Sony niezaprzeczalnie należy do grona rannych ptaszków, można nawet powiedzieć, że jest bardzo ekstremalnym rannym ptaszkiem, potrafiącym obudzić się o czwartej nad ranem i stwierdzić, że ma wystarczająco dużo energii, żeby przetrwać cały dzień. W końcu skoro w lecie właśnie wtedy wstaje słońce, to czy logicznym nie jest, żeby zrywać się z łóżka razem z nim? Taka wizja świata jest dla Sony integralną częścią każdego jej dnia, albo też każdego jej poranka, gdy przez lata próbowało wyjść z domku jak najciszej, żeby przypadkiem nie obudzić swojego rodzeństwa. Od kiedy jest trochę bardziej opustoszały, jest jej tylko łatwiej wydostać się na zewnątrz, powoli (i trochę teatralnie) stawiając małe kroczki na palcach.
Zazwyczaj (najczęściej z przymusu, bo wszyscy inni woleli spać do momentu, w którym zaczynano zbierać się na śniadanie) spędzało te ranki samotnie, ćwicząc swoją nieco wyimaginowaną umiejętność rozumienia, o czym śpiewają ptaki. Kiedyś jego dziadek obiecał mu, że nauczy wnuka tej sztuki, ale od momentu trafienia Sony do obozu, temat trochę umarł. Zbyt rzadko bywali w domu, żeby mieć czas na spędzanie leniwych popołudnii na ławce przed wiejskim domkiem, gdzie razem z dziadkiem wsłuchiwałoby się w dobiegający zewsząd świergot. Tę pokrętną tradycję kontynuuje samo, rozkładając bluzę na pokrytej rosą trawie niedaleko granicy lasu i tłumacząc na angielski ptasi śpiew. Nie bez powodu jejgo szkicowniki oprócz jejgo przyjaciół (Elliot pojawia się mniej więcej na co drugiej stronie, ostatnio dołączyła do niego Violet) zawierają tysiące rysunków ptaków, przy czym Sony nie ma najmniejszego pojęcia, jakiego gatunku mogą być, więc gdy ktoś ich o to spyta, wzruszają ramionami z niewinnym uśmiechem.
Dlatego znacznie rzadziej wędruje w inne miejsca, nie aż tak przepełnione mdłą nostalgią i niewpisujące się w ich rutynę (chociaż utrzymywanie rutyny w ich przypadku to już kompletnie inna i jeszcze bardziej skomplikowana sprawa). Jeszcze rzadziej znajduje w takich miejscach jakieś towarzystwo (pomijając różnego rodzaju owady) a już na pewno pierwszy raz ktoś prosi ją o kawę. W kieszeniach zawsze ma trochę gorącej czekolady w proszku, oczywiście w saszetkach podwędzonych ze stacji benzynowych (gdzieś powinno mieć też cynamonowy cukier), ale wrzątek i kawa to coś kompletnie innego. Nieco zdezorientowane najpierw zastanawia się, czy aby na pewno się obudziło i to nie jest jakiś dziwny sen, na końcu którego złowi ogromnego lewiatana, który pożre cały obóz, a ono obudzi się z powrotem w swoim łóżku lepkie od potu i gdy spojrzy na zegarek, znowu będzie czwarta rano. Po chwili uśmiecha się do swoich absurdalnych wyobrażeń (notuje sobie w głowie, że mógłby z tego wyjść niezły obraz, chociaż dobrze wie, że pewnie za niedługo o tym zapomni) i zasiada na pomoście obok dziewczyny. Wydaje się, jakby ona nieźle go znała, podczas gdy on nie potrafi sobie przypomnieć jej imienia i o ile jakoś kojarzy ją z wyglądu, bo przewinęła się w tłumie innych obozowiczów, to przyporządkowanie do jej twarzy jakichkolwiek zapamiętanych przez Sony cech lub choć krótkich momentów, w których zamieniły ze sobą parę słów… nie wychodzi. Jest pewne, że by pamiętało, zawsze pamięta takie rzeczy.
— Mój tata… to jest, ojczym — w głowie Sony brzmi to trochę lepiej niż “adopcyjny tata” — też lubi łowić — rzuca nagle, przyglądając się pudełku z przynętami, które zdecydowanie zainteresowało go bardziej, niż wędka czy sama czynność łowienia ryb. — Tylko że on robił tak, że zarzucał i nieustannie zwijał żyłkę do siebie, i tak w kółko. Mówił, że to jakiś tam… jakiś jego styl. Może po prostu nie miał do tego cierpliwości.
— To metoda spinningowa. — Dziewczyna od razu podłapuje temat, odpowiadając szybko i bezbłędnie, jak perfekcyjnie przygotowana do lekcji uczennica, wywołana do tablicy. — No, trzeba przyznać, jest dynamiczniejsza i pewnie też bardziej interesująca dla gapiów, ale wolę tradycyjną, spławikową. Jest bardziej…
— Jesteś jak drapieżnik, który czeka, aż ofiara wykona najmniejszy ruch i wtedy BUM! I po rybie — wtrąca się Sony, wyrzucając ramiona w górę podczas udawania dźwięków… teoretycznego połowu. — Nie wiem, czy bym tak potrafiło. Rozproszyłabym się i fiu, po rybie. Pewnie skupiłabym się bardziej nie tych robaczkach latających nad wodą… Ale nadal, chcę spróbować się nauczyć! — zapewnia koleżankę, na wypadek, jakby źle odebrała jejgo słowa. — A w ogóle, to jak masz na imię?
Pewnie nagły słowotok po trochę niemrawym powitaniu nieco zaskakuje Lairę, bo Sony zapodał jej wręcz przeciwne pierwsze wrażenie: troszkę nieśmiałego i niezdecydowanego. Tylko że jeśli już poczuje się bardziej komfortowo i się rozgada, dla drugiej osoby nie ma ratunku, bo nie dość, że od razu zostanie okrzyknięta przyjacielem Apolliniątka, to dodatkowo utknie pomiędzy przydługimi monologami Sony a swoimi, zazwyczaj znacznie krótszymi odpowiedziami, w które półboże ma tendencję się wcinać i dopowiadać coś od siebie. Ale przynajmniej Sony nie speszy się, gdy w środku rozmowy będzie musiało zapytać kogoś o imię czy wiek, gdy zdaje się, że obydwa te fakty powinno znać.
— Laira.
— Ooo, ładnie. Tak melodyjnie. Ktoś mógłby dla ciebie napisać serenadę i jako tytuł nadać jej twoje imię, bo ludzie chyba tak robią. Pasowałoby — wypala Sony, wypowiadając pierwszą myśl, jaka przyszła im do głowy. Nie, żeby w ich przypadku było to coś zaskakującego…
Laira prycha śmiechem, bo to chyba jeden z najbardziej niespodziewanych komplementów (można to nazwać komplementem?), jakie kiedykolwiek dostała, zwłaszcza gdy chodziło o jej imię. Oby to nie Apolliniątko ostatecznie skomponowało dla niej serenadę… Byłoby to… trochę niezręczne.
— Wracając — mówi Laira po chwili, po opanowaniu śmiechu (Sony w pewnym momencie stwierdziła, że chyba nie wyłapała żartu). — Próbujemy? — pyta i wręcza Sony drugą wędkę.
— Jasne! — odpowiada jej z entuzjazmem małego dziecka, któremu rodzic właśnie powiedział, że pojadą na obiad do McDonalda i będzie mogło zamówić sobie zestaw z pszczółką z Minecrafta. Łapie wędkę jak znaleziony na ziemi patyk, trochę niezręcznie ustawia ją jakoś przed sobą, z całych sił próbując nie dźgnąć Lairy w oko, albo nie zrobić czegoś jeszcze gorszego. — Jak to się w ogóle trzyma?
Niewinne, pytające spojrzenie Sony uświadamia Lairze, jak wiele pracy i cierpliwości będzie musiała włożyć w ten poranek. Raczej mało kto bierze na swoje barki uczenie dziecka Apollina łowienia ryb, chociaż to raczej logiczne, bo… gdyby Apollo lubił wędkarstwo, to na pewno wpisałby je w któryś z talentów jego dzieci. Przeciętnemu człowiekowi jednak trudno jest zrozumieć, w czym medycyna jest lepsza od łowienia ryb…
Laira?
────
[1005 słów: Sony otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz