JESIEŃ
Zamienienie się z kimś nie było trudne. Nie musiał nawet prosić, w sumie to nie zdążył zapytać. To jego znajoma potrzebowała się zmienić. Chait podejrzewał, że i tak nie zyskał tym w oczach kierownika. Ten mężczyzna po prostu go nie znosił.
Z czystą wzajemnością i całkowitym zrozumieniem, bo Chait też siebie nie znosił. Podejrzewał, że Aye też już ma go dość, a jeśli nie, to że za chwilę będzie. Nawet jeśli chciał tylko odwdzięczyć się jakoś za pomoc z rozwaloną makietą, a ten głupi breloczek i lemoniada były jedynym, co w tych warunkach potrafił wymyślić. Z drugiej strony, Aye wyglądał, jakby najbardziej ucieszyć go miał święty spokój.
Niestety, Chait był natrętnym debilem. Nie był z tego dumny.
– Wybacz, że tak cię wyciągam z tamtej wystawy – kontynuował wcześniejszą wypowiedź, zerkając, czy Aye jeszcze za nim idzie. Obiecał sobie (i jemu, chociaż nie mógł mieć o tym pojęcia), że jeśli tym razem się rozdzielą, to już nie będzie go dręczył. – Mimo wszystko, naprawienie tego trochę zajęło i... no, pomyślałem, że może będzie ci się chciało po tym pić.
Znowu znaleźli się w nieco mniej zatłoczonej części wystawy. Przyjął to z pewną ulgą, bo niesprzyjające okoliczności sprawiały, że hałas festiwalu nawet dla niego robił się męczący. Nie do końca już wiedział, czy „niesprzyjające okoliczności” to w tym scenariuszu kierownik, czy tematyka imprezy. Może oba, w równym stopniu. Nie czuł się już tak przytłoczony, jak wcześniej, nie skręcało go aż tak w żołądku. Miał nadzieję, że Aye też lepiej poczuje się w cichszej okolicy.
Stoisko z lemoniadą stało w rzędzie z kilkoma innymi budkami, oferującymi jakieś szybkie przekąski w nienaturalnie zawyżonych cenach. Jedzenie na festiwalach i innych targach nigdy się nie opłacało. Zresztą, to samo mógł powiedzieć też o lemoniadzie.
Ktoś zdążył podejść do stoiska przed nimi, więc zatrzymali się kawałek dalej, żeby poczekać na swoją kolej bez robienia sztucznego tłumu. Chait odgarnął roztrzepane włosy, bezwiednie omijając wzrokiem odkrywane i ustawiane właśnie makiety. W tej części było ich mniej, stały rozstawione za stolikami, w pewnej odległości, oddzielając jedną część hali od drugiej. Nie miał pojęcia, co to za modele, i nawet nie chciał wiedzieć. O tej godzinie na pewno po obiekcie kręcili się ludzie, którzy już się na tym znali.
Jedną z takich osób wypatrzył kawałek dalej, rozmawiającą z gromadką dzieciaków. Przeniósł wzrok dalej, na kilku dorosłych odwiedzających, na wyjście i znowu na budki z jedzeniem. Nie chciał przesadnie mocno obserwować pracujących przy stoiskach ludzi, więc zamiast tego spojrzał na Aye, uśmiechając się do niego delikatnie.
Nie spodziewał się odwzajemnienia uśmiechu, więc nawet nie przejął się tym ponurym wyrazem twarzy, który widział od rana. Znał wiele osób, dla których uśmiech był czymś nienaturalnym i obcym, i wiedział, że dla nich to jego skłonność do uśmiechu jest tą gorszą i bardziej irytującą opcją.
– Niedługo pewnie zrobi się tu tłoczno – zauważył, tak jakby nie było to od początku oczywiste. – Ale kawałek dalej powinna być nieoficjalna strefa relaksu, w tym roku w końcu się na coś takiego zdecydowali. Mogę ci później pokazać drogę.
– …Jasne.
Znowu tylko uśmiechnął się do Aye, kiwając głową w stronę stoiska. Matka z dwójką dzieci dostała już lemoniady. Oddalili się z nimi w stronę stolików, kobieta krzycząc coś o tym, że mają uważać, bo nie zamierza kupować im nowych napoi, jeśli te rozleją.
– Dzień dobry – Chait przywitał się z mężczyzną pilnującym stoiska. Mógł być niewiele starszy od nich. Stał lekko pochylony nad urządzeniem, ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi zębami, jakby toczył z góry przegraną bitwę.
– Musicie chwilę poczekać.
Nawet nie podniósł na nich wzroku. Chait spojrzał na Aye i wzruszył ramionami.
– Chcesz usiąść?
Nie czekając na odpowiedź, podszedł do jednego ze stojących obok stolików. Wierzchem dłoni strzepnął okruszki, ale sam nie usiadł od razu – jeszcze raz rozejrzał się po okolicy, upewniając się, że wszystko jest w porządku.
Mimo wszystko nadal był w pracy i musiał chociaż udawać, że wcale się nie obija.
– Mam nadzieję, że nie spieszy ci się jakoś bardzo? – upewnił się jeszcze.
Aye nie zaprzeczył, chociaż Chait nie był pewny, czy to w pełni szczera reakcja. Obserwował, jak ten siada przy stoliku. Wyglądał trochę jakby bał się, że ławka zaraz go pogryzie. Sam w końcu też zajął miejsce, odwracając wzrok gdzieś na bok, w stronę stoisk.
– Nie wiem, co poszło nie tak, ale to sprawdzona budka. Zawsze mieli dobrą lemoniadę, więc warto chwilę poczekać.
Chociaż zachowanie sprzedawcy nie było do końca typowe. Chait go kojarzył, obsługiwał stoisko też na kilku innych wydarzeniach. Z drugiej strony, nigdy wcześniej nie mieli awarii maszyny, a to też mogło mieć wpływ na jego zachowanie. Pewnie nie powinien za bardzo tego analizować.
– Jeśli chciałbyś też coś zjeść, to–
Przerwał mu głośny, metaliczny dźwięk uderzenia, na tyle irytujący, że zadzwoniło mu w uszach.
Poderwał się z miejsca, szukając wzrokiem źródła tego paskudnego huku, który dalej odbijał mu się echem w głowie. Zaraz potem dobiegł do nich przeraźliwy płacz jakiegoś dzieciaka i kobiece krzyki, na tyle chaotyczne, że ciężko było wyłapać konkretne słowa.
Przy jednym z wyjść z hali, nie tak znowu daleko od nich, zaczął się już zbierać mały tłumek. Wśród identycznych i nijakich sylwetek uczestników dostrzegł znajomą postać innego pracownika.
– Wybacz – zwrócił się do Aye, odchodząc kilka kroków od stolika. Przyjrzał się koledze, jakby chciał się upewnić, że jemu nic się nie stało. – Chyba… Nie mamy dzisiaj szczególnego szczęścia do spokojnych miejsc.
Chciał zostawić go samego – i, co za tym idzie, spełnić niemą obietnicę o spokoju – kiedy jego kolega z pracy pierwszy ruszył w ich stronę, przebijając się przez tłumek. Może to był moment, w którym Chait powinien kazać Aye ewakuować się z okolicy, zanim on też zostanie w to wplątany.
Mimo tej myśli, nie odezwał się na ten temat ani słowem. Zamiast tego skupił się na niskim dzieciaku, który sam równie dobrze mógłby być tu z rodzicami, a nie jako pracownik.
– Co tam się stało? – zwrócił się do… Dennisa? Daltona? Devona?
Zerknął szybko na plakietkę z imieniem. Mike. Nawet nie był blisko. Chłopak nie podniósł na nich wzroku.
– Jakiś dzieciak wpierdolił się w stelaż. Nic mu nie będzie. Jego matka twierdzi, że dziwnie się zachowuje. Jak już tu siedzisz, to… rozejrzyj się po okolicy. Pójdę to zgłosić.
Chait skinął mu głową. Na festiwalach zawsze zdarzały się wypadki. Ludzie mdleli, robiło im się słabo, dzieci gubiły się w tłumie i wpadały na rzeczy. Część pracy jak każda inna.
Odprowadził kolegę wzrokiem i przeniósł wzrok na Aye, który o dziwo nie rozpłynął się jeszcze w powietrzu. Pewnie zabrakło mu kilku sekund.
– Przepraszam. To nie twoja sprawa i nie twój problem, więc… Nie będę cię tu trzymał, już i tak za dużo dzisiaj zrobiłeś.
Uśmiechnął się przepraszająco. Miał wrażenie, że coś jest nie tak – oczywiście, że miał. Nie miał jednak powodu, by znowu mieszać w to zwykłego zwiedzającego.
───
[1110 słów: Chait otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz