Im dłużej to trwa, tym Terry bardziej stara się unikać wzroku Violet, skupiając się na wyginaniu swoich palców i na wymyślaniu kolejnych odpowiedzi, ułożenia swoich pytań tak, żeby zabrzmiały naturalnie i w miarę konkretnie. Przy każdym wypowiadanym słowie zalewa go kolejna fala wstydu, trochę jak podczas prywatnej rozmowy z nauczycielem, w której wszystko, co powiesz, nagle może świadczyć o twojej nieznajomości najważniejszych podstaw omawianej sprawy.
Gdy Violet zaczyna zadawać pytania, Terry po pierwsze nie wie, na którym z nich powinien się skupić, a po drugie, kiedy już udaje mu się na czymkolwiek skoncentrować, treść wypowiedzianych przez dziewczynę zdań ucieka mu z głowy. Jedyne, o czym pamięta, to istota problemu, ale skonstruowanie jakiejś dobrej wypowiedzi, która nagle nie byłaby zbytnio wyrwana z kontekstu, trochę go przerasta (bardziej niż trochę, przerasta go na tyle, że perspektywa wyduszenia z siebie choćby jednej samogłoski staje się przerażająca). W tym przypadku milczenie nie jest jedynie koniecznym rozwiązaniem, ale też (na całe szczęście) całkiem naturalnym. Przynajmniej nikt na niego nie krzyczy, że ma odpowiedzieć cokolwiek, byleby rozmowa nie umarła, Violet radzi sobie z podtrzymaniem jej znacznie lepiej, niż on kiedykolwiek by mógł.
Tylko że Terry nie przywykł do zwierzania się ledwo co poznanym osobom, ba, on nie przywykł do zwierzania się komukolwiek! Nagle wszystkie problemy wydają się być banalne i tak proste do rozwiązania, że aż wstyd mówić, że spędzają sen z powiek. Bo łatwo jest powiedzieć, że czasem powinno się odmówić, zerwać znajomość, przestać się odzywać. Ale czy nie postawiono go w sytuacji, w której musi powiedzieć cokolwiek, byleby jakoś odpowiedzieć, przy czym odmowa zdradzenia szczegółów wydaje mu się, z jakiegoś powodu, niegrzeczna i nietaktowna?
— Kiedyś… mu-musi nastąpić moment — zaczyna dukać, wciąż niekoniecznie przekonany do pomysłu zwierzania się Violet (nie, że kompletnie jej nie ufa, ale z drugiej strony, jak można obdarzyć bezgranicznym zaufaniem kogoś, z kim rozmawia się po raz pierwszy?) — w którym nie dam rady jej odmówić. — Zdaje sobie sprawę, że to niczego nie tłumaczy, że takie zdanie da się zinterpretować na tak wiele możliwych sposobów, ale mówienie tu o konkretach to jak obgadywanie Jenny, której zawsze obiecywał, że nikomu o niczym nie powie. — Bo coraz częściej proponuje mi wzięcie. N-nie chcę spędzić życia na… — (tu następuje zupełnie niepotrzebna przerwa w środku zdania, odkrycie przez Terry’ego, jak głupio brzmiałoby to zdanie i całkowita zmiana toru jego wypowiedzi) — Bo widzę, co się z nią dzieje. I wiem, że ona oczekuje ode mnie tylko towarzystwa. I to wszystko obróci się przeciwko mnie. I-i… no — kończy wreszcie, pogubiwszy się w tym wszystkim tak bardzo, że brnięcie dalej w jakiekolwiek próby wytłumaczenia swojego problemu bez rzeczywistego wytłumaczenia go.
Woli nawet nie zerkać na Violet, żeby dowiedzieć się, jaką ma minę. I tak pewnie źle by ją zinterpretował, lepiej, żeby nie patrzył. Lepiej, żeby stąd zniknął, bo…
— Niepotrzebnie zawracam ci głowę — mamrocze cicho z głową spuszczoną w dół. Siedzi na kanapie jak skazaniec, jego splecione dłonie niemal imitują kajdanki. — Nie-nieważne.
Nie zdobywa się na jaśniejszą sugestię, że może już by sobie poszedł i nie dokładał Violet problemów. Chociaż, nie chodzi tylko o to, on po prostu już dawno przestał czuć się komfortowo w sytuacji, która skupia się całkowicie wokół niego, wywleka go w strumień światła reflektorów, zmusza do zaangażowania się.
W głowie Terry’ego pojawia się myśl, że w ogóle nie powinien był się tutaj znaleźć.
Violet?
────
[547 słów: Terry otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz