TW: kenny ;), NSFW, NARKOTYKI
Zazwyczaj nie dzieliłem się towarem. Zazwyczaj było słowem klucz; bo kiedy nadarzyła się okazja, to potrafiłem wykorzystać ten biały proszek w inny sposób niż ćpanie. Potrafiłem się zabawić. Nie tylko w sposób seksualny, ale też psychologiczny. Czarne loki pomiędzy moimi nogami wyglądały teraz na naelektryzowane, jakby nieznajomy właśnie nabrał jakiejś dziwnej, magicznej mocy po zażyciu narkotyku.
Uśmiechnął się do mnie półgębkiem, a później ten sam uśmiech przerodził się w szerszy, odsłaniający rząd białych zębów. Musiał o nie szczególnie dbać. Dawno nie widziałem tak ładnego, olśniewającego uśmiechu.
— Masz… jeszcze? — zapytał z pomrukiem.
Uniosłem dłoń i skierowałem ją ku twarzy pięknemu chłopakowi z francuskim akcentem. Przejechałem palcami po jego odsłoniętej szczęce.
— Może. — Uśmiechałem się przez cały czas prowokująco. W tych szarych oczach widziałem tlące się podniecenie i zdesperowanie. Nie mogłem sobie odpuścić. Jeszcze nie teraz. Zbyt dobrze się bawiłem. — Jesteś niecierpliwy, wiesz?
Sięgnąłem do kieszeni spodni i wygrzebałem z nich następny woreczek z białymi kryształkami. Chłopak wystrzelił ku mnie, by odebrać mi to, co moje, ale zdążyłem wycofać rękę.
— Nie wiem, czy sobie zasłużyłeś. — Odchyliłem głowę do tyłu. — Musiałbyś… postarać się bardziej.
Nawet nie musiałem na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że zaciskał zęby, a mięśnie na jego skroniach niecierpliwie pulsowały; jakby próbowały przekonać mnie, bym oddał towar bez żadnej zabawy.
— Umowa chyba dotyczyła pierwszego razu. — Zacisnął dłoń na moim kolanie. Miał długie, szczupłe palce. — Potrzebuję więcej. Naprawdę.
Kto nie chciałby więcej? To dobry, czysty towar. Najlepsza jakość. Zdobyłem go od typiarza, który zajmował się handlem narkotyków. Gdyby spróbował mnie okłamać i sprzedałby mi coś innego, to w najbliższym czasie urwałbym mu jaja. I trafiłbym zapewne do porannych wiadomości.
Pokręciłem głową, ale otworzyłem woreczek i wysypałem zawartość na swoje udo. Czarne jak dotąd spodnie wyglądały teraz jak oprószone białymi płatkami śniegu. Tyle że ten śnieg był co najmniej uzależniający.
Widziałem, jak już zamierzał sięgnąć po proszek. Jak już oczami wyobraźni widział siebie, zadowolonego, że dostał to, o czym marzył; a ja mu to zepsułem, łapiąc za czarne, kręcone włosy. Pociągnąłem go w bok, a on, jak posłuszny piesek uległ. Nie próbował nawet wlaczyć. Zamiast tego uśmiechał się przez cały czas pod nosem, a szare oczy zaczynały przypominać czarne guziki.
— Jesteś ładny, wiesz? — powiedziałem, na co on uśmiechnął się jeszcze szerzej. — A taka piękność nie może sobie tylko wziąć i zniknąć.
— Tak, wiem, że jestem piękny. Codziennie przed lustrem…
— Jak to weźmiesz — zerknąłem na rozsypany na udzie proszek — to pozwolisz mi na jedną rzecz.
— Zrobię wszystko. Naprawdę. — Pokiwał nerwowo głową. — Możesz zrobić sobie ze mną wszystko. Dosłownie. Naprawdę. Proszę.
Wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu, nawet nie bacząc na ich znaczenie i na co właśnie się zgodził.
— I jeszcze — zacząłem przygotowywać idealnie równą kreskę (nie cierpiałem, gdy coś było asymetryczne) — zdradź mi swoje imię. Moje już znasz i byłoby świetnie, gdybym wiedział, jak mogę się do ciebie zwracać.
W pierwszej chwili się zawahał, ale potem ta niepewność rozprysnęła się z jego twarzy, jak bańka mydlana i na miejsce tej obawy wszedł szeroki uśmiech. Czarujący, szarmancki. Pełen wdzięku i blasku. Czułem się, jakbym rozmawiał z francuską arystokracją.
— Evan.
Spodziewałem się, że usłyszę jakieś Jean Jacques albo inne francuskie imię, pasujące do francuskiego pieska i francuskiej bagietki.
— Smacznego, Evan. — Mówiąc to, głaskałem go po miękkich włosach.
Za drugim razem był szybszy. Zwinny, jak jaszczurka, bo nim się obejrzałem, na spodniach pozostała tylko biała smuga. Wspomnienie po kryształowym proszku.
Evan odchylił głowę do tyłu, wziął głęboki wdech i się uśmiechnął.
— Masz… jeszcze?
Zaśmiałem się. Nieintencjonalnie. Dawno nie spotkałem tak zdesperowanej osoby. Tak uzależnionej. Zacząłem podejrzewać, że Evan, gdyby tylko mógł, to zjadłby bloczek obrzydliwego marcepanu albo napiłby się tej starej wody z kibla. I nie przekręciłby się jak uchlaną matka w twoim domu, bo w poniedziałek rano już zastałeś ją porobioną w salonie na kanapie.
— Nie. Nie teraz. — Złapałem za czarne włosy i pociągnąłem do siebie. Evan był bardzo posłuszny i nie stawiał żadnego oporu. Nie miał problemu z tym, by teraz usiąść na pogryzionym przez pijanych ludzi kiblu.
— Załatwię ci więcej towaru, co ty na to? — Evan patrzył mi prosto w oczy, podczas gdy ja zaczynałem rozpinać rozporek jego spodni. — Ale nic za darmo, mój drogi. — Szarpnąłem za twardy materiał. — To robię tylko dlatego, bo jesteś ładny — szarpnąłem jeszcze raz — a nie dlatego, że się na coś umawiamy. Na pewno gdzieś pracujesz, co?
— Czaruję.
— Świetnie, poczarujesz mi za worek z koksem, co ty na to?
— Zawsze byłeś taką dziwką? — Położył swoją dużą, szczupłą dłoń na czubku mojej głowy. — Wiem, że jestem piękny. Niesamowity. Najseksowniejszy, ale…
— A ty zawsze byłeś taki łasy na trochę białego prochu? — Odsunąłem się. Nie trzymał mnie nawet specjalnie mocno. — Bądź grzeczny, misiu. Myślę, że z racji na twój urok, to na to zasługujesz.
I już nic więcej nie powiedział, może zbyt pochłonięty narkotykiem albo zbyt zmęczony, by próbować ode mnie uciec. Po prostu mi się oddał. Jak skończona dziwka, od której sam chwilę temu mnie wyzywał.
Ręce zaciskałem na udach Evana, na twardym materiale dzwonów. Czułem, jak się pode mną napręża. Jak każdy mięsień w jego ciele pracuje.
Dotykałem go w miejscach, do których zapewne nie miałbym dostępu, gdyby nie ten cholerny proch. Gdyby był trzeźwy, pewnie pozostałby nieugięty. Lubiłem takich niedostępnych. Chłopców, którzy udawali twardych, ale rozlewali się pod moim dotykiem, kiedy odpowiednio się z nimi zabawiłem. Tak też było z Evanem. Stał się miękki, rozluźniony, a w innym miejscu tak kurewsko twardy, że mógłbym przetestować każdą pozycję z kamasutry.
— Pierdolę cię.
Pociągnął mnie mocniej. Przyciskał już właściwie moją głowę do swojego krocza, bo nie potrafił rąk trzymać przy sobie i musiał psuć fryzurę, nad którą pracowałem cały poranek.
To ja cię pierdolę, pomyślałem, kiedy brałem go już całego.
W kącikach moich oczu poczułem zbierające się łzy, ale nie potrafiłem odpuścić. Nie kogoś takiego. Nie tej małej, czarodziejskiej dziwki.
Szarpnął w pewnym momencie tak mocno, że mógłbym przysiąc, iż właśnie oderwał mi pół skalpu i zostałem z łysym plackiem na środku głowy; ale kiedy poluźnił uchwyt, a ja zakrzutusiłem się lepką śliną wiedziałem, że poniekąd próbował być delikatny.
Rękawem koszuli otwarłem zaczerwienione i obolałe usta.
— To co, Evan? Kolejna krecha? — Uśmiechnąłem się prowokująco.
Może będzie lepszą zabawką niż myślałem.
Czarodzieju?
───
[1009 słów: Dante otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz