TW: alkohol, abusive rodzice, przemoc
Chciała tylko pochwalić się pozytywną oceną z zajęć technicznych. Tylko tyle. Ten jeden, jedyny raz marzyła, by matka spojrzała na nią inaczej niż zwykle — nie przez mgłę rozczarowania, nie przez pryzmat zmęczenia życiem i wiecznej frustracji. Tylko na chwilę. Chciała, by pogłaskała ją po głowie, jak robiły to mamy w tych filmach, których oglądać nie powinna. By rzuciła jej chociażby ochłap — jedno proste: „Dobra robota, Laira.”
Nie oczekiwała cudów. Nie marzyła o dumie wypisanej na twarzy, nie czekała na uścisk, który zatrzymałby czas. Ba, nawet nie musiała ją głaskać po tej głowie — choć Laira często zastanawiała się, jak by to było. Jak to jest, czuć ciepło dłoni matki nie tylko wtedy, gdy trzyma ją za ramię zbyt mocno.
Wystarczyłyby te dwa słowa. Krótkie, niewinne. Dla świata nic nieznaczące. Dla niej — całym wszechświatem. Ale rzeczywistość, jak zwykle, zawiodła.
Wróciła do domu z kartką lekko pogniecioną w dłoni, ale z sercem pełnym czegoś kruchego i jasnego. Po raz pierwszy od dawna miała coś, czym chciała się pochwalić. Coś, co zrobiła dobrze. I wtedy zobaczyła drzwi. Niedomknięte. Brudne światło przeciskające się przez szparę.
Wnętrze mieszkania przywitało ją znajomym chaosem — tym samym, którego nigdy nie dało się oswoić. Porozrzucane butelki odbijały światło jak małe ostrzeżenia, brzęczały złowieszczo, kiedy trącała je butem, próbując utorować sobie drogę do kuchni. Tam z kolei słychać było czkawkę. Głośną, pijacką. I rumot — ten, który zawsze kończył się klątwą, trzaskiem szkła i duszącą ciszą.
Coś z hukiem upadło na podłogę.
Laira stanęła w progu, zaciśnięta kartka w dłoni już nie była powodem do dumy. Była zgniecioną nadzieją. Była przypomnieniem, że ten dom nigdy nie był miejscem na pochwały ani gratulacje.
Matka siedziała na podłodze, oparta o szafkę. W dłoni trzymała kolejną butelkę, a wokół niej — odłamki szkła i rozlana brązowa breja, która jeszcze przed chwilą mogła być obiadem. Spojrzała na córkę nieobecnym wzrokiem, zamrugała i burknęła coś pod nosem.
— I co się kurwa gapisz, niewdzięczny bachorze?
Laira nawet nie próbowała zrozumieć, choć słyszała każde słowo, które przesiąknięte było nienawiścią jej matki. Już wiedziała, że to nie był ten dzień. Nie ten moment. Może nigdy go nie będzie. Powinna się już przyzwyczaić, a jednak... coś bolało. Zawsze bolało a ona jak głupie dziecko, którym tak właściwie była, wierzyła, że jednego dnia jak wróci do szkoły jej mama będzie… normalna. Przytuli ją, pogłaszcze po głowie i zapyta, jak minął jej dzień. Dom będzie czysty i pachnący a nie rozpadającą się pijacką meliną…
Schowała kartkę do kieszeni. Bez słowa odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego pokoju. Tam zamknęła drzwi i przez chwilę stała w bezruchu. Głowa ciężka. Ręce drżały a pierwsze łzy powoli pojawiały się w zielonych oczach.
Ten pierwszy, jedyny raz nie rozerwała tej kartki na kawałki. Po prostu wsunęła ją ostrożnie do zeszytu, jakby jednak była czymś ważnym, najcenniejszym skarbem. Czymś więcej niż tylko głupim osiągnięciem, które nie miało żadnej wartości
Może kiedyś — ktoś — spojrzy na nią tak, jak ona marzyła, że spojrzy matka. Z uznaniem. Z troską. Może kiedyś usłyszy te dwa słowa. Nie od niej.
Ale od kogoś, kto naprawdę je powie, bo będzie je czuł.
────
[509 sów: Laira otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz