Wciąż ledwie trzymając się na nogach i podtrzymując niewielkim stolikiem wpatrywałem się w potworzycę, która miała być moją siostrą. No tak, Chejron opowiadał mi kiedyś o niej. Podobnie jak ja, była ona córką Hekate, ale gdy Hera zabiła jej potomstwo oszalała z rozpaczy i zaczęła zabijać każde napotkane przez siebie dziecko.
A ja wciąż jestem, jakby na to nie patrzyć, niepełnoletni. Co ona zamierza ze mną zrobić? Widząc, że moja oprawczyni jest już coraz bliżej, zrozumiałem, że w swym obecnym stanie nie mam innego wyjścia jak grać na czas.
— Cha cha — zaśmiałem się sztucznie, choć w gruncie rzeczy wcale nie było mi do śmiechu. — Naprawdę, niesamowicie mnie podeszłaś — nie wiem, co mógłbym zdziałać pochlebstwem, ale nie miałem nic do stracenia. Poza życiem. — Prawie ci uwierzyłem, że całe moje życie herosa było kłamstwem — ponownie się zaśmiałem. — Jedynym, co cię zdradziło, to oczy — spróbowałem odsunąć się od stołu i stanąć o własnych siłach, by upewnić się, czy wracam już powoli do kondycji sprzed spotkania z Lamią. Nic z tego, wciąż były odrętwiałe i gdybym nie złapał się znów stołu, niewątpliwie wykonałbym szpagat. — Żadna śmiertelniczka nie mogłaby mieć takich pięknych oczu — byłem zdesperowany.
Lamia uśmiechnęła się lekko, pozwalając mi, bym ujrzał jej wątpliwej urody uzębienie. Zdrętwiałem. Jestem pewien, że Lamia jest morderczynią, ale czy jest ona również kanibalem? I czy możemy tu w ogóle mówić o kanibalizmie, gdy ofiarą jest normalny półbóg, a kanibalem coś, co ma pazury wielkości krokodylej paszczy?
Tak, zdaję sobie sprawę, że jesteśmy spokrewnieni, ale jestem niemal pewien, że Lamia miała wśród swych przodków krokodyle. Choć może niekoniecznie od strony matki, stawiałbym bardziej, że od strony ojca.
Choć nie pamiętam, kto był ojcem Lamii. Czy Hekate byłaby w stanie mieć romans z krokodylem?
Ojć, rozkojarzyłem się, a to monstrum jest już o włos ode mnie.
— Pochlebstwa ci nie pomogą, herosie — powiedziała Lamia. — Ale nie bój się, młody Andrew. Nie mam zamiaru cię zabijać.
W zasadzie mogła mnie zabić już wcześniej, gdy leżałem otumaniony przy barze. Ale jeśli nie chciała mnie zabić…
— …to co zamierzasz ze mną zrobić? — dokończyłem swą myśl na głos, a gdy to zrobiłem, mój wzrok padł na trzymany przez nią spodeczek z tabletkami. — I co to za tabletki?
Lamia wbiła we mnie spojrzenie, po czym, ku mojej uldze zaprzestała marszu w moim kierunku i usiadła przy stoliku stojącym tuż przy tym, o który ja się podpierałem.
— Te tabletki w niczym ci nie zaszkodzą — zapewniła mnie. — Uśpią cię jedynie i uspokoją dostatecznie, bym mogła przenieść cię w bezpieczniejsze miejsce.
— Bezpieczniejsze miejsce? — Zdziwiłem się. — Więc to jest niebezpieczne? Nie widzę tu żadnych niebezpieczeństw poza… — ugryzłem się w język, nim powiedziałem: „poza tobą”.
— Zgadza się — Lamia skinęła głowę. — Gdy otumaniłam cię poprzednim razem, próbowałam przenieść cię do swojej kryjówki, ale niestety, nie miałam wtedy przy sobie za wiele tego specyfiku, którym cię uśpiłam, więc jego wpływ na ciebie miał być krótkotrwały.
— Ile jeszcze potrwa, nim odzyskam całkowitą kontrolę nad swoim ciałem? — Rzuciłem, udając, że słabo mnie to interesuje.
— Jakąś godzinę — powiedziała, a ja całkiem już straciłem nadzieję. Nie uda mi się jej odpierać przez godzinę. — Ale wracając do tematu, sprowadziłam cię do pierwszej lepszej knajpy, jaka wpadła mi w oko. Oczywiście, musiałam pozbyć się niewygodnych świadków, by zdobyć… pewną kontrolę nad tym przybytkiem — obejrzała się na schowek, a ja odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że schowała tam ciała prawomocnych właścicieli tego budynku. — Na szczęście, specyfik, którego używam do usypiania swych ofiar, nie jest zbyt trudny do wytworzenia. Wszystkie składniki znalazłam na miejscu. W lodówkach i we wnętrzach ludzi, którzy tu przed nami przebywali.
Z trudem wstrzymałem wymioty, słysząc o tym, że dla stworzenia tych tabletek Lamia musiała pobrać coś z wnętrza tych ludzi.
— A teraz mogę przenieść cię w bardziej zaufane sobie miejsce, o którym nie wie żaden potwór, ani heros. Dzięki temu będę miała pewność, że nikt nie spróbuje cię zabić, ani uprowadzić.
No dobra, więc wiem już, że Lamia chce mnie gdzieś zabrać. Ale wciąż nie znałem odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Dlaczego próbuje mnie porwać. Zadałem je więc na głos.
— Czy to nie oczywiste? — Lamia rozszerzyła źrenice, zdając się być serio zdziwiona. — Słuchaj, Andrew. Jesteś synem najpotężniejszej z bogiń i masz niesamowity potencjał. Niemniej marnujesz go teraz, bawiąc się z innymi półbogami w przedszkole. Chcę ci pomóc wydobyć z siebie ten potencjał — ujrzałem w jej oku niepokojący błysk. — Może i jesteśmy rodzeństwem, ale ty nie masz żadnego odpowiedzialnego dorosłego, który by się tobą zajął. I nie przypominaj mi o tym centaurze, szczujących swoich niewolników na wątpliwe moralnie misje, by walczyły za niego z potworami, jak łowne psy. Nie, on nie jest odpowiednim opiekunem.
Zamrugałem ze zdziwienia, wciąż nie do końca pojmując, co zamierza zrobić ze mną Lamia.
— Czy ty…? — Zawahałem się, nie mogąc w to uwierzyć.
— Zgadza się, Andrew — zapewniła mnie Lamia, po czym odpuszczając już sobie teatrzyki, chwyciła tabletki i jednym skokiem znalazła się tuż przy mnie. — Zamierzam cię adoptować.
◇──◆──◇──◆
[802 słowa: Andrew otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz