sobota, 24 maja 2025

Od Havu — „Street Spirit"

Śmierć niosła za sobą przeróżne zapachy; raz nos okalała przyjemna woń kwiatów, a innym razem cierpiał z powodu nieznośnego, gryzącego smrodu. Nie trudno było pomylić to z czymkolwiek innym. Bo kiedy nieświeże produkty zwyczajnie odtrącały potencjalnego głodnego człowieka, to odór śmierci obezwładniał.
Havu nie czuł się obezwładniony. Nie czuł się pokonany, kiedy wyczuwał unoszący się w powietrzu gęsty fetor, przypominający pozostawione w słońcu mleko i owoce, które w końcu zaczynały gnić. Był bardziej… zniesmaczony. Tak, zniesmaczenie to zdecydowanie lepsze słowo dla kogoś, kto ze śmiercią obcował niemal na co dzień.
Cień zniesmaczenia przemknął po młodzieńczej twarzy chłopca, kiedy stał na szpitalnym korytarzu. Otoczony przez białe ściany czuł się gorzej, niż gdyby trafił do najgorszego zakładu psychiatrycznego. Uważał, że tam przynajmniej było kolorowo. Przynajmniej na oddziałach dziennych.
W szpitalu bywał często, a ostatnio znajdował się pomiędzy białymi ścianami jeszcze częściej po tym, jak lekarze zdecydowali, że Benjamin musi tutaj zostać na stałe. Łóżko mężczyzny ustawiono przy samym oknie, a po drugiej stronie pielęgniarki postawiły niewielką szafkę nocną, która zazwyczaj zawalona była pudełeczkami z tabletkami albo strzykawkami z gotowymi roztworami do podania doustnie.
Havu usiadł na wolnym krześle na korytarzu i zaczął liczyć. Miał dopiero dwanaście lat dlatego lekarze nie pozwalali, by patrzył, kiedy Benjaminowi wykonywało drobne, dosyć bolesne, zabiegi. Lub kiedy podawano przybranemu ojcu leki, bo to też ciężko znosił.
Minęło pięć minut, a nikt dalej do niego nie wyszedł. Zaczął się nudzić, ale też zaczął odczuwać nieprzyjemny zapach coraz silniej. Tak, jakby został uleczony z przewlekłego kataru i nagle odzyskał zdolność czucia.
Drzwi w końcu się otworzyli i zaraz przed twarzą chłopca przemknęły dwa białe fartuchy. Uniósł znużony wzrok, obejrzał się za lekarzami i zaraz wrócił spojrzeniem ku drzwiom, które stały teraz przed nim otworem.
— Hej, możesz wejść.
Miła pielęgniarka wyłoniła się z jasnego pokoju i z ciepłym uśmiechem zaprosiła do środka. Zawsze była uśmiechnięta, nawet wtedy, kiedy przed sobą miała umierającego pacjenta chorego na nieuleczalny nowotwór.
— Mama jest w środku? — zapytał, rozglądając się po prawie pustym korytarzu. Oprócz niego parę siedzeń dalej siedziała jedna starsza pani, a trochę dalej przechadzał się schorowany dziadek.
— Tak, czeka tutaj na ciebie. — Skinęła głową i cofnęła się, by dać chłopcu przejść.
Młoda kobieta rzeczywiście czekała na syna w małym pokoju. Siedziała na stołku tuż przy łóżku schorowanego Benjamina i trzymała mężczyznę za rękę. Havu zauważył, jak kobieta delikatnie gładzi kciukiem wierzchnią stronę dłoni męża.
Pielęgniarka po cichu opuściła pokój, dając rodzinie chwilę prywatności. Zazwyczaj zawsze ktoś był w pokoju, gdyby Benjamin źle się poczuł i potrzebował szybkiego podania leków przeciwbólowych, ale z szacunku do pani Alexandry opuszczali pokój, kiedy tylko wyczuwali, że nie są teraz potrzebni; a raczej, kiedy wyczuwali, że najlepiej byłoby dać spokój żonie, która musi patrzeć na umierającego męża razem z dwunastoletnim synem.
— Pomodliłam się już. — Kobieta puściła dłoń mężczyzny i spojrzała jedynemu dziecku w oczy. Rude, długie włosy, opadały jej na wychudzone ramiona. — Wszystko będzie dobrze.
Zawsze starała się zachować pozytywną energię. Była optymistą. Największa wada, którą Havu odziedziczył po niej.
Milczał, patrząc na nią spod zmrużonych oczu.
— Pan Bóg…
— Nie powinnaś teraz o tym myśleć — przerwał rodzicielce, podchodząc bliżej. Położył dłoń na jej ramieniu. — Może wrócimy do domu?
Sugestia, która nigdy nie przechodziła. Alexandra za bardzo przejmowała się mężem i też fatalnie to ukrywała.
— Havu, skarbie. — Odwróciła się. Orzechowe tęczówki spotkały się z małymi zielonymi oczami dziecka. — Wyczuwasz coś… ponad normę?
Złapała dwunastolatka za ręce i mocno ścisnęła. Patrzyła na Havu z wyczekiwaniem. Chciała usłyszeć: „nie”, chociaż podświadomie wiedziała, że prędzej może zderzyć się z bolesnym: „tak”.
— Nie — zaprzeczył.
Ponad normę Alexandra rozumiała wszystkie paranormalne rzeczy, których doświadczał Havu od jakiegoś czasu. Nigdy nie rozmawiała z synem na poważnie na temat tego, co widzi ani tego, co czuje, ale wykorzystywała to do swoich celów. Być może bała się prawdy. Przyznać przed sobą i dzieckiem, że biologicznym ojcem nie jest człowiek, a siła nadludzka.
Smród śmierci stał się jednak silniejszy, kiedy stał tak blisko łóżka. Benjamin wyglądał, jakby spał. Nie otwierał oczu, nie reagował na dotyk. Był osobą, która już dawno odeszła, ale ciało wciąż zostało tutaj, wśród żywych.
Alexandra puściła syna i z westchnięcem wróciła do modlitwy. Dziwnej plątaniny słów, które wyrzucała nad łóżkiem chorego szeptem. Havu znał te modły na pamięć. Zapytany wyrecytowałby wszystko jednym tchem i jeszcze wygrzebałby z pamięci coś, czego teraz nie mógł sobie przypomnieć.
Kiedy Alexandra wstała ze stołka, na którym zazwyczaj siedziała, odeszła i wyszła na korytarz, zamknąwszy uprzednio za sobą drzwi. Szepnęła coś do pierworodnego syna, by miał w sobie siłę oraz wiarę w Boga, bo to coś, co pomoże mu przetrwać ten trudny okres.
Havu nie wierzył w Boga. Na pewno nie w tego, którego wychwalała matka.
Spojrzał raz jeszcze na nieruchome ciało przybranego ojca, a potem złapał sporą dłoń mężczyzny. Była nienaturalnie miękka, co od razu zwróciło uwagę chłopca. Miękka, sprężysta i bez życia.
Aparat, do którego podpięto pacjenta, wskazywał puls, a Havu miał wrażenie, że Benjamin dawno odszedł. Właściwie miał wrażenie, że coś stoi za jego plecami i dmucha zimnym powietrzem w odsłonięty kark.
 
Innego dnia odór śmierci przybrał niecodzienny smak. Smakował słodkim ciastem. Owocami, zrywanymi w pełnym słońcu. Z czymś powabnym, otulającym.
Stojąc na białym korytarzu, zrozumiał, co ten zapach za sobą niesie. Nie mógł jednak jeszcze powiedzieć tego rodzicielce, która w zdenerwowaniu skubała skórki przy paznokciach i pociągała za przerzedzone od stresu rude kosmyki.
— Będzie dobrze — powtarzała, ale nigdy nie mówiła tego do syna. Próbowała pocieszyć samą siebie, bo tę stratę przeżywała najbardziej.
Havu pokiwał głową i czekał, aż z pokoju wyjdzie pielęgniarka i powie, że mogą odwiedzić Benjamina. Albo raczej czekał na lekarzy, którzy potwierdzą zgon.
— Pani… — pierwsza pielęgniarka nie miała szansy nawet dokończyć zdania. Alexandra poderwała się z siedzenie i pognała do pokoju, w którym leżał jej mąż.
Havu odprowadził matkę wzrokiem, zostając na korytarzu. Słodki zapach zaczął przyprawiać go o mdłości.
Czuł truskawkowy tort, kiedy wywozili ciało Benjamina. Czuł watę cukrową na pogrzebie, kiedy inni wylewali tony łez nad trumną mężczyzny, a on stojąc w kącie, próbował przeżyć najgorszą ceremonię w swoim życiu.
Kiedy pracownicy cmentarza zakopywali skrzynię z ciałem Benjamina, czuł ostatnie podmuchy karmelizowanego popcornu. I nawet kiedy zapach minął, to zdawał się odczuwać słodycz za każdym razem, kiedy pojawiał się na cmentarzu.
Havu uważał, że każdy człowiek ma jakiś zapach; że w swoich ostatnich chwilach wypuszcza z siebie woń, z którą będą kojarzyć go najbliżsi po śmierci. Benjamin pachniał dla chłopaka słodkim tortem, watą cukrową i innymi uzależniającymi przekąskami. Dla Alexandry Benjamin pachniał piwoniami i drzewem sandałowym, bo właśnie takich perfum używał.
W ich pamięci powstały dwa osobne obrazy mężczyzny. Havu zapamiętał go jako wesołego faceta, który traktował go jak własnego syna i zabierał na wszystkie festiwale w okolicy, by ostatnie drobniaki zostawiać u sprzedawców karmelizowanych orzeszków lub owoców w czekoladzie. Alexandra zapamiętała Benjamina jako wspaniałego mężczyznę, pachnącego tanimi męskimi perfumami oraz wodą po goleniu. Mieszanka prostoty, hojności i czegoś kojarzącego się z dobrocią.

───
[1133 słowa: Havu otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz