Obserwując trenujących legionistów, siedział na twardym kamieniu, obserwując ich ruchy i chwyty. Większość z nich wcale nie była zła, broń nie wypadała im z dłoni, a ciosy celne i szybkie. Nie był ekspertem, jeśli chodzi o większość broni, sam używał jedynie swojej włóczni i nie uważał siebie nawet za mistrza tego, ale niektórzy bardzo, ale to bardzo nie radzili sobie z żadną bronią. Dużo nie spodziewał się po niektórych z nich, jednak, tak czy siak, musiał podejść i ich poprawiać.
– Kal – powiedział, podchodząc do młodszego chłopaka, który nagle przerwał celowanie rzutkami do celu. Odwrócił szybko wzrok w stronę centuriona, ustawiając się na baczność. – Pokaż jeszcze raz. – Syn Wenus kiwnął głową, trafiając w tarczę niemal idealnie. Wbiły się dobrze, wcale nie tak daleko od środka. – Dobrze – stwierdził, przechodząc dalej i zostawiając lekko nerwowego chłopaka samemu sobie.
Rozejrzał się, komu przydałaby się pomoc. Zauważył kilku potencjalnych ofiar jego monitorowania, jednak musiał też rzucić kilka komplementów, nie? Podszedł do Nialla i Michelle, którzy ćwiczyli obok siebie. Niczego gorszego się nie spodziewał po synu Marsa i córce Bellony.
– Niall, Michelle, jak zwykle dobra robota. Tak trzymać – pochwalił dwóch herosów z ledwie widocznym uśmiechem na twarzy. Siedemnastolatka odpowiedziała równie uprzejmym, choć nieco szerszym uśmiechem, jednak Amerykanin przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć ,,tsa, whatever”. Rodion wolał myśleć, że tak naprawdę cieszył się z pochwały (lub denerwował się, że ktoś młodszy od niego jest centurionem. Cóż, bywa). Następnie podszedł do Kayi, która raz po razie trafiała w sam środek tarczy. – Świetnie ci idzie, Kaya – powiedział, ale kto by się dziwił, że córka Apollina świetnie radzi sobie z łukiem? Białowłosa uśmiechnęła się, jednak nie przerwała treningu.
Skierował się do nieporadnie trenującego Theodore, drapiąc się po brodzie. Ciemnowłosy chyba wyczuł na sobie wzrok Rosjanina, bo nagle każda broń zaczęła wypadać z jego rąk, a sam stał się dziwnie spięty.
– Theodore – westchnął, podchodząc do niego i zerkając w jego zestresowane, ale jednak senne oczy. – Nie jestem żadnym panem feudalnym, żeby się tak spinać – zażartował, podnosząc włócznię, która żałośnie leżała na mokrej trawie. Starł z niej wodę brzegiem koszulki, po czym podał in probatio. Inni herosi z tą samą rangą prychnęli z zażenowaniem. Centurion znalazł sobie ciamajdę do nękania. Rodion kiwnął głową, dając mu znak, aby spróbował pokazać, jak wyobraża sobie używanie włóczni. Sam chwyt nie był zły. Może trochę źle rozpoznał włócznię do rzucania a włócznię, której używa się podobnie jak miecza, ale każdy od czegoś zaczyna. – Dobrze – skomentował, odkładając włócznię na stojak i podając długi, dość ciężki miecz. Legatariusz uważał go za trudnego w użyciu, więc nie zdziwił się, kiedy zanim jeszcze syn Somnusa chwycił go dobrze, już wbił się w ziemię. Wymruczał coś pod nosem, podając mu gladius. Krótszy, lżejszy. Widząc, jak żałośnie Theodore go trzyma, spokojnie postarał się ułożyć jego dłonie w dobry chwyt. – Teraz prosty ruch, od góry do dołu, po skosie – poinstruował chłopaka, który w ciszy wykonał polecenie na manekinie treningowym. Miecz dość łatwo wbił się w ,,ramię” przewracającego się stojaka. – Od takich najprostszych się zaczyna – stwierdził, po czym poklepał Theodore’a po plecach, może troszeczkę za mocno, po czym odszedł do reszty in probatio.
Każdemu z nich starał się dać uwagi i pomocne rady, jednak jego wzrok co chwilę uciekał na piętnastolatka, ćwiczącego w kółko ten sam ruch. Zdążył uznać go za bliższego znajomego, a nie tylko kolejnego przyszłego legionistę, którego musi wytrenować, a dopiero potem stworzyć więzy przyjaźni. Musiał odejść od ćwiczących, pozostawiając ich w dłoniach Nialla, chociaż czuł, że tego pożałuje. Musiał przejrzeć jakieś papiery... bogowie, byle, żeby Vergil nie torturował go tymi fasolkami.
***
Wyszedł z biura pretora, zerkając na pozostałą fasolkę w swojej ręce. Przeżył ściętą trawę, truskawkę, kozy z nosa i wymioty, ale brązowa fasolka nie wyglądała specjalnie przekonująco. Zostawi ją sobie na czas, kiedy będzie potrzebował takiej eksplozji smaków, żeby skupić się na tylko na tym, czemu ktoś produkuje coś takiego.
Ciężko usiadł przy stoliku w stołówce, zerkając na posiłek przypominający wojskowe racje żywnościowe. Wołowy gulasz z pływającymi gdzieniegdzie kawałkami warzyw, kilka kawałków nazbyt twardych krakersów, które dało się jeść tylko po długiej kąpieli w nierównomiernie rozgrzanym gulaszu, słodka herbata z granoli, jeden tani, kawowy cukierek i słaba guma do żucia. O dziwo, to wszystko wyglądało o wiele gorzej, niż smakowało. Dało się to zepsuć na wiele sposobów, ale było zjadliwe. Do tego, w przeciwieństwie do fasolek Vergila, po zjedzeniu nie zbierało się na wymioty.
Spojrzał na już rozgrzaną fasolkę, z której powoli zaczęła schodzić brązowa otoczka. Może jest czekoladowa albo kawowa..? Niepewnie wziął ją do ust, a twarz Rodiona od razu się skrzywiła. Chwycił za kubek, popijając tę istną ambrozję.
Psie żarcie.
───
[753 słowa: Rodion otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia +10 za event]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz