wtorek, 5 listopada 2024

Od Cherry — „Ambrozja” [Smellstober]

Kiedy Cherry pierwszy raz zjawiła się w infirmerii, jej pierwszym odruchem była chęć ucieczki.
Nie było to wcale spowodowane szpitalną atmosferą. Wręcz przeciwnie, przez chwilę oglądała się za siebie zafascynowana, szukając źródła dziwne słodkiego zapachu, który nic a nic nie przypominał sterylnej woni przychodni, w której się leczyła. Jej pierwszy raz w infirmerii był jednak również jej pierwszym spotkaniem z potomkiem boga strachu i zdecydowanie nie była przygotowana na to, żeby ktoś taki pracował w takim miejscu.
Chaos Frey był z wyglądu zasadniczo zupełnym przeciwieństwem ów boga strachu. Nie domyśliłaby się, że jest wnukiem Formido, gdyby jej potem o tym nie powiedział. W momencie, kiedy spotkała jego zielone oczy, przestudiowała blond loki sięgające ramion i sweter w kotki ukryty pod wdziankiem pielęgniarki, większość jej nerwów wyparowała, a zastąpiło je delikatnie zachmurzone słońce, spod którego wyglądał stojący przed nią medyk.
Usztywnił jej kostkę. Była tylko skręcona i głupio jej było, że przychodzi z tak głupią rzeczą, ale dochodziła do wniosku, że i tak nie będzie zbyt przydatna, utykając na jedną nogę. Poza tym medykowi nie wydawało się to zbytnio przeszkadzać; wiążąc bandaż, opowiadał jej o byciu dzieckiem Apolla. O byciu legionistą z najstarszym stażem w Obozie Jupiter, bo praktycznie się tu urodził. O talentach boga, które Cherry niedługo w sobie odkryje.
Zazdrościła Chaosowi, w pewien sposób. Apollo był bogiem wielu dziedzin i pewnie finalnie okaże się, że sama będzie mieć talent do grania na trąbce uchem albo innego dotykania nosa językiem. Ale kiedy patrzyła na surową, szpitalną atmosferę dookoła, rzędy bandaży i eliksiry z magicznych specyfików, w głębi duszy poczuła nadzieję, że być może mogłaby przydać się Obozowi Jupiter w inny sposób, niż rzucaniem na ludzi klątw głupich rymowanek.
Stanęła na równe nogi i już miała podziękować Chaosowi i wrócić do swojej kohorty, kiedy chwycił ją za przegub ręki i zatrzymał w miejscu.
— Poczekaj. — Uśmiechnął się półgębkiem. Szczerze. — Jeszcze dam ci kawałek ambrozji.
Zdziwienie na jej twarzy było chyba bardziej wyraźne, niż zamierzała. Chaos wcisnął jej pół batonika, który wyglądał jak zbita, przesłodzona masa czegoś, co wyglądało jak proteinowa tabliczka. Czy to był półboski rodzaj naklejek dla dzielnego pacjenta? Albo czekolady, którą się dostaje po oddaniu krwi?
— Pierwszy raz próbujesz ambrozji?
— Chyba nie miałam wcześniej tej przyjemności — wymamrotała, kiedy Chaos pokazał jej ruchem ręki, że ma z powrotem usiąść na leżance.
— Usiądź. Muszę dopilnować, żeby ten pierwszy raz nie spalił cię na popiół.

Ambrozja nie smakowała tak cudownie, jak przedstawił jej to Chaos.
Miała smak naleśników obficie polanych syropem klonowym. Takich, w których od razu czuć, że dodało się za dużo mąki. Lekko przypalonych. Przeżuwała batonik, ale z każdym gryzem to nie smak stawał się coraz lepszy, tylko wspomnienie, które mu towarzyszyło, bardziej wyraźne. Smakowały jak troska, w którą Cherry nie do końca chciało się wierzyć, ale była to ostatnia kotwica trzymająca jej jakkolwiek szczęśliwe momenty z matką.
Matka robiła jej naleśniki, kiedy była chora. Przez te kilka jesiennych dni w roku Cherry mogła poczuć, że ktokolwiek się o nią martwił. Siąpiła nosem, miała gorączkę i co chwilę wychodziła z łóżka, zarzekając się, że da sobie radę i wcale nie jest aż tak chora, a wtedy ktoś nad nią czuwał i przynosił jej te nieidealne naleśniki rosnące w ustach przez brak apetytu. Nie smakowały dobrze, a mimo to wracała do tych wspomnień za każdym razem, kiedy odczuwała chęć, żeby ktoś otulił ją kocem i powiedział, że wszystko będzie dobrze i to zaraz minie.
Pomyślała, że jeśli to było jej najlepsze wspomnienie, to jej życie musi być cholernie smutne. Albo po prostu nikt w nim nie umiał dobrze gotować.

・・・・・

Dar leczenia był też na swój sposób przekleństwem.
Kiedy Chaos został wezwany przez swojego ojca jako augur, Cherry nie zawahała się ani chwili. Zszywała rany po mieczach, nastawiała złamane kości i piła hektolitry kawy, zmuszając się do siedzenia po nocach, bo jej pacjent jęczał z bólu, a ona nie miała pojęcia, jak mu pomóc.
Czasami przeklinała bogów w myślach. Cichutko, tak, żeby jej nie słyszeli spomiędzy wszystkich innych modłów. Chodziło jej po głowie, że żadne jedenastoletnie dziecko nie powinno siedzieć na leżance z poturbowaną głową, po tym, jak dopiero trafiło do zupełnie obcego Obozu Jupiter i kilka godzin temu straciło ojca.
Podała Anemone batonik ambrozji i udawała, że zajmuje się sobą, chociaż ukradkiem zerkała na dziewczynę, w idiotycznej fascynacji wypatrując reakcji na tak nagły smak wspomnień.
Anemone miała zapuchnięte oczy i twarz brudną od ziemi. Przeżuwała batonik, jakby parzył ją w język i Cherry momentalnie wystraszyła się, że coś jest nie tak, że może podała jej zbyt dużo ambrozji i dziewczynka zaraz zostanie spalona na popiół, a wszystko to przez nią.
— Wszystko w porządku? — zagaiła, siadając obok półbogini na leżance.
To były bzdury. Nic nie było w porządku i doskonale o tym wiedziała.
— Nie wiem czemu, ale to smakuje jak pomarańczowe bułeczki, które piekł mi tata. — Dopiero kiedy wybuchnęła płaczem, Cherry zdała sobie sprawę, że dziewczynka cały ten czas powstrzymywała łzy. — Czy mogę prosić o inny smak? Nie chcę teraz do tego wracać.

・・・・・

Aurum całkiem nieźle zniósł swoje pierwsze zrzucenie go z wieży. Skończył tylko ze złamaną ręką, wstrząsem mózgu i paroma siniakami na całym ciele.
— Pirat musi być silny — wydukał, kiedy łzy stanęły mu w oczach po tym, jak Cherry nastawiła mu rękę. Mogła złagodzić ból zaraz po i szybko podać mu ambrozję, ale sama czynność była niezbędna. — Widziałaś kiedyś płaczącego pirata?
Uśmiechnęła się.
— Chyba jesteś pierwszym piratem, którego poznałam. Nie mam porównania.
Oburzył się.
Jeszcze nie jestem piratem. Ale będę.
— A jak dla piratów smakuje ambrozja?
Wcisnęła mu do zdrowej ręki batonik w dłoń. Zerknął na nią kątem oka, jakby szukając pozwolenia, po czym odgryzł spory kęs. Rozpromienił się.
— Czarna herbata! — podsumował. — Ta świąteczna, z limitowanej edycji herbacianego kalendarza adwentowego. Mama mi go kiedyś kupiła pod choinkę. Czy jak wezmę kolejnego gryza, to poczuję inne smaki herbat?
— Jeśli weźmiesz kolejnego gryza, to zostanie z ciebie kupka popiołu. — Zrzedła mu mina, na co zachichotała nieco zbyt wesoło. — Jesteśmy tylko półbogami, więc jedzenie bogów nadal może być dla nas śmiertelne. Ale ma też całkiem pozytywne efekty. Ręka cię już nie boli, czy powinnam zamówić u dzieci Wulkana hak dla pirata?

・・・・・

Czasem Cherry nie musiała się przejmować o swoich pacjentów. Byli inni, którzy martwili się o nich bardziej.
Wyjmowała ostatnie odłamki szkła z ręki chłopaka. Syczał, co jakiś czas się wiercąc, a tabliczka „in probatio” chybotała się między nimi, jakby przypominając o swoim istnieniu. Na kawałku metalu pojawiły się już pierwsze rysy — bogowie wiedzą od czego, ale wyglądały jak ślady pazurów — i Cherry żyła jeszcze wówczas w błogiej nieświadomości, że Dick Marsh już niedługo stanie się prawie nieodłączną częścią jej infirmerii.
Jako pacjent, rzecz jasna.
— Nie mogę uwierzyć, że tego dotknąłeś — mruknęła siedząca obok niego dziewczyna, kiedy Cherry odwróciła się, żeby pójść po świeże gaziki i zgarnąć batonik ambrozji.
Dziewczyna obok niego nazywała się Lexi i tak naprawdę wyglądała dużo gorzej, niż przyjaciel, którego tu przyprowadziła. Najwyraźniej osłoniła go swoim ciałem, chociaż to on dotknął tego granatu. Zaskakująco jednak dużo lepiej od niego znosiła ból.
— Skąd miałem wiedzieć, że to szklana bomba? — jęknął.
— Bo to pracownia dzieci Wulkana. Zresztą, mówiłam ci, żebyś niczego nie dotykał.
Drzwiczki szafki zaskrzypiały, kiedy Cherry sięgnęła po płyn odkażający. Na chwilę, poza jej trzaskaniem przedmiotami w tle, pomiędzy dzieciakami zaległa cisza.
— …dziękuję ci — bąknął w końcu chłopak. — Za to, że mnie osłoniłaś. I za to, że wczoraj wyciągnęłaś mnie z tego kanału. Za rzadko ci dziękuję. Bez ciebie byłbym tutaj już dawno martwy.
Wróciła do nich z masą przedmiotów, z których tylko połowa była potrzebna, po czym wyciągnęła w ich stronę batonik ambrozji.
— Podzielcie się — rzuciła Cherry. — To powinno przyspieszyć wasze leczenie.
Dick pochłonął swój kawałek, przez chwilę krztusząc się tym w sposób, który świadczył, że Cherry zaraz będzie musiała wykonać też chwyt Heimlicha.
— Smakuje jak ciasto czekoladowe — wydusił w końcu oniemiały. — Dobre, nie?
Na twarzy Lexi wykwitło zmieszanie. Może było to zachodzące słońce za oknem, a może Cherry faktycznie zauważyła na jej twarzy rumieniec. Cokolwiek to było, szybko zdusiła w sobie emocję, przełykając gryza ambrozji.
— Ciasto czekoladowe. Tak. Dobre — wymamrotała nieobecnie.
Cherry postanowiła nie mówić im wtedy, że dla każdego ambrozja smakowała inaczej.

・・・・・

— Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze?
Vergil maczał pizzę w takiej ilości sosu czosnkowego, że był w stanie ją utopić.
— Nie mam pojęcia.
— Że ta cholerna pizza to jakieś błędne koło — wymamrotał, biorąc pierwszy kęs. — Kojarzy mi się z infirmerią, a infirmeria nie kojarzy mi się szczególnie dobrze. Bez obrazy — dodał szybko. Zaśmiała się. — A przez to, że ta pizza kojarzy mi się z infirmerią, która nie kojarzy mi się szczególnie dobrze, to teoretycznie ambrozja też nie powinna być tą pizzą, skoro ona już nie kojarzy mi się dobrze… rozumiesz?
— Chcesz mi powiedzieć, że wielki pretor Dwunastego Legionu Fulminata, błogosławiony przez boga wojny Marsa, bla, bla, bla, Vergil Halston, smakuje swoją ambrozję jak pizzę zatopioną w sosie czosnkowym?
Na potwierdzenie utopił ją w jeszcze większej ilości sosu.
— Z pieczarkami. I oliwkami. I papryką.
Zachichotała na to szczególne podkreślenie.
— Okej, zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej nie są to fasolki wszystkich smaków.
Pomyślała o swoich naleśnikach z syropem klonowym. O zimnej dłoni matki na jej czole, kiedy w specyficzny sposób mierzyła jej temperaturę. I pomyślała, że może — ale tylko może — jej najlepsze wspomnienie przestanie być takie słodko-gorzkie. Może niedługo spróbuje ambrozji i zamiast nadpalonych naleśników poczuje smak pizzy z pieczarkami, oliwkami, papryką i morzem sosu czosnkowego, bo teraz wystarczyło jej siedzenie na podłodze i wcinanie pizzy z kimś, kogo kocha, żeby poczuła się najlepiej na świecie.


───
[1561 słów: Cherry otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia +10 za event]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz