Kal niechętnie zwleka się z łóżka, świat poza bezpiecznym ciepłem jego kołdry jest nieprzyjemny i piekielnie zimny. Na jego skórze momentalnie pojawia się gęsia skórka, zimne powietrze wydaje się wbijać w jego ciało nieprzyjemnymi igiełkami mrozu i jeszcze się dobrze nie obudził, a już krzywi się z niechęcią. Ten dzień zapowiada się wręcz wspaniale! Zimna podłoga parzy jego bose stopy, Kal drży lekko na całym ciele (przysięga na bogów, że jego zęby prawie zaczynają o siebie stukać) i na szybko narzuca na siebie losowy sweter, pierwszy lepszy z brzegu. Przestępując z jednej zmarzniętej nogi na drugą, szuka pasujących do siebie skarpetek i próbuje nie myśleć o tym, że to jeszcze nie zima i będzie tylko gorzej. Gdy wreszcie może stać spokojnie, bez nieprzyjemnego zimna atakującego jego ciało, przeciera zaspane oczy i zanim zdąży wziąć do ręki szczotkę, czy w ogóle cokolwiek, tuż przed nim pojawia się wysoka postać centuriona. Kal mruga zdezorientowany, zastanawia się, czy może nadal śni, czy może przez noc Rodion opanował umiejętność teleportacji, bo to niemożliwe, żeby ot tak wyrósł spod ziemi. A raczej spod podłogi, jeśli chce się być dokładnym.
— Thompson, dzisiaj będziesz… — zaczyna Rodion i te trzy słowa wystarczają, żeby Kala rozbolała głowa.
— A jakieś, nie wiem, dzień dobry? — przerywa mu gburowatym prychnięciem. Wypowiadane przez niego słowa sklejają się ze sobą w zaspany, bełkotliwy pomruk.
Rodion patrzy na niego tak, jakby w życiu nie słyszał o tak zwanym ,,powitaniu”.
— Dobry — mruczy niechętnie. — W każdym razie…
— Bogowie, daj mi się, nie wiem, ogarnąć jakoś. Nie rozumiem, co ty w ogóle do mnie mówisz — mówi Kal, który w tym momencie ma w nosie jakikolwiek szacunek do wyżej postawionego chłopaka. Aktualnie chce albo znów zakopać się pod kołdrą, albo zapaść się pod ziemię i zniknąć (jakiś ciepły napój też by się przydał, tak swoją drogą). Brakuje tu jeszcze Eli, ostatnio ona też upodobała sobie dręczenie go od samego rana, zaraz po nastaniu świtu.
Rodion chyba (na pewno) chce jeszcze coś powiedzieć, ale Kal sprawnie mu się wymyka, miesza się z resztą nieco bardziej rozbudzonych obozowiczów i ucieka przed nieprzyjemną rozmową na temat jego obowiązków na rzecz makijażu i perfekcyjnie ułożonych włosów. Zawsze był mistrzem wymówek.
Po śniadaniu jakimś cudem przypomina mu się, że przecież rano Rodion czegoś od niego chciał i do tej pory mu tego nie przekazał. I teraz co, to Kal ma się za nim uganiać? Przez chwilę zastanawia się, czy jest sens przypominać centurionowi o całej tej sprawie, ale… Jeżeli Kal już nie zgotował sobie problemów tamtą poranną sytuacją, to w każdym razie narobi ich sobie, jeśli przez cały dzień będzie się obijać i potem grać głupa, że nie dostał żadnych wytycznych dotyczących dzisiejszych obowiązków, więc jak niby miał je wykonać? Ale odgrywanie idioty przed Rodionem, który został przez Kala bestialsko zignorowany, nie brzmi jak zadanie łatwe czy przyjemne. Nazywając rzeczy po imieniu, brzmi jak zadanie niemożliwe.
Poprawia rękawy płaszcza, wygładza koszulę i wyrusza na poszukiwania. To jest, jeszcze chwileczkę… Przystaje na moment, wygrzebuje z kieszeni rozkładane lusterko i sprawdza, czy od jedzenia i tęgiego myślenia nie rozmazał mu się makijaż. Po tej szybkiej inspekcji wydaje się całkiem zadowolony, bo wsuwa płaskie pudełeczko z powrotem w odmęty swojego płaszcza i teraz już naprawdę wyrusza na poszukiwania. Nie trwają one długo, Kal odnajduje Rodiona całkiem łatwo, bo tak to już jest, że centurioni jakoś zawsze są bardzo łatwi do znalezienia bądź przypadkowego wpadnięcia (zwłaszcza wtedy, gdy bardzo nie chce się ich spotkać). Jakiś swoim tajemnym sposobem zawsze wyróżniają się na tle gęstego tłumu legionistów i może w teorii wydaje się to być bezsensowne, to… to w praktyce też jest bezsensowne.
— E, hej — bąka Kal, stając na tyle blisko Rodiona, żeby go usłyszał. Centurion obserwuje trenujących legionistów tak, jakby kompletnie zatracił się w tej czynności i nie dostrzegał reszty świata. Co za tym idzie, wydaje się w ogóle nie zwracać uwagi na Kala. A on nie lubi, jak się go ignoruje. — Hej!
— Słyszę — krótko odpowiada Rodion, nadal nie zaszczycając Kala najkrótszym spojrzeniem.
— Chciałeś coś rano. Ode mnie — mówi Kal i gapi się na chłopaka z wyczekiwaniem.
— Chciałem?
Kal wbija paznokcie w skórę dłoni, bierze głęboki wdech. To nie miało być takie trudne. Miał załatwić sprawę błyskawicznie, a potem odwalić to, co miał do roboty jeszcze szybciej, byleby mieć to za sobą jak najprędzej. Teraz ma się znowu cackać z obrażonym centurionem? Może powinien czasem schować swoją dumę do kieszeni, nie każdy jak wstaje rano, chce usłyszeć całą listę rzeczy do zrobienia. Z czego zazwyczaj nie są one przyjemne, więc może tak, chwilka spokoju? To naprawdę aż tak dużo? On naprawdę nie prosi o wiele, tylko żeby go nie atakować zaraz po przebudzeniu (ale najwyraźniej ludzie nie chcą tego zrozumieć).
— Taak — cedzi Kal, starając się utrzymać swój głos w jak najbardziej neutralnym tonie. — Chciałeś.
Już słyszał to ,,tak? Nie pamiętam” albo inną wypowiedź tego typu, która szybko doprowadzi go do białej gorączki. Ale nie może wybuchnąć, nie przed szanownym centurionem (którego rzeczywiście powinien zacząć szanować), nie może zrobić sceny przed trenującymi legionistami, bo wyjdzie na jakiegoś… hm, wariata. Zaciska więc zęby i pięści, próbując za bardzo nie marszczyć brwi. Jego twarz wygląda na tak spiętą, jakby jego skóra miała zaraz pęknąć, ale przynajmniej zachowuje jakieś… bardzo wątpliwe… pozory spokoju.
Rodion?
───
[862 słowa: Kal otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz