Wpatrywałem się ze zgrozą w potworzycę, która coraz bardziej się do mnie zbliżała. Nie śpieszyła się, wiedziała, że nie zdołam jej uciec. Nie próbowała również ukryć swych straszliwych oczu i pazurów.
Z kolei ja, osłabiony i samotny, nigdy nie czułem się bardziej przerażony. Nie chciałem zostać uprowadzony, ani tym bardziej wychowywany przez tę istotę. Musiałem coś zrobić.
Tylko co?
— Przyjdą po ciebie — powiedziałem głosem tak piskliwym, że nie wystraszyłbym nawet myszy, po czym odchrząknąłem i zdobyłem się na pewniejszy ton. — Gdy zniknę, Chejron przyśle kogoś po mnie. Będą mnie szukać. A kiedy natrafią na twój trop, nie spoczną, póki cię nie dorwą.
Pozwoliłem sobie na odrobinę nadziei. Tak, moi przyjaciele mnie nie zostawią. Nawet jeśli Lamia mnie porwie, to herosi będą mnie szukać.
Na pewno. Jestem tego pewien.
O ile mnie nie uznają od razu za zmarłego i nie spiszą na straty.
Jak Aidena.
Może Lamia uprowadziła wcześniej mego brata i przetrzymuje go gdzieś teraz.
Może jeśli się jej poddam, zaprowadzi mnie do Aidena.
Nie. Nie mogłem pozwolić sobie na takie myśli. Wiem przecież, że Aiden nie żyje, jakkolwiek nie pragnąłbym, by było inaczej. Ale w tej chwili na szali waży się mój los.
Uniosłem wzrok, by zobaczyć, jak Lamia zareagowała na moje groźby. Dalej szła przed siebie, ale kąciki jej ust uniosły się odrobinę, jakby w uśmiechu. Wiem doskonale, o czym to świadczy. Lamia nie boi się herosów. Jest przekonana, że jej nie znajdą. A nawet jeśli, to co banda półbogów może zrobić wielkiej córce Hekate. Ze mną poradziła sobie tak, że ledwie zorientowałem się, co mnie spotkało, nim było za późno.
Za późno.
Czy naprawdę jest już za późno?
Lamia stała już dosłownie krok ode mnie. Cofnąłem się, wiedząc, że jeśli mam coś zrobić, to jedynie teraz.
Tylko co?
Nim zdążyłem zdecydować, co zrobię, Lamia podniosła wolną od tabletek rękę i chwyciła mnie za koszulę, podnosząc z ziemi.
Próbowałem się szamotać, ale byłem zbyt słaby, a ona zbyt silna. Niosła mnie bez większego trudu. Zabrała mnie za bar i upuściła na podłogę w kącie najsłabiej widocznym z ulicy. Uklękła obok mnie, położyła na podłodze spodeczek z tabletkami, po czym zbliżyła swą rękę i moich ust i je otworzyła. Jej pazury drapały moje wargi, ale to nie to było moim największym problemem.
Nawet wtedy, gdy wystarczyło jedynie spiąć mięśnie ust i je zamknąć, nie mogłem stawić oporu. Mogłem zrobić tylko jedno. Ostatni desperacki ruch.
— Sój — wyjęczałem niewyraźnie. — Saj soś sosiedzieć — wysepleniłem w nadziei, że mnie zrozumie.
Chciałem z nią jeszcze porozmawiać. Lamia najwyraźniej zrozumiała. Zdawała się chwilę wahać, po czym skinęła głową. Puściła mi usta i odsunęła się nieznacznie.
— Słuchaj. Jestem jeszcze niepełnoletni, ale to nie znaczy, że nie umiem o siebie zadbać — powiedziałem z udawanym spokojem. — Jestem herosem, tu albo rodzisz się przystosowany do tego niebezpiecznego świata, albo giniesz przed pierwszą kołysanką — spróbowałem przemówić jej do rozsądku, nie będąc pewien, czy ona w ogóle ma zdrowy rozsądek. — Proszę, wypuść mnie. Wolę już walczyć z potworami, niż być więźniem.
— Myślisz, że byłbyś więźniem? — wysyczała Lamia.
Odsunąłem głowę i zmrużyłem oczy, pewien, że teraz to już na bank zaprzepaściłem wszelkie nadzieje na ucieczkę, ale ku memu zdziwieniu, cios nie nadchodził. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że Lamia zdaje się nad czymś zastanawiać.
— Uważasz się za dorosłego, co, Andrew? — powiedziała pogardliwie, wstając i ponownie mnie podnosząc.
— Niezupełnie — zaprzeczyłem ostrożnie. — Ale przynajmniej nie bezbronnego — skrzywiłem się. Ale niekoniecznie w tej chwili.
Lamia zdawała się nie słyszeć tych słów. Zaniosła mnie na zapleczę, gdzie stała niewielka, błękitna sofa. Położyła mnie na niej, po czym usiadła na krześle znajdującym się na przeciwległym krańcu pokoju od sofy. Znajdowała się teraz w cieniu, więc ledwie ją widziałem.
— Mały Andrew sądzi, że jest już duzim chłopciem — wciąż nie rezygnowała ze swego pogardliwego tonu. — W porządku, młody — wreszcie zaczęła mówić normalnie. — Pozwolę ci się wykazać. Zrób dla mnie niewielką przysługę, a obiecuję, że cię wypuszczę.
— Jaką przysługę? — spytałem, odzyskując nieco wigoru.
— Za chwilę — Lamia uniosła rękę. — Najpierw powiedz, czy się zgadzasz.
Skrzywiłem się. Nierozsądne jest wchodzenie w układy z potworami, nie będąc świadomym warunków umowy. Ale byłem w bardzo słabej pozycji i Lamia o tym wiedziała. W zasadzie nie miałem nic do stracenia, a umowa z Lamią była moją jedyną nadzieją na ratunek. Musiałem to zrobić, jeśli chciałem odzyskać wolność.
Zacisnąłem wargi i skinąłem głową.
— Zgadzam się — powiedziałem.
Lamia uśmiechnęła się krwiożerczo, a ja natychmiast pożałowałem swej decyzji. Odwróciła się ode mnie i stanęła w drzwiach.
— Zaczekaj tu chwilę — powiedziała, po czym wyszła.
Na końcu języka miałem już kąśliwą uwagę, ale się powstrzymałem. Głupotą byłoby teraz ją prowokować.
Po chwili wróciła ze strzykawką, w której bulgotał zielony płyn. Wzdrygnąłem się. Wiedziałem, że ta strzykawka nie wróży nic dobrego.
— Co to? — Spytałem z niepokojem w głosie.
Lamia nie odpowiedziała od razu. Podeszła do mnie, schyliła się, uniosła mi rękaw i wbiła mi w ramię strzykawkę, wstrzykując całą zawartość.
Zacisnąłem zęby. Co prawda, dawałem już radę gorszemu bólowi, ale tym razem byłem osłabiony, a zielony płyn zdawał się wrzeć w moich żyłach.
— Trucizna — dopiero teraz Lamia raczyła odpowiedzieć na moje pytanie.
Spojrzałem na nią z nienawiścią w oczach, nie wierząc, że wstrzyknęła mi truciznę. Myślałem, że dobiliśmy targu.
Lamia zauważyła najwyraźniej moją dezorientację, bo zaśmiała się i poklepała mnie po głowie.
— Wiem, że teraz boli, ale bez obaw. Ból powinien minąć w ciągu dwóch godzin — skrzywiłem się na myśl, że będę musiał to wytrzymywać jeszcze przez dwie godziny. — Nie łudź się jednak, że po dwóch godzinach pozbędziesz się trucizny. Nie, jedyne co się zmieni to to, że twoje ciało zacznie się do niej przyzwyczajać. Jeśli w ciągu trzech dni nie dostaniesz antidotum, uzależnisz się od niej. Będziesz zmuszony ją regularnie przyjmować, gdyż inaczej pozbawi cię ona życia. — Uśmiechnęła się okrutnie. — A jedyną osobą, która ma zarówno antidotum, jak i truciznę, jestem ja. Dlatego czy wykonasz swe zadanie, czy też nie, będziesz musiał do mnie wrócić.
— Dotrzymasz umowy? — Spojrzałem jej z nieufnością w oczy.
Potworzyca położyła rękę na piersi.
— Jeśli wykonasz misję, dam ci antidotum i pozwolę ci odejść.
— W porządku — skinąłem głową, usiłując przynajmniej udawać, że nad czymś tu panuję. — To czego ode mnie chcesz?
Lamia wyszczerzyła zęby i sięgnęła do kieszeni swych spodni. Po chwili wyciągnęła z niej zdjęcie dziewczynki. Zdawała się być może o dwa lata młodsza niż ja.
A zdjęcie dziecka w kieszeni zabójczyni dzieci to zawsze zły znak.
— Nie — wyszeptałam przerażony tym, w co się wplątałem.
— To Anne — powiedziała Lamia. — Urocza, miła, wesoła dziewczynka. Niezwykle mądra, niezwykle utalentowana. Sama w sobie jest bardzo niezwykła. — Spojrzała mi w oczy. — Przyprowadź ją do mnie — powiedziała, po czym oblizała usta, jakby smakując słowa, które miały zaraz z nich wyjść. — Mój sługo.
◇──◆──◇──◆
[1091 słów: Andrew otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz