale szybko się domyślili, kiedy rude włosy skierowały się w stronę łazienek, powoli znikając w tłumie tańczących ludzi.
Nie było kolejki. Myślał, że jest sam; ale kiedy wszedł do środka i zaczął oglądać swoją zmarnowaną twarz w lustrze, nieznajomy mężczyzna stanął tuż obok niego. Był młody. Można powiedzieć, że bardzo młody. I na dodatek bardzo przystojny.
Zmarszczył brwi, starając się ignorować przeszywający wzrok obcego, jednak po dobrych pięciu minutach zrobiło się to nie do wytrzymania.
— Mógłbyś na mnie nie patrzeć?
Nie doczekał się odpowiedzi.
— Świetnie — burknął poirytowany i skierował się w stronę wyjścia.
Ciemna łazienka była idealnym miejscem do spotkań, rozmów i do… czego tylko dusza zapragnęła. Kolorowe światła nie docierały do pomieszczenia, a jedynie smugami odbijały się w dużych lustrach.
Obcy mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął; nawet w półmroku wyglądał zniewalająco.
— Wybacz, chciałem o coś zapytać, ale zapomniałem.
Rudowłosy przewrócił oczami. Chciał wrócić do kolegów, ale coś, a raczej ktoś, sprawiało, że dalej nie wyszedł z łazienki. W pomieszczeniu był on i ten obcy mężczyzna, który cały czas się uśmiechał; te białe do bólu zęby wydawały się błyszczeć i odbijać w lustrach, a idealnie ułożone włosy raczej nie mogły należeć do byle kogo.
— Jestem tutaj bardzo często i znam niemal każdego.
— Chcesz mi powiedzieć, że znasz ten tłum, o, tam? — Wskazał palcem na tańczącą zgraję ludzi. — Śmieszne.
— Och, tak. Znam każdego. — Uśmiechnął się. Wyglądał na bardzo pewnego siebie. — I ciebie nie znam.
— Wybacz, nie jestem zainteresowany czymkolwiek, o czym teraz myślisz. — Zrobiło się niezręcznie. Przeszywający wzrok obcego mężczyzny ciążył na jego ciele niczym stukilogramowa sztanga.
— Chciałem się tylko przedstawić. — Podszedł bliżej i wyciągnął z kieszeni dłoń. — Kyle.
— Havu. — Delikatnie ścisnął rękę mężczyzny. Odczucie delikatnej, miękkiej skóry nawiedzało go później przez następne pięć dni.

Kyle był typem osoby, która uwielbiała się narzucać. Pojawiał się wszędzie tam, gdzie akurat był Havu: w parku, w kawiarni, w sklepie, a nawet w okolicach jego ówczesnej pracy. Za każdym razem mówił, że przechodził albo zauważył rudą czuprynę z oddali i chciał się przywitać.
Tym razem kręcił się w okolicach ciemnych uliczek, w pobliżu klubu, do którego jeszcze nigdy nie zaglądał. W kieszeni ściskał telefon, jakby na kogoś czekał, a przecież nie umówił się na żadne spotkanie.
— To chyba nie twoje tereny — rzucił, nie przywitawszy się.
Kyle się uśmiechnęła i rozłożył ręce, jakby szykował się do uścisku.
— W końcu jesteś! — Schował dłonie z powrotem do kieszeni. — To prawda, to nie moje tereny, ale to chyba nie znaczy, że nie mogę tutaj przyjść, co nie?
Havu przewrócił oczami. Umiejętność wymyślania Kyle’a była na tak wysokim poziomie, że wymówkę znajdzie na wszystko; nawet gdyby z zaskoczenia złapała go policja i zabrała na przesłuchanie w sprawie morderstwa. Był inteligentny i tę inteligencję wykorzystywał nieszczególnie w dobrych motywach.
— Okej, chodź. — Kiwnął głową w stronę czarnych drzwi. — Myślę, że ci się spodoba.
I weszli do środka, do klubu, w którym nie rozbrzmiewało disco-polo lub nudny pop, a prawdziwa rockowa muzyka.
Havu nigdy wcześniej nie rozmawiał z mężczyzną o ulubionej muzyce. Nigdy nie rozmawiali w taki sposób, w jaki rozmawiają osoby, które się dopiero poznały. Ze zdziwieniem spojrzał na Kyle’a, który z dużym uśmiechem szukał w tłumie wolnego stolika dla ich dwójki.
— Lubisz taką muzykę? — zapytał, chociaż na pierwszy rzut oka Kyle nie wyglądał na pasjonata takich brzmień.
— Czasem słucham. — Poprowadził ich w stronę jedynego wolnego miejsca. Akurat na szarym końcu, w kącie, gdzie nikt nie mógłby podsłuchiwać ich rozmowy. — Moja mama bardzo lubiła rock. Była wielką fanką Metallicy.
Havu się skrzywił. Wymienił akurat zespół, którego nie cierpiał.
— Czyli rozumiem, że też tego słuchasz?
— Nie, ja wolę Rammsteina. Mam nadzieję, że znasz?
Zawahał się. Przez chwilę pomyślał, że to nie mógł być przypadek. Osoba, którą znał ledwie od miesiąca nie mogła wiedzieć o nim wszystkiego; a jednak Kyle jakimś cudem wiedział.
— To mój ulubiony zespół — odpowiedział w końcu. — To jakiś przypadek, czy może przeglądałeś moje profile? — zapytał, kąśliwie.
— Wiesz, to raczej popularny zespół i pewnie trafisz w życiu na więcej osób, które słuchają tego samego, co ty. — Oparł brodę na dłoni. Wbił ciemne oczy prosto w skrzywioną twarz rudzielca. — Zamówić ci coś?
— Cokolwiek.
Pokiwał głową i zniknął, by zaraz wrócić z dwoma drinkami: mojito i martini. Nie najlepsza opcja, ale zdecydowanie dobra na początek.
— Co ty tutaj robiłeś, skoro nawet mnie nie zaprosiłeś? — zapytał, upijając łyk zimnego napoju. — To też nazwiesz przypadkiem?
— Nie, to nie był przypadek. — Odgarnął ciemne włosy sprzed oczu. — Tak naprawdę liczyłem, że cię spotkam. Nie wymieniliśmy się numerami telefonu, bo nigdy nie chciałeś mi dać, a jak próbowałem napisać na facebook’u, to nie wyświetlałeś. — Przybrał smutny wyraz twarzy.
— Pewnie nie widziałem — westchnął. — Podam ci numer i odpisze tam, gdzie pisałeś. Będziesz wtedy zadowolony?
Kyle wepchnął rękę do kieszeni kurtki i wygrzebał telefon. Pokiwał głową i czekał, aż Havu zacznie dyktować numerki.
 
Rozpoczęcie znajomości z tym mężczyzną było chyba największym błędem i nieporozumieniem. Kyle, jak wiadomo, był natarczywy; a kiedy dostał numer telefonu i miał możliwość wypisywania na messengerze, to był niemalże nie do zniesienia. Jednak z jakiegoś powodu, nikomu bardziej nieznanemu, Havu to przestało przeszkadzać. Odpisywał mężczyźnię tak często, jak miał możliwość i proponował spotkania, gdy znajdował trochę wolnego czasu.
Ta znajomość w końcu przestała być znajomością, a Kyle trafił do worka podpisanego „przyjaciele”, by potem przejść na rangę wyższą „najlepsi przyjaciele”.
Nie było żadnych planów, mówiących o tym, że ładnie wyglądający mężczyzna zostanie kimś więcej; a mówiąc więcej, nie mamy na myśli przyjaciela numer jeden, tylko kogoś, kto zamieszkał w sercu.
I może z początku było normalnie — zwykły związek dwóch ludzi, który miał przyszłość — ale potem zrobiło się z tego coś, czego nie da się prosto nazwać.
 
— Możesz mi powiedzieć, co się stało? — pytał, patrząc w mokre od łez czekoladowe oczy. — Przychodzisz do mnie cały zapłakany i nawet nie chcesz rozmawiać.
Kyle przetarł dłonią twarz i pociągnął nosem. Wyglądał jak siedem nieszczęść i jeszcze trochę.
— Sam nie wiem.
Atmosfera zrobiła się gęsta; w pomieszczeniu oprócz nich nie znajdowała się żadna inna żywa dusza. Havu przyjrzał się mężczyźnie i westchnął. Nie wiedział, co powinien zrobić, a to nie pierwszy raz, kiedy widzi Kyle’a w takim stanie.
— Potrzebuję odprężenia.
— Jakiego odprężenia?
Kyle się uśmiechnął. Mokre oczy patrzyły z wyczekiwaniem na kogoś, kogo podobno „kochał”.
— Havu, my jeszcze nigdy nie… — Podszedł bliżej. Oparł dłoń o klatkę piersiową partnera. — Wiesz…
— Nie. — Odsunął się i odepchnął dłoń Kyle’a. — Słuchaj, kurwa, cokolwiek się z tobą dzieje, to nie jest to normalne.
Jednak Kyle nie słuchał. Nacierał dalej, kierując dłoń w różne miejsca: łapał za nadgarstek, sunął wzdłuż ramienia, barku, a później przejeżdżał opuszkami po cienkiej skórze na szyi. Im bardziej Havu się odsuwał, tym bardziej trafiał w objęcia mężczyzny.
— Odsuń się.
— Ale dlaczego?
Zadrżała mu powieka. Zimna dłoń Kyle’a wsunęła się pod jego koszulkę.
— Bo cię o to proszę.
— Czemu tylko twoje potrzeby są ważne, hm? — Złożył delikatny pocałunek na barku rudowłosego. — Poprawisz mi tym humor.
Wszelkie prośby zostały zignorowane; każde słowo, wypowiedziane przez Havu było niczym w oczach Kyle’a. Liczył się on oraz pragnienia seksualne, których nie mógł dłużej sam sobie zaspokajać.
Zgodził się na coś, czego nie chciał robić i przez długi czas nie potrafił zmyć z siebie tego brudu; bo czuł się brudny nawet po tym, jak się kilkukrotnie wykąpał. Był najżałośniejszym stworzeniem na świecie.
Gorzki posmak na języku był przeciwieństwem ambrozji; napój bogów ma uleczać, przynosić ukojenie, a to do takich nie należało.
 
Rozległo się pukanie do drzwi. Havu już doskonale wiedział, kto stoi po drugiej stronie. I wiedział, że na pewno nie jest szczęśliwy.
— Czemu to robisz?! — krzyknął z chwilą, gdy rudowłosy uchylił drzwi. Kyle znów stał zapłakany, a czerwona twarz zrobiła się jeszcze bardziej burgundowa, kiedy złapał łapczywie powietrze. — To nie może się tak skończyć! — Wepchnął się do środka i ścisnął mężczyznę za rękę. Na tyle boleśnie, że Havu wykręcił się z bólu.
— Puść mnie.
— Zablokowałeś mnie. Wszędzie. — Płakał tak, jakby zaraz miał wypluć sobie płuca. — Chcesz, żebym się zabił?
— Kyle, nie mów tak.
— Zabiję się.
— Przestań.
Kyle puścił rudowłosego i złapał się za głowę. Zaczął pociągać się za brązowe włosy i szeptać do siebie niezrozumiałe słowa.
— Czy ty, kurwa, nie widzisz co odpierdalasz?! — Ten niespodziewany wrzask uciszył na chwilę Kyle’a. To pierwszy raz, kiedy uniósł na niego głos. Pierwszy raz, kiedy poczuł, że nienawidzi tego mężczyzny w każdym milimetrze swojego ciała; i chciałby się go pozbyć.
— Jak mnie zostawisz to się zabiję — szepnął w odpowiedzi, ignorując wściekłe, zielone tęczówki. — Zrobię to.
— Droga wolna. — Złapał za klamkę drzwi. — Wypierdalaj.
Jeszcze chwilę patrzył na brązowe oczy, które niegdyś odurzyły go do takiego stopnia, że nie potrafił spać. Jeszcze chwilę obserwował mimikę na twarzy, którą całował.
Kyle wyszedł, nie odwracając się za siebie tak, jakby byli dla siebie nikim.
 
Miałeś być ambrozją na moje rany i zmartwienia, a okazałeś się trucizną, niszcząca mnie z każdym kolejnym dniem.

 ─── 
[1563 słowa: Havu otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia + 10 PD za event]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz