piątek, 9 maja 2025

Od Ezry CD Violet — „Kawa z półboga"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

— Przecież bywam — bąknęło Ezra półgłosem, wdzięczne za stały szum kawiarni za ścianą. Na dźwięk słowa ‘obóz’ jego ramiona pokryła gęsia skórka. Tutaj nikt nie wiedział o tym, że wcale nie wyjeżdża nad jezioro, aby żeglować i spacerować po lasach. To jest, jak najbardziej spacerował po lasach: po lesie pełnym półbogów, satyrów i driad. A gdy nie spaceruje po lesie, macha mieczem. Uczy władać się greckim alfabetem i słucha piosenek przy ognisku. Dostaje w twarz od innych herosów. Żyje innym życiem.
Nawet jego najlepsza przyjaciółka nie wiedziała o tym, co robi w ferie.
 
Violet nie wydawała się zadowolona zbywającą odpowiedzią. Przełknęła kolejny kęs czekoladowo-czekoladowej, cukrowej bomby polanej czekoladą i już chciała wznowić temat, gdy Ezra jej przerwało.
— Po prostu mieszkam tu. Chodzę do szkoły. Pracuję. — Wzruszył ramionami. — Nie zostaje dużo czasu na… — jejgo słowa zawisły w powietrzu. Szczerze, nie miało pojęcia, jak zakończyć to zdanie.
— Ooo-kej — odparła Violet, przedłużając pierwszą głoskę w nieskończoność. — Nie boisz się?
— Czego? — Teraz Ezra musiał pochylić się do przodu i dopytać, co miała na myśli.
— Potworów? Czegoś takiego? — Półbogini radośnie odgarnęła kosmyk fioletowych włosów z czoła i ponownie zatopiła widelczyk w cieście. Beztrosko, jakby nie zdawała sobie sprawy z powagi słów, które wypowiedziała.
— Nie. — Odpowiedziało sucho Ezra i wzięło łyk wody z plasterkami limetki. Kłamał. Oczywiście. Wystarczył widok jednego mitologicznego stwora, aby zamienić jego mózg w błyszczącą galaretę, a nogi w watę.
— Może powinieneś — zaćwierkała Violet, a ta wypowiedź o dziwo nie zabrzmiała ani trochę złowrogo. Miała w sobie coś z dobrodusznej rady. Albo pomijalnego spostrzerzenia, takiego jak ‘ładna dzisiaj pogoda’. — Naprawdę musisz mnie kiedyś odwiedzić! Postawię ci na to karty.
— Myślę, że jestem w stanie przewidzieć własną śmierć.
 
W pomieszczeniu zapadła cisza. Heroska przełknęła ślinę. Poprawiła się na krześle i wzdrygnęła się, zupełnie jakby uderzył ją podmuch lodowatego powietrza.
— No tak — wykrztusiła końcowo. — Wybacz.
Odległy stukot kilku par butów i szum czyszczonego ekspresu do kawy skłoniły Ezrę do dopicia wody i podniesienia się z krzesła, które mimo wytartego siedzenia i ostrych, metalowych kantów, o które można było obić łydki, stawało się miękkim tronem w momencie, w którym kończyła się przerwa.
— Nie przepraszaj — odchrząknął, bezceremonialnie wrzucając plastikowy kubek z resztkami owoców do kosza na śmieci. — Nie masz za co.
 
Violet milczała kolejną przemyślaną chwilę, by następnie radośnie klasnąć dłońmi w swoje uda.
— Wiesz co? To z urokami to naprawdę dobry pomysł!
— Urokami? — Ezra ponownie wzdrygnęło się na dźwięk ‘nie-ludzkiego’ słowa. Nienormalnego. Dotyczącego świata, który dla śmiertelników był najwyżej bajką.
— Na irytujących klientów! Mamy tu pieprz? — Dziewczyna zaczęła rozglądać się po półkach, stając na palcach i podskakując, aby zajrzeć na samą ich górę.
— Nie będę zabijać klientów.
Fioletowowłosa zamarła i odwróciła się w stronę herosa ze skonsternowanym wyrazem twarzy.
— Ja też nie, głuptasiu. — Ezra skrzywiło się w odpowiedzi. — Uroki nie mają robić im krzywdy, tylko ich uczyć. Szacunku, na przykład. — Wyraźnie zadowolona z siebie wyciągnęła z pudełka pokaźnej wielkości słoik przyprawy do bajgli i worek czerwonego pieprzu cayenne.
— Violet? — Zaczął Ezra, marszcząc brwi. Uważnie patrzył, jak postawiła znaleziska na stoliku i zaczęła zmiatać z jego blatu okruszki. Przy okazji wzięła kolejny kęs ciasta. — Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Co ty właściwie robisz?
Dziewczyna poderwała głowę, a jej włosy, poderwane ruchem okoliły jej twarz w widowiskowy sposób. Jej niebieskie oczy błyszczały bardziej, niż przedtem – jakby tańczyły w nich płomienie.
— Zaufaj mi! — Zakrzyknęła radośnie i zaczęła nucić pod nosem nieznaną Ezrze melodię.
— Wszystko, co złe zaczyna się słowami ‘zaufaj mi, ziom’. — Stwierdził półszeptem, co Violet zupełnie zignorowała.
 
Ezra z niepokojem patrzył, jak dziewczyna położyła na stoliku papierowy talerzyk, a następnie wysypała na niego po szczypcie pieprzu i przyprawy do bajgli, wyliczając pod nosem sezam, mak, sól i pozostałe składniki mieszanki. Zadowolona z siebie podrapała się po grzbiecie nosa, następnie zatarła dłonie i bez krztyny zahamowania wyjęła z kubka, balansującego na samej górze śmieci, już prawie wysypujących się z kosza ćwiartkę limetki. Wycisnęła kilka kropel soku na bardzo smutną kupkę przypraw, a resztkę wrzuciła z powrotem do śmieci, nie odwracając wzroku od swojej kreacji. O dziwo, trafiła.
Heros skrzywił się. Nie dość, że dziewczyna nie wydawała się niczym brzydzić - wytarła jedynie dłonie czystą serwetką, po tym, jak miała w nich limetkę, która znajdowała się w tej samej wodzie co słomka, z której pił Ezra, do tego wydawała się bardzo, bardzo dumna z czegoś, co wyglądało jak próba ‘gotowania’ w piaskownicy.
Violet nie dała się zrazić krytycznym wzrokiem. Wepchnęła jedynie resztę ciasta do buzi. Na raz.
— Odpowiedni poziom glukozy we krwi jest bardzo, bardzo ważny przy rzucaniu zaklęć — wymamrotała, zakrywając usta dłonią, aby nie stracić ani okruszka. — Oczywiście żartuję — dodała, gdy przełknęła. — Ale to ciasto jest takie dobre!
 
Zanim Ezra mruknął chociażby ‘aha’ lub ‘mhm’, Violet zatarła dłonie ostatni raz, odchrząknęła i pstryknęła palcami.
Płomienie buchnęły z centrum talerza. Były wysokie na co najmniej stopę, lizały wyciągnięte dłonie Violet, skupionej na słowach, które szeptała.
Heros patrzył na nie, czując mieszankę strachu i podziwu. Kilka czerwono-pomarańczowych iskier uniosło się do góry, w stronę sufitu, i mimo tego, że powinien zareagować - chwycić gaśnicę albo chociażby rzucić coś na mały pożar - nie mógł oderwać wzroku od tańca ognia.
Płomienie zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
Zostawiły po sobie zapach żaru, czegoś przywodzącego na myśl grilla bądź ognisko i ledwo wyczuwalną słodką nutę.
— Nie mam pojęcia, czy mi się udało! — Oznajmiła Violet z szerokim uśmiechem.
— Jesteś nienormalna — wydukał Ezra, patrząc na kupkę szarego popiołu, która kilka sekund wcześniej była przyprawą do bajgli z dodatkowym pieprzem i śladowymi ilościami śliny herosa. Papierowy talerzyk był nienaruszony. Pomijając czarną smugą na jego krawędzi.
— Dopiero teraz to zauważyłoś? — Odparła radośnie. — Sezam otwiera zamknięte serca, sól dla naszej osobistej ochrony, pieprz cayenne, żeby piekło ich sumienie, cebula, żeby dotarli do sęku tego, czemu są tak pełni nienawiści, czosnek, żeby nie wracali, póki nie zmienią swojego zachowania - i jako symbol mojej matki - limetka absorbuje ich negatywną energię, a mak wzmacnia to wszystko, obniżając poziom zawiści Karyn. — Uprzejmie zignorowała rozchylone wargi Ezry. — A jak to wszystko nie zadziała, to z całego serca życzę im rozwolnienia.
— Jesteś nienormalna — powtórzył heros, tym razem głosem pełnym podziwu. Tym razem był to komplement.
 
Violet wyciągnęła z kieszeni spodni malutki słoiczek, zatykany korkiem (na pytanie, czy zawsze ma przy sobie flakoniki, odpowiedziała, że oczywiście, że tak), przesypała stworzoną odrobinę proszku na odpędzanie najgorszych klientów do środka, a talerzyk starannie złożyła na pół i wepchnęła do kosza, ukrywając wszelakie dowody.
 
— Moje bąbelki! — Zakrzyknęła Steph, która nagle pojawiła się w drzwiach. Dwie minuty wcześniej i byłaby świadkiem tego, jak Violet podpala jej lokal. — Zmienimy się, co? Starość nie radość, nogi już nie te…
Herosi wymienili spojrzenia i jednocześnie ruszyli w stronę drzwi.
— Masz osiemnaście lat — prychnęło Ezra w stronę zielonowłosej.
— Dlatego masz traktować mnie z szacunkiem — zaśmiała się Steph i zmierzwiła jejgo włosy, gdy się minęli.
 
Kawiarnia była przyjemnie pusta. Stoliki błyszczały wodą, pozostałością mokrej szmaty, z głośników wydobywała się cicha muzyka, a Nowy Jork przelewał się wzdłuż okien. Ezra nieobecnie ujął zaklęty w naszyjnik xiphos w dłoń i pozwolił mu zniknąć pod koszulką My Chemical Romance, nim podszedł do zlewu, aby starannie umyć ręce.
— Następna osoba, która cię obrazi, zostanie potraktowana proszkiem. A jak potem wróci i nadal będzie niemiła, to zaklnę ją w żabę! — Oznajmiła Violet. Ezra nie chciało wiedzieć, czy zaklinanie ludzi w żaby było blefem, czy naprawdę była w stanie to zrobić.
— Nie musisz zostawać do końca zmiany. — Rzekł więc. — I tak musisz przetrawić wszystko, czego się dzisiaj nauczysz.
Dziewczyna zastanawiała przez chwilę.
— To by było nie fair. Wolę zostać i pomóc wam na koniec dnia.
— W porządku — heros skinął głową. — Ale nie czuj się zmuszona do tego przez koncern. Jakbyś umarła, ogłoszenie o pracę pojawiłoby się w gazecie szybciej, niż twój nekrolog.

  Violet? 
──── 
 [1263 słowa: Ezra otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz