sobota, 10 maja 2025

Od Kala CD Lynn — „Biały gołąb”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Kal… nie do końca rozumie, dlaczego Lynn postanawia ciągnąć tę rozmowę, która w ogóle nie powinna się rozpocząć, bo oboje najwyraźniej nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego. Wypowiadane przez nią słowa chłopiec komentuje wyłącznie sceptycznym uniesieniem brwi, odbierając stwierdzenie „przypominasz mi kogoś” za przytyk, bo nie da się ukryć, że od zawsze raczej starał się wyróżniać z tłumu, co niekoniecznie równało się z „byciem sobą”, ale też nigdy z „byciem kimś”.
Pewnie nie rozumiałby też, dlaczego on decyduje się kontynuować ich kompletnie nieangażującą i płytką wymianę zdań, ale nawet jeśli nie pojmuje samego siebie, to przynajmniej jest w stanie całkowicie zrozumieć emocje drugiej osoby. Tęsknota, smutek i strach bijące od Lynn budzą (nawet w nim!) trochę współczucia i prawdopodobnie również wyrzuty sumienia, gdyby Kal teraz odwróciłby się i odszedł. Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie, gdy obejmuje cię smutek podobny do tego, który odczuwa człowiek, kiedy przez okno dostrzega samotną staruszkę, siedzącą przy ubogo ozdobionym stole podczas Wigilii. Mignięcie czegoś w rodzaju litości, które mija równie szybko, jak prędko odwrócony wzrok od jasnego w wieczornym półmroku okna. Reżyserzy z jakiegoś powodu bardzo lubią przedstawiać takie sceny w swoich filmach, od lat grając nimi na emocjach widzów.
Cisza, która zapada między nimi, okazuje się znacznie bardziej komfortowa (wciąż nie jest w pełni komfortowa, tak dla jasności) niż te krótkie momenty, podczas których Lynn nieporadnie próbuje coś powiedzieć, jakoś zagaić rozmowę, zapodać kolejny temat. Kal ledwo odczuwa obecność drugiego człowieka… lub raczej odczuwałby, gdyby nie kłujący go w kark cudzy stres, wywołany nerwowym oczekiwaniem na odpowiedź.
— Raczej rzadko gdziekolwiek wychodzę — mamrocze wreszcie, niekoniecznie zadowolony z tematu rozmowy, w którym musi zdradzać kolejne fakty dotyczące jego życia i zwyczajów. — Po prostu szukałem miejsca, w którym nikogo by nie było. — Orientując się, że chyba powiedział coś nie do końca taktownego, niemrawo dodaje: — A przynajmniej nikogo, kogo znam.
Lynn chyba nie spieszy się z odpowiedzią albo zwyczajnie nie wie, co odpowiedzieć i powoli zaczyna to irytować Kala. Ich rozmowa jest bardziej mdła i nieinteresująca niż rozmowa kuzynostwa na spotkaniu rodzinnym (nie widzieli się pięć lat), przy czym jest jeszcze trudniejsza do utrzymania (nawet jeśli nie mają opcji schowania się za ekranami swoich telefonów). Od milczącego odejścia powstrzymuje Kala tylko gołąb na jego ramieniu, przypominający aniołka unoszącego się przy jego uchu. Jeszcze nie zaczął zaprzątać głowy chłopca swoim bezsensownym (jak to najczęściej bywa w przypadku gołębi) gruchaniem, tylko przysłuchuje się wszystkiemu, co mówią Lynn i Kal. To trochę do niego niepodobne, bo chłopiec już zdążył przyzwyczaić się do tego, że białe gołębie, choć nieszczególnie wygadane, porównując je do innych przedstawicieli swojego rodzaju, wciąż co jakiś czas zaszczycają go swoimi uwagami i dzielą się swoją… z pewnością wartą uznania… opinią. Ewentualnie, gdy zrobi coś, co szczególnie im się nie podoba, postanawiają załatwić się na jego głowę lub perfekcyjnie wyszorowane buty (to chyba najbardziej irytujący aspekt bycia dzieckiem Wenus, bo tak samo, jak lubią cię gołębie, to lubią cię też ich odchody). Trudno stwierdzić, dlaczego w takich momentach te ptaki nigdy nie stają po stronie Kala, choć w teorii powinny i może to, że tego od nich oczekuje, ale nie wypowiada rozkazu na głos, budzi w nich jakąś chęć buntu…
— A ty? — bąka Kal wreszcie, gdy niezręczna cisza niebezpiecznie przeciąga się do momentu, w którym powiedzenie czegokolwiek równałoby się z jeszcze bardziej niezręcznym poczuciem, że już chyba nie powinno się odzywać i zostawić wszystko tak, jak jest (poza tym, gołąb niecierpliwie zatrzepotał skrzydłami tuż przy uchu Kala, roztrzepując jego włosy i przy okazji sygnalizując mu, że zaczął się już nudzić. Przeklęty szczur powietrzny). — Często tu przychodzisz?
— Nie. Tak. Znaczy, wolę nie — bełkocze Lynn, szamocząc się pomiędzy dwiema skrajnościami. — Nie lubię tego miejsca.
— To po co tu przyszłaś? — Być może ton Kala jest trochę zbyt ostry, a pytanie zbyt szybko wypowiedziane, bo Lynn najwyraźniej odbiera je jak jakieś oskarżenie (choć po paru sekundach zastanowienia na pewno doszłaby do tego, że syn Wenus nie ma jej o co oskarżać). Automatycznie trochę się spina, a gdy jej nerwowość staje się dla Kala jeszcze wyraźniejsza, chłopiec wzdycha z frustracją. (To chyba tylko pogarsza sprawę i chyba już lepiej byłoby, jakby sobie poszedł).
— Ja… yyy, po prostu… poczułam, że, tak jakby, potrzebuję tu przyjść.
— … Aha. Czaję.
Gołąb lekko przekrzywia główkę, jego wzrok zaczyna coraz bardziej nadszarpywać cierpliwość Kala i dodatkowo psuje mu humor. Zaczyna być mu zimno, powoli przestaje czuć palce u stóp, bo, jak zawsze, ubrał zbyt lekkie buty w stosunku do pogody (i do śniegu, w którym się utopiły). Lodowate powietrze gryzie go w nos, jego policzki i uszy już dawno poczerwieniały. Stanie nad jeziorkiem zdecydowanie przestaje być dla niego choć w pewnym stopniu przyjemne i wydaje mu się, że chyba zaczyna powoli się ściemniać.
Gdy Lynn znowu nie odpowiada, a Kalowi zaczynają szczękać zęby, ciszę między nimi rozdziera ostre i suche:
— To jest żałosne. Chyba nie zostałaś stworzona do rozmawiania z ludźmi. Albo oboje nie zostaliśmy stworzeni, ale to już mniejsza. Miłego dnia.


Lynn?
────
[813 słów: Kal otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz