TW: opisy choroby, myśli samobójcze
— Ile badań może znieść jeden człowiek? — spróbowało kiedyś wrzasnąć tak zachrypniętym głosem, że z jejgo ust wydostał się tylko dziwny skrzek. Słowa zabrzmiały niewyraźnie i płasko, bo nieustępująca suchość w ustach zamieniła jejgo język w nieprzydatny do niczego kołek. Powstrzymywało kaszel, wytrwale i w milczeniu znosząc ból, zaciskając zęby.
Jejgo matka podniosła zamglony, pusty wzrok (trudno byłoby doszukiwać się w nim jakichkolwiek resztek nadziei) znad przeraźliwie neonowej, pomarańczowej butelki z sokiem, w którą wbijała swój wzrok przez ostatnią godzinę, albo i dłużej.
Patrząc w oczy swojemu dziecku, wzruszyła ramionami.
Gdyby tylko Vex miało jeszcze trochę siły, by chociaż załamać poznaczone siniakami po niepoprawnie wbitych wenflonach ręce, by jakkolwiek wyrazić kotłujące się w niejnim uczucia…!
Zamiast tego zaniosło się żałosnym kaszlem. W jejgo oczach zebrały się łzy, gęste mruganie oczami nie powstrzymało ich od nieuchronnego stoczenia się po jejgo policzkach.
Nerwowo wybijany rytm na stole przyspiesza z każdą sekundą, podczas której Vex musi znosić zmartwione spojrzenie zaintrygowanych oczu Almy, które co rusz zezują na jejgo twarz w poszukiwaniu w niej brakującego elementu. Elementu, który oboje dobrze znają i jego brak sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sen – tak bardzo zespawał się z codzienną rzeczywistością, że nie można już traktować go inaczej niż jej nieodłączną część.
— Mam lepszy dzień — rzuca tonem na tyle zirytowanym, że posądzenie jejgo o przeżywanie “lepszego dnia” byłoby niemal równoznaczne z posądzeniem samolotu o wodowanie.
Sceptycyzm jest doskonale widoczny w minie Almy, jej lekko zmarszczonych brwiach, zaszklonych oczach i drgającym kąciku ust, niezdecydowanym, czy powinien się unieść w miłym, pełnym nieistniejącego zrozumienia uśmiechu, czy może lepiej byłoby nie igrać legioniszczu na nerwach. Vex nie tyle co odwraca wzrok, ono od początku usilnie na nią nie patrzy, udając nie tylko przed Almą, ale również przed sobą, że jejgo oddech wcale nie jest płytki i szybki, a przy każdym wdechu słychać ciche świszczenie (Vex przy okazji czuje, że powietrze wdzierające się do jejgo ciała jest niczym innym, jak połykanym przez niejgo ostrym sztyletem, raniącym jejgo organy wewnętrzne).
Sinusoida, która od zawsze wyznaczała wzloty i upadki jejgo walki o powietrze całkiem niedawno zaczęła przypominać stałą funkcję malejącą, kulkę pędzącą w dół równi pochyłej.
Zaprzeczanie rzeczywistości i okłamywanie siebie bynajmniej nie jest dla Vex nowością – przecież zawsze robi wszystko, byleby udowodnić sobie, że szpony strachu wbijające się w jejgo serce są zupełnie nieuzasadnione i bezpodstawne. Wszystko przecież jest w porządku, dopóki jest w stanie wziąć kolejny wdech. Zawsze może być gorzej.
— Każdy z nas się czegoś boi…
— Tylko że ja się niczego nie boję — uparcie powtarza, jejgo palce poruszają się po jejgo kolanach, jak dwa nadpobudliwe pająki. Już od dawna zbyt długa grzywka brązowych włosów przysłania jejmu większość pola widzenia, figura mężczyzny siedzącego przed niąnim wydaje się tylko niewyraźnym zarysem cienia człowieka.
Lekarz unosi jedną brew, już i tak krzywe prostokątne okulary przechylają się jeszcze bardziej na jego nosie. Poprawia je szybkim, niedokładnym ruchem ręki, wzdycha zmęczony..
— Tak, tak — mruczy, na moment tracąc wątek. — To w takim razie nie ma problemu. Dostaniesz też całoroczne zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego…
— Tego też nie potrzebuję.
Doktor z politowaniem wpatruje się w pełne złości, uparte oczy siedzącego przed nim dzieciaka, przed którym w nieładzie leżą splątane wąsy tlenowe. Odmówiło założenia ich, choć nawet mężczyzna jest w stanie usłyszeć trud, z jakim łapie każdy haust powietrza. Odmówiło już wielu rzeczy, wykazując się przy tym zadziwiająco małą, wręcz nieistniejącą umiejętnością współpracy, niezależnie od tego, kto próbował jągo namówić do zmiany jejgo stanowiska. Równie uparcie i wytrwale kręciło głową za każdym razem, gdy temat potrzeby zastąpienia dotychczasowych inhalatorów wąsami tlenowymi choć wychylał czubek swojej głowy zza rogu.
— Nie będziesz się ze mną kłócić — zaczyna spokojnie, tonem zmęczonego człowieka w kryzysie wieku średniego. — Jestem twoim lekarzem i to ja będę decydować, czego potrzebujesz, a czego nie. — (Chociaż to, czy ono będzie go słuchać jest już rzeczą kompletnie inną i oboje dobrze wiedzą jak skończy się ten wykład). — Twoje płuca dłużej nie zniosą twojego obecnego trybu życia i albo ty przestaniesz zachowywać się jak jakiś niepoprawny supermen, albo za tydzień znowu wylądujesz na oddziale. Nie musisz ich nosić cały czas. Wystarczy wtedy, gdy nie będziesz miało trudności z zaczerpnięciem tchu, gdy normalne oddechy staną się dla ciebie niekomfortową trudnością i wierzę, że jesteś już na tyle świadome, żeby rozpoznawać takie momenty. Pewnie zdarzą się dni, kiedy nie będziesz musiało nosić ich w ogóle i oby było ich jak najwięcej, ale proszę cię, przestań się nadwyrężać.
Mimo jego łagodnego, przyjaznego dzieciom tonu, Vex wciąż patrzy na niego spode łba. Mierzą się spojrzeniami, a doktor ledwo wierzy w to, że tak blada twarz z żałośnie podkrążonymi oczami może wyrażać tak wiele wewnętrznej frustracji, wściekłości i niezłomnego trzymania się ustalonych przez siebie zasad.
Gdy Vex znowu pojawia się na oddziale, jeszcze w tym samym miesiącu, w jejgo minie nie ma śladu po poprzedniej upartości i złości, przekrwione oczy wpatrują się w mężczyznę pustym spojrzeniem. W milczeniu znosi kazanie doktora, całą swoją postacią prezentując wyraz poddania się w walce, którą do tej pory toczyło z niezaprzeczalną prawdą.
Mężczyzna już dawno pogodził się z tym, że ludzie umierają na jego oczach.
Gastrafetes jest bronią dystansową.
Vex żałuje, że uległo swojemu strachowi przy tym wyborze. Marne z niejgo dziecko boga wojny, kiedy boi się wziąć do rąk miecz czy włócznię z myślą, że fizycznie nie udźwignie walki nimi, od wysiłku zacznie się hiperwentylować, a hiperwentylacja kończy się u niejgo niczym więcej jak głową między kolanami i zdartym gardłem, przez które próbują przedrzeć się drżące wdechy, powoli zanikającym bólem w płucach. Z zazdrością kątem oka spogląda na swoje rodzeństwo, zawsze lepsze w walce od innych legionistów i gdzieś w jejgo głębi zaczynają wskrzeszać się iskry gniewu, który nie wie, w którą stronę się skierować. Niesprawiedliwego świata czy jejgo słabości?
Oczywiście, wybór broni wcale nie oznacza, że nie może forsować swojego organizmu, doprowadzać go do granic jego możliwości, to akurat jest jejmu bardzo dobrze znane. Rzecz prosta: trening sztuk walki, biegi, pompki czy brzuszki, wszystko to, co oferują jejmu Pola Marsowe oprócz tarcz strzelniczych, na których zazwyczaj się wyżywa i absolutnie nie traktuje tego jako trening. Okazjonalne sparingi z innymi legionistami, którzy zawsze dają Vex fory i walczą jak ostatnie cioty (przy okazji uciekają wzrokiem na boki, próbując odnaleźć centuriona, który odpowiedziałby im na ważne pytanie: czy to chore legioniszcze w ogóle może walczyć…?), byleby przypadkiem nie pociąć jejmu wąsów tlenowych, nie potrącić plecaka z butlą tlenową, czy aby się za bardzo nie zmęczyło i nie zemdlało im pod nogami – co ono oczywiście odbiera jako uznawanie jejgo za przeciwnika niegodnego wykorzystania pełni swoich możliwości. Skutek jest więc przeciwny co do zamierzonego: Vex zaciska zdrętwiałe palce na rękojeści nieswojego miecza, zaciska zęby i walczy, walczy, walczy, uznając sobie za punkt honoru nie tylko wygraną, lecz również dotarcie do swoich granic, udowodnienie sobie swoich chorych przekonań.
Dobrze wie, z czym to się je. Ileż to już razy to robiło? Kiedy stało się ekspertem w swojej własnej chorobie, poznało każdy jej aspekt jak charakter najlepszego przyjaciela? Po którym przeziębieniu zdało sobie sprawę, że jeżeli codziennie nie będzie łykać witaminek na odporność, to najzwyklejszy katar jągo zabije?
Zamach ostrzem, sparowanie, unik. Ucisk w oskrzelach, blokujący tlenowi drogę do płuc, świst przy każdym wdechu, lodowate powietrze boleśnie przedzierające się przez jejgo gardło. Poprawa chwytu, bo palce przestają się słuchać, wypad, blok. Ból rozchodzący się w klatce piersiowej, poczucie, że nie jest w stanie wypełnić płuc, nie jest w stanie dostarczyć im tlenu. Mroczki przed oczami, kręcenie w głowie. Mrowienie opuszków palców, powolne drętwienie kończyn, załamujące się pod niejnim kolana, uparty oddech przez nos z zaciśniętą do bólu szczęką, byleby nie zacząć dyszeć jak wściekły pies. Dygoczący wdech, miecz zaczyna robić się cięższy albo ramiona wiotkie; przez kosmyki wilgotnej grzywki obserwuje swojego przeciwnika, który opuszcza broń coraz niżej, z coraz większym niepokojem wymalowanym na twarzy, z zastygłym na nieruchomych wargach pytaniem, czy wszystko w porządku.
Zatrzymująca jągo Cherry, odbierająca jejmu miecz i ten jej surowy wzrok, który nie potrafi ukryć głęboko zakorzenionego zmartwienia. Zmartwienia, którego Vex tak bardzo nienawidzi i które nie jest w stanie wzbudzić w niejnim jakichkolwiek pozytywnych odczuć.
— Wystarczy. — Jedno, krótkie słowo, rozkaz, którego Vex zawsze słucha mimo woli.
Gniew rosnący w piersi, rzucone jej wściekłe spojrzenie i splunięcie w bok, dumne odejście z miejsca swojego upokorzenia. Powłóczenie nogami, które wydają się nie rozumieć tak prostych sygnałów wysyłanych im przez mózg, poczucie, że świat dookoła niejgo nieustannie się kręci, a oczy nie nadążają za ruchem głowy i zawsze zostają gdzieś w tyle, obraz przestrzeni wokół niejgo dociera do Vex z opóźnieniem, jak zacinający się film.
Koniec pokazu, głowa między kolana, zdarte gardło, zanikający ból.
— Jeszcze paczka Black Devil.
Kasjer patrzy na Vex wzrokiem co najmniej oceniającym, ono wytrzymuje jego spojrzenie ze stoickim spokojem, sprawiając wrażenie, że takie spojrzenia posyłane są w jejgo stronę wciąż i wciąż, zawsze takie same, gdy próbuje kupić sobie papierosy.
— A ty tak możesz? — Nieuniknione pytanie brzmi niezręcznie płytko, prawdopodobnie niewynikające z empatii oraz zmartwienia losem nieznajomej sobie osoby, a raczej z ludzkiej ciekawości, której czasem nie sposób się oprzeć.
Chociaż byłoby fajnie, gdyby najpierw spytał o wiek.
— Jakbym, kurwa, nie mogło, to bym nawet nie próbowało — prycha dobrze znanym sobie tonem, idealnie maskującym wewnętrzny niepokój, który osiadł w jejgo klatce piersiowej i nigdy nie chce łaskawie się przesunąć.
— Nie chcę mieć cię na sumieniu — pomrukuje kasjer pod nosem, paczka papierosów pojawia się między nimi na ladzie. A raczej on kładzie ją na niej zdecydowanym ruchem, trochę zbyt mocno uderzając w metalowy blat. Vex… nie jest w stanie zrozumieć jego intencji, ale dopóki jejmu to sprzeda, to nie będzie się nad tym zanadto zastanawiać. — A dasz mi swój numer?
— Spierdalaj. — Kładzie nacisk na każdą literę w tym słowie, wypowiadając je głośno i wyraźnie, czyli kompletnie niepotrzebnie dodaje dramatyzmu do niewymagającej go sytuacji.
Kasjer tylko przewraca oczami.
Vex nie spodziewało się, że wygląda na dwadzieścia jeden lat. Może te wąsy tlenowe jednak postarzają jągo w jakiś pokrętny sposób.
Paczka w jejgo kieszeni samą swoją obecnością wywołuje w niejnim dziwną ekscytację, poczucie robienia czegoś niedozwolonego… bo właściwie tak jest i bardzo chciałoby, żeby to trochę bardziej gryzło się z jejgo kodeksem moralnym. Tyle że ono już nie wie, czy w ogóle przejmuje się takimi idiotyzmami (do tej grupy pewnie zalicza również prawdopodobne uduszenie się), czy po prostu każde cicho słówko bąknięte przez głos zdrowego rozsądku traktuje jako stwierdzenie, że nie ma psychy, by coś zrobić. Gdyby tak bardzo chciało spowodować swoją śmierć, jak mogliby spekulować niektórzy, to wybrałoby na to inny sposób. Na pewno nie pozwoliłoby sobie umrzeć przez to, że nie zapina kurtek i nie nosi czapek, pije zimne napoje i zapomina wziąć rankiem leków. Uduszenie się brzmi dla niejgo jak poddanie się w walce, tchórzostwo, podkulenie pod siebie ogona i stwierdzenie, że już dalej nie da się rady.
Oczywiście, nie jest to żadne wytłumaczenie dla jejgo głupoty i destrukcyjnych zachowań, które można byłoby tłumaczyć zwykłą nastoletnią głupotą, ale w ostatecznym rozrachunku te działania nie zasługują na jakiekolwiek rozgrzeszenie.
Vex ma swoje zasady. Lub raczej jedną zasadę, która skupia w sobie bardzo wiele aspektów jejgo życia codziennego: gdy tylko może, podejmuje niewymagany przez sytuację wysiłek, jak gdyby miało to cokolwiek dać, jakkolwiek budować w niejnim odporność na trudności z oddychaniem, choć ono dobrze wie, że jejgo choroba nie jest powiązana z podejmowanym przez niągo wysiłkiem. A zatem: nigdy nie wybiera wind, nieważne na które piętro musi wejść i ujrzenie jejgo wspinającego się na jedenaste piętro wieżowca stopień po stopniu z pewnością nie byłoby niczym zaskakującym; prawdopodobnie gdyby mogło, weszłoby po schodach na Olimp. Wszędzie chodzi szybkim krokiem zakrawającym o bieg, kiedyś nawet zapisało się na siłownię, żeby trenować na bieżniach, dopóki jejgo siostra nie wygadała tego jejgo lekarzowi i to był moment, w którym Vex zaczęło się czuć jak więzień, nie jak pacjent. Do duszności można się przyzwyczaić, gdy są częścią twojego codziennego życia i trochę cięższy oddech podczas biegu staje się całkiem normalną rzeczą, która po zastanowieniu aż tak bardzo nie przeszkadza, jeżeli wciąż zmuszasz swoje nogi do nieustannego poruszania się. Jejgo upartość i niezłomność powoli zaczynała podupadać, podcinano jejmu skrzydła w różnych formach. Zwolnienia z wychowania fizycznego, niepodpisane zgody na zawody, kręcenie głów wuefistów na choćby wyrażenie chęci uczestnictwa w jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Wszyscy traktują jągo jak kogoś niezdolnego do samodzielnego przejścia kilku metrów. Nie tylko jest to irytujące, ale też uwłaczające i pomimo krzyków, buntu i innych kompletnie nieskutecznych prób przemówienia innym do rozsądku, nikt nie zmienił zdania o Vex. I ono, zamiast udowadniać czegoś im, zaczęło udowadniać sobie, że wcale nie jest tak słabe, za jakie jągo biorą.
Jak bardzo Mars musi być zawiedziony, że spłodził tak bezużyteczne dziecko…?
I tak kiedyś umrę — ta myśl przebiega przez jejgo głowę, gdy wkłada papierosa między wargi. Wąsy tlenowe leżą w nieładzie na jejgo łóżku, okno pokoju jest otwarte na oścież, a przedmioty wiecznie zalegające na parapecie w kompletnym chaosie, zostały zrzucone na podłogę. Vex trudno jest przed sobą nie przyznać, że igranie z ogniem daje jejmu dziwną satysfakcję, nie tylko dzięki przekonaniu samejgo siebie, że owszem, może i potrafi robić to, co robią inne osoby w jejgo wieku, ale dodatkowo czuje, że coś kradnie. Momenty, wspomnienia i możliwości, które jejmu bezprawnie odebrano.
Nic nie jest gorsze od poczucia bezsilności i niemocy.
Gryzący dym papierosowy sprawia, że momentalnie zanosi się kaszlem. Gwałtownie ściera niechciane łzy napływające jejmu do oczu, gęsto mruga, żeby przestały jągo piec. Spodziewało się czegoś gorszego. Plucia krwią, wypluwania płuc, nagłej śmierci.
Nad wyraz normalna pierwsza próba zapalenia.
Choć drapanie w gardle nie ustępuje, trochę zawiedzione patrzy na luźno trzymanego w dłoni papierosa. Fascynujące, mieć tak blisko siebie rzecz, która mogłaby aktywnie przyczynić się do jejgo śmierci. Bierze wdech powietrza pełnego papierosowego dymu, z dziwną radością witając fakt, że wciąż jest w stanie nabrać tlen w płuca.
Gdy zaciąga się po raz drugi, kaszle tylko mocniej.
Nie ma tutaj mowy o poznaniu jakiejkolwiek przyjemnej części palenia, kiedy człowiek skupia się na tym, że chyba zaraz się udusi.
Płytki oddech powoli się uspokaja, dymiący niedopałek zaczyna powoli parzyć jągo w palce. Przez moment rozważa zapalenie kolejnego, sprawdzenie, czy może nie wyrobiłoby sobie w końcu jakiejś magicznej odporności, albo po prostu spróbowałoby nie zaciągać się tak bardzo, pozwolić dymowi delikatnie gryźć jejgo nozdrza i jamę ustną.
Szybko wyrzuca niedopałek przez okno. Rozchwiane drzwi do pokoju otwierają się szeroko, podczas gdy Vex udaje zwykłe nastolatcze zajmujące się nad wyraz interesującą obserwacją sąsiadów. Odwraca się przez ramię, żeby zobaczyć skonsternowaną Kylo, marszczącą brwi i wpatrującą się w niągo jak w nieznajomą osobę.
— Już ci do końca odbiło?
— Ale o co ci chodzi? — To, jak bardzo zachrypnięty okazuje się jejgo głos, zaskakuje Vex o wiele bardziej, niż powinno. Próbuje zwalczyć nasilające się drapanie w gardle szybkim odkaszlnięciem, po czym już całkowicie niezszokowane odkrywa, że nie pomogło.
— Kurwa, nawet gdyby szlugi nie wystawały ci z kieszeni spodni — (Vex siarczyście przeklina) — to wciąż śmierdzi tu nimi jak cholera. Czy ty jesteś normalne?
Vex nie jest w stanie stwierdzić, czy Kylo jest bardziej zmartwiona czy rozczarowana. Już wolałoby, żeby była absolutnie wściekła.
Wzrusza ramionami, odwracając wzrok od jej zaszklonych oczu.
— Jakoś jeszcze nie umarłom.
— Ale aktywnie pracujesz, żeby to się zmieniło — prycha Kylo, Vex nie rozumie, czemu jej głos się łamie.
Przecież straciła siłę na złość już dawno temu.
W ciągu swojej służby w obozie Vex widziało już wiele wybuchów i choć mogłoby się ludziom zdawać, że większość z nich miała miejsce przypadkowo, to niestety srogo się mylą. Najczęściej miejscem eksplozji okazywały się obozowe latryny i, jak można przypuszczać, te wybuchy wykonano jak najbardziej z premedytacją, prawdopodobnie za pomocą pewnych boskich umiejętności (nie wskazujemy nikogo palcami).
Vex, idąc za tą, jakby to powiedzieć, tradycją, również wybrało toaletę na swój mały eksperyment, który absolutnie nie miał nikogo skrzywdzić (a już na pewno nie niejgo) i nie wpadło na niego chwilę po tym, jak pokłóciło się z jakimś głupim smerfem ze swojej kohorty. Skądże. Jeszcze milej byłoby, jakby właśnie on zajmował się czyszczeniem kibli, wtedy działania Vex mogłyby mu bezpośrednio zaszkodzić, ale w razie czego oberwie tylko jakiś nieszkodliwy in probatio, który pewnie i tak zostanie obarczony winą i koniecznością posprzątania całego rozpierdolu.
Przy okazji, Vex stwierdziło, że dobrze byłoby coś sprawdzić. Jejgo frustracja wynikająca z niewielkiej sprzeczki jest raczej pretekstem na “wyładowanie swoich emocji” na czymś innym niż swojej poduszcze czy tarczach strzelniczych, a nie bezpośrednim powodem i zapalnikiem (haha) jejgo działań. Bądź co bądź, już od dawna chciało sprawdzić, jak bardzo desktrukcyjny efekt może mieć taka malutka eksplozja i czy wszystko będzie mogło iść zgodnie z planem “B”, który, wydawać by się mogło, pojawił się w jejgo głowie niesłychanie dawno, tak dawno, że traktuje go jak naturalną rzecz. Jak coś, o czym myśli każdy.
Bo jeżeli już miałoby odejść, to odeszłoby z klasą. Nie zaakceptowałoby żadnego wyroku lekarzy, utopienia się płynem wypełniającym jejgo płuca, czy też poddania się zwykłej infekcji. Poza tym, jak można dać się pożreć jakiemuś potworowi, kiedy ma się pod ręką perfekcyjny sposób na szybkie i imponujące odejście, które przy okazji ma szansę przypierdolenia przygłupiemu monstrum? Może i doprowadziło do śmierci Vex, ale zranione będzie miało chwilę na poważną refleksję: czy opłaca się atakować innych herosów, skoro ostatecznie i tak wybuchają, zanim zatopi się w nich swoje zęby?
Nikt nie wie, ile czasu mu zostało, a Vex chyba zaczęło myśleć o tym znacznie częściej, niż powinno. W końcu to tylko kwestia czasu, przemienienie się choroby przewlekłej w śmiertelną. A czas ostatnio chyba nie planował zatrzymania się.
Waży zapalniczkę w ręce, starając się nie wyglądać jak ktoś, kto rzeczywiście ma jakieś wątpliwości przed popełnianym przez niejgo czynem. Obozowa łazienka nie byłaby jednak przyjemnym miejscem na śmierć, a jako że Vex nigdy nie było wybitne z matematyki czy z fizyki, obliczenie czasu, podczas którego miałoby szansę odbiec wystarczająco daleko i uchronić się od bycia zbyt bliskim świadkiem eksplozji, jest raczej zadaniem niemożliwym.
Butla z tlenem smutno i samotnie leży na wilgotnych, popękanych kafelkach, zacięta mina stojącejgo nad nią Vex odbija się w pokrytych smugami lustrach na ścianie.
W końcu wzrusza ramionami, chyba do siebie. Podpalenie tlenu nie może być aż tak trudne.
Zapalniczka pstryka raz i drugi, wysoki płomień wystrzela z jej końca. Odkręciwszy zawór, Vex popełnia jeden z wielu błędów w swoim życiu.
Nie jest najlepszym biegaczem i ma kondycję siedemdziesięcioletniej staruszki, ale z pewnością nie chce jeszcze umrzeć. Podeszwy skrzypiących martensów głośno stukają o posadzkę, gdy sadzi długie kroki w stronę wyjścia, nie patrząc przed siebie, tylko na…
Właściwie, to już tylko na wybuch za swoimi plecami.
Na moment robi się jejmu biało przed oczami, w uszach dźwięczy pisk spowodowany hukiem i zanim się orientuje, jejgo przedramiona ciężko uderzają o kafelki; musiało się zachwiać albo przewrócić o własne sznurówki.
Eksplozja jest całkiem imponująca.
Szkody nią wywołane również. Pokruszona umywalka, fontanna wody strzelająca z miejsca, gdzie powinna być muszla klozetowa, osmalone lustro, połamane drzwi i ściany pobliskich kabin. I chyba kafelki postanowiły ostatecznie się poddać i odpaść ze starej podłogi.
Vex mierzy to wszystko spojrzeniem błyszczących oczu, nieświadomie się uśmiecha.
Czyli się uda.
(Nie rozmawiamy o konsekwencjach, jakie poniosło Vex, gdy zwabieni głośnym hukiem obozowicze niemal wyważyli drzwi do latryn i ujrzeli tego fioletowego, wściekłego gnoma pośrodku całkowicie zdemolowanej łazienki).
────
[3127 słów: Vex otrzymuje 31 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz