LATO
Przez przekleństwa kierowcy, miotane w żadnym szczególnym kierunku, Ricky dowiedział się, że ów bus, w którego bagażniku właśnie jechał, został uszkodzony. Nie za bardzo w poważny sposób, ale zestrachany kierowca, goniony wizją obcięcia premii i krzywego spojrzenia szefa, skierował się jak najszybciej do warsztatu. Nie rozładował nawet załadunku. Ricky miotał się w bagażniku ze sporą ilością soku bananowego. Po wypiciu paru kartoników smak już mu nieco obrzydł, zaczął więc robić to, co zwykle robi Ricky. Analizować skład.
— Strasznie mało chemiczne te dzisiejsze soki — westchnął. Kwasek cytrynowy? Teoretycznie oddziaływałby z sodą oczyszczoną, ale jej akurat przy sobie nie mam...
Busem zatrzęsło na jakimś wyboju. Kierowca przeklął kolejny raz, Ricky zaś się oblał sokiem. Sok bananowy odznaczył się ciemną plamą na koszulce w uśmiechnięte probówki.
Młody chemik nie umiał określić, czy podróż będzie długa, czy krótka, na wszelki wypadek jednak zaczął sobie szukać zajęcia. Po przespacerowaniu się w wąskiej przestrzeni bagażnika niezajętej przez sok bananowy stwierdził brak wystających kabli czy interesujących elementów elektroniki. Zaczął więc ponownie analizować skład soku bananowego. Gdyby było tu jakieś dziecko boga poezji, pewnie ułożyłoby haiku z regulatorem kwasowości i zagęszczonym sokiem owocowym. Ricky jednak, mimo swoich licznych talentów, dzieckiem Apollina nie był. A może? Może Merkury poleciał w trójkącik? Jeśli chodzi o tych bogów, wszystko jest możliwe. Są mniej przewidywalni niż choroby zakaźne.
I nagle te parę wyboi okazało się wybojami ostatnimi — bus zaterkotał i stanął w miejscu. Dostawca przez chwilę się zastanawiał. Po czym potok jego przekleństw dał do zrozumienia Rickiemu Haru, że przypomniał sobie o załadunku soku bananowego w bagażniku. Przez kolejne przekleństwa kierowca powoli docierał do rozwiązań. Odkaszlnął ostatni raz i zapukał do jakichś drzwi.
Ricky wyjrzał przez okienko dzielące bagażnik od przednich siedzeń, żeby ujrzeć kierowcę rozmawiającego z młodą dziewczyną. Napisy na tabliczce niedaleko owych drzwi świadczyły o zakładzie naprawy samochodów. Czyli jeśli nie odwiozą mnie na posterunek, będę mógł buszować po pomieszczeniu pełnym tych tych... uszczelek i olejów... benzyna…
W końcu chyba doszli do porozumienia, bo mimo ciągłej konsternacji dziewczyna otworzyła drzwi garażowe. Po chwili Ricky usłyszał dźwięk mrożący krew w żyłach. Otwieranie bagażnika. Tylko nie dać się złapać? Hm, jak mam się schować w zgrzewkach soku bananowego? Bez nawet najmniejszej eksplozji?
Słowa wypowiedziane przez kierowcę skreśliły jego wszystkie naprędce tworzone plany - „Tu jest jakiś dzieciak!”. Co niby Ricky ma zrobić? Kłam, kretynie, jesteś dzieckiem Merkurego! Wymyśl coś! Masz w żyłach krętactwo!
Ricky jednak daleko miał do stereotypowego dziecka Merkurego. Sięgnął więc po jedyną rzecz, jaka kołatała się w jego mózgu.
— Ekhm. Słyszeliście może o Marii Skłodowskiej-Curie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz