WIOSNA
Arnar wbija skonfundowany wzrok w Luciena, jego zmarszczone brwi tworzą niewielką zmarszczkę u szczytu jego nosa. Sam nie może zdecydować, czy jest bardziej zaskoczony, czy po prostu nic nie rozumie i próbuje wyczytać cokolwiek z twarzy Luciena tak, jak zawsze próbował rozszyfrować polecenia zadań na sprawdzianie. Szczególnie te, które wymagały czytania ze zrozumieniem (wartym dodania jest fakt, że Arnar jest kompletnie pozbawiony umiejętności czytania ze zrozumieniem i dlatego nie potrafi tłumaczyć zasad gier, bo przecież nigdy nie przeczytał żadnej instrukcji, albo przeczytał i nic nie zrozumiał).
— Eee, okej? — odpowiada, choć tak naprawdę wolałby zapytać, o czym myślał Lucien i czemu o tym wspomniał, ale porzucił temat sekundę później, bo teraz będzie mu to siedziało w głowie przez najbliższe parę godzin, podczas których chłopak zdąży zapomnieć, że w ogóle coś takiego powiedział. Albo, żeby zamiast mu przerywać, Lucien wysłuchał tego, co Arnar chciał powiedzieć. Może to było ważne, hm? A ten wyskakuje z nagłym nawet-nie-zaproszeniem do Nowego Jorku jak filip z konopii i Arnar oczywiście, że nie potrafi mu odmówić.
— Super — bąka Lucien, wygląda na nieco spiętego, co… co wydaje się Arnarowi… z pewnością nie najbardziej spodziewaną reakcją na wspólną wycieczkę do Nowego Jorku. Jakiś uśmiech? Trochę, powiedzmy, ekscytacji? W końcu sam to zaproponował…?
— A… kiedy? — pyta Arnar. Z jakiegoś powodu ta cała rozmowa staje się dla niego frustrująca, wybiega poza wszystkie schematy jego relacji z Lucienem, o ile mieli jakieś schematy. Teraz nagle się złamały, Arnarowi wydaje się, że wszystko, co mówi, brzmi jakoś tak… nie na miejscu, słowa wychodzące z jego ust mają dziwny, nienaturalny wydźwięk, prawie tak, jak gdyby coś przejęło jego mózg i decydowało za niego, co ma powiedzieć.
— Jak to kiedy, teraz — mówi Lucien i zanim Arnar zdąży przetworzyć tę informację, syn Dionizosa stoi przed nim i wbija w niego ponaglające spojrzenie.
— Czekaj, ale… eee — zacina się, zdezorientowany. Wyszło trochę niezręcznie, ale… zgodził się, prawda? — No dobra, prowadź.
Lucien uśmiecha się zadowolony, że wszystko idzie… prawie tak, jak planował. No, może w jego głowie wszystko było znacznie mniej dziwnie brzmiące, nagłe i bezsensowne, ale… Po prostu nie przemyślał tego najlepiej. Znaczy, właśnie przemyślał, ale zapomniał o tym, że bardziej od wyreżyserowanej sceny będzie to przypominało chaotyczną improwizację. Arnar zaciekawiony co chwilę zerka na Luciena i prawie potyka się o własne nogi, gdy zastanawia się, czy chłopak próbuje powstrzymać uśmiech tak bardzo, że aż mu drżą wargi, czy zaraz się popłacze. Zdecydowanie wolałby drugą opcję, bo co on niby zrobi, jak on mu się tu rozryczy? Jest fatalny w pocieszaniu innych ludzi. Prędzej pogarsza sytuację.
Z początku idą w ciszy, każdy zanurzony w swoich własnych rozmyślaniach, aż w końcu rozmowa wykwita między nimi powoli, ale naturalnie. Droga wcale się nie dłuży, gdy wymieniają między sobą głupie uwagi i jeszcze głupsze uśmiechy i spojrzenia, które sprawiają, że ich policzki nagle robią się cieplejsze, ale żaden zdaje się tego nie zauważać. W Nowym Jorku jak zawsze przechadzają się tłumy ludzi, choć… ,,przechadzają” to niezbyt dobre słowo, o wiele zbyt romantyczne. Mijają Luciena i Arnara w pośpiechu, czasem potrącają jednego lub drugiego, rzucają krótkie i niewyraźne ,,przepraszam”, biegną dalej. Nie zatrzymują się ani na chwilę, zerkają na zegarki czy ekrany telefonów i przeklinają pod nosem, bo już są spóźnieni. Między nimi dwójka herosów wygląda jak ostoja spokoju (chociaż spokojnymi to ich nie można nazwać), gdy po prostu rozmawiają, idą ramię w ramię równym, wolnym krokiem i tylko czasem któryś z nich prawie wchodzi w śmietnik, bo za długo patrzy nie przed siebie, a na drugiego. Śmieją się wtedy i stają na moment, bo przecież nigdzie im się nie spieszy. Przechodnie nie zwracają na nich uwagi, bardziej im przeszkadzają, niż przyciągają ich spojrzenia. Ludzie muszą omijać ich w swoim pospiesznym biegu, fukają pod nosem, a potem szybko o nich zapominają, bo tylko ta dwójka widzi w tym momencie coś szczególnego.
Na pozór nie wiedzą, gdzie idą, ot, tak, przed siebie. Albo tylko jeden z nich nie wie, bo drugi rzuca szybkie spojrzenia na nazwy ulic i prowadzi ich przez zatłoczone ulice, aż nie docierają do nieco cichszej dzielnicy. Mijają niewielką kawiarenkę, malutkie, zagracone sklepy, w których jest o wiele za dużo towaru jak na ich wielkość, aż wreszcie Lucien uśmiecha się szerzej i kompletnie zapomina o tym, o czym wcześniej rozmawiali.
— Ej — wydusza z siebie, jego serce bije trochę szybciej, niż powinno — nie przydałyby ci się nowe kolczyki? — szybko zadaje przygotowane wcześniej pytanie (Arnar nie musi wiedzieć, że napisał cały scenariusz) i równie szybko mruga, bo to jednak nie brzmi tak naturalnie, jak myślał.
— Sugerujesz coś? — pyta Arnar ze śmiechem, jego dłoń automatycznie wędruje do czarnych kółek w jego uchu. — Ja wiem, że codziennie noszę te same…
— Założę się, że nie zmieniłeś ich od dnia przebicia.
— Grupowy ma zbyt wiele obowiązków, żeby martwić się o swój wygląd — mówi Arnar podniosłym, teatralnym tonem.
— Czyli szczotki też nie masz? — Lucien unosi jedną brew, jego zęby błyskają w nieco złośliwym uśmiechu. — Widać.
Śmieje się z własnego żartu, podczas gdy Arnar łapie się za serce, ale nie potrafi wydusić z siebie słów o byciu zranionym do żywego, bo nie może się zdecydować między udawaniem zatkanego a dramatyzowaniem.
— Co do… co do kolczyków — Lucien uparcie wraca do wcześniejszego tematu — to tutaj, yyy, jest sklep.
— Sklep — powtarza Arnar, rozglądając się. — Aha, sklep — mruczy, gdy wreszcie zauważa witrynę jednego z lokali. Jego twarz rozjaśnia coś na kształt połowicznego zrozumienia, ale na szczęście jeszcze nie udaje mu się połączyć kropek i nie wydaje mu się dziwnym, że właśnie w tej chwili znajdują się właśnie w tym miejscu, rozmawiając właśnie o kolczykach.
Lucien uśmiecha się nieco wymuszonym uśmiechem, bo, cholera, nic nie idzie zgodnie z tym, co ułożył w swojej głowie poprzedniego wieczoru (dosłownie chwilę przed zaśnięciem, ale przyrzeka, że pamięta wszystko). Odgrywanie przedstawienia, gdy tylko jeden z aktorów dostał scenariusz, okazuje się bardziej wymagające, niż się spodziewał.
Lucien?
───
[958 słów: Arnar otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz