czwartek, 24 sierpnia 2023

Od Sacnite — „(Nie) mam brata” cz. 1

Sacnite nie sądziła, że wejdzie w jakąkolwiek interakcję z pozostałymi herosami. W zasadzie odkąd pojawiła się w obozie, siedziała całe dnie w domku Hermesa, słuchając muzyki, czytając książki albo objadając się przekąskami, od czasu do czasu wychodząc na spacer samotnie lub w towarzystwie Jesúsa. Lato dobiegało końca, a ona, choć dość znudzona monotonnością swojego życia w obozie, nie zamierzała zmieniać swojej rutyny. Obawa przed ośmieszeniem trzymała się jej mocno i wciąż była silniejsza od znudzenia.  Była pewna, że nic nie jest w stanie wyrwać ją z tej  codzienności. Po części całkiem jej to odpowiadało — ale z drugiej strony powoli też wykańczało.
A jednak. Jesús zaproponował jej uczestnictwo w meczu siatkówki — a w zasadzie małej, niepoważnej grze z grupką jego nowo poznanych znajomych.
Tęskniła za jakąkolwiek grą zespołową, a w szczególności za siatkówką. W dodatku Jesús również miał grać, więc nie byłaby sama. Dużo nad tym myślała i rozmawiała o tym z Jesúsem — zgodziła się i udało jej się nawet zachować optymizm. A przynajmniej do momentu, w którym gra się rozpoczęła.
Cała nadzieja, jaką w sobie pokładała, zderzyła się z rzeczywistością — na boisku czekała na nią chmara starszych od niej ludzi, na których widok Sacnite miała ochotę wrócić biegiem do domku Hermesa. Miała grać z Jesúsem w jednej drużynie z czwórką innych herosów. Z niedowierzaniem i niepokojem przyglądała się, jak swobodnie się zachowują i radośnie rozmawiają z Jesúsem. Była niemal pewna, że rozmawiają o niej.
Rozgrzewała się w ciszy, starając się ignorować pogawędki innych. Ręce zaczynały jej drżeć, w ustach czuła piekącą suchość. Przylepiła się do Jesúsa, powtarzając za nim wszystkie ćwiczenia i chodząc za nim krok w krok. W zwyczajnej sytuacji uznałaby swoje zachowanie za żenujące, ale narastający stres nie dawał jej czasu na przemyślenie tej kwestii.
Gdy zaczęli grać, było tylko gorzej. Sacnite nie potrafiła skupić się na twarzy jakiegokolwiek z przeciwników, nie mówiąc już o piłce, która z każdym kolejnym odbiciem nabierała coraz większych prędkości, lecąc coraz dziwniejszymi trajektoriami. Wydawało jej się, że nawet gdyby rzucała się na piłkę, byłaby zbyt wolna i pokraczna, by ją przyjąć. Z tego powodu, gdy tylko mogła, ustępowała miejsca innym zawodnikom, szepcząc potem w ich stronę niewyraźne ,,sorry, sorry". Czuła się jak piąte koło u wozu, co zdecydowanie nie pomagało jej w rozgrywce.
Dopiero w połowie gry, gdy totalnie zepsuła akcję, nie przebijając piłki przez siatkę, przerażenie ją opuściło. W zamian czuła rozczarowanie i złość na samą siebie — jednak z tymi emocjami lepiej jej się grało. Udało jej się wydobyć z siebie jakąś motywację; w końcu podłapała rytm drużyny i opanowała własne ciało.
Nie zawadzała już pozostałym członkom drużyny, dając z siebie wszystko — bezbłędnie przyjmowała piłki, a także nie najgorzej je wystawiała.
Nawet nie zauważyła, jak punkty jej drużyny szybują w górę.  Dziesięć minut przed końcem czasu punkty obu drużyn się wyrównały.
,,Remis" uświadomiła sobie Sacnite, czując zalewającą ją ulgę. Głośno sapała, przygotowując się do serwowania. ,,Nie wszystko stracone. Nawet gówniany początek mojego autorstwa udało się odratować".
Kolejne minuty gry minęły w zastraszającym tempie. Na ostateczny wynik czekał już każdy — cała dwunastka zawodników sapała, rozgrywając kolejne akcje. Serwy stawały się coraz słabsze, przyjęcia i ataki mniej celne. Frustracja zawodników rosła wraz ze zmęczeniem.
Ostatnia akcja w końcu nadeszła, rozpoczęta przez dobry serw przeciwnej drużyny. Sacnite wbiła spojrzenie w lecącą piłkę, przygotowując się do ruchu — przyjęła piłkę, niemal siadając na piasku. Wstrzymała oddech, obserwując trajektorię lotu. W chwili, gdy piłkę odebrał nieznany jej blondyn, zaczęła wątpić w zwycięstwo, na które liczyła od początku gry, mimo okropnych pierwszych półgodzinnych zmagań. Chłopak jednak nie poddał się zmęczeniu i sprawnie podał piłkę z powrotem do Sacnite. Ta, z nagłym skokiem adrenaliny, odnalazła w sobie nowe pokłady energii. Wyskoczyła, wygięła plecy w łuk i mocno uderzyła w piłkę, która poszybowała na pole wrogiej drużyny. Sacnite jak w zwolnionym tempie widziała przeciwniczkę, która próbowała dobiec do piłki.
,,Błagam, nie" przeleciało Sacnite przez myśl, w chwili, w której dziewczyna z przeciwnej drużyny przyjęła piłkę i podała ją do innego zawodnika. Sacnite była pewna, że długo już nie wytrzyma. A chociaż lubiła siatkówkę, i to bardzo, na samą myśl o dalszej grze, zbierało jej się na mdłości. Chciała wygrać. Tu i teraz.
W tej chwili chłopak, w którego stronę leciała teraz piłka, potknął się. Czy było to z powodu zmęczenia, czy pecha, nie wiadomo. Poleciał jak długi, uderzając twarzą w miękki piach. Wśród jego drużyny poniosły się krzyki, ale nie poddali się. Kilkoro rzuciło się za piłką, w dalszym ciągu walcząc o punkt.
Chłopak wstał, wzbijając przy tym tumany piachu w idealnym momencie, by zobaczyć, jak piłka leci kilka stóp od niego — w ostatnim podrygu walki wyciągnął ręce przed siebie, lecz na darmo. Piłka z wesołym podskokiem zahaczyła o siatkę, lądując w piasku.
Te kilka sekund zadecydowało o wyniku. Po chwili ciszy, w której zawodnicy sobie to uświadomili, dało się słyszeć zadowolone okrzyki drużyny zwycięskiej, jak i przekleństwa przegranych.
Sacnite należała do tej pierwszej grupy. Pod wpływem szczęścia zapomniała o strachu przed nieznanymi jej członkami drużyny — z szerokim uśmiechem przybijała piątkę każdemu z osobna. Ignorując swój akcent, składała innym gratulacje. Natomiast w Jesúsa niemal wbiegła, z prędkością światła wyrzucając z siebie paplaninę radosnych słów.
Jesús uśmiechnął się do niej, ale chociaż otworzył usta, nic nie powiedział. Nieco zbiło ją to z tropu. W momencie, w którym chciała zapytać, o co chodzi, wszyscy utkwili w niej wzrok. Głośne rozmowy i śmiechy umilkły, zastąpione przez ciszę. Sacnite czuła na sobie jedenaście zdziwionych spojrzeń.
— ¿Qué pasa? — wymamrotała zbita z tropu, wgapiając się w Jesúsa.
Ten nawet nie zdążył jej odpowiedzieć, gdy kątem oka zauważyła nad sobą jasną poświatę. Przełykając ślinę, szybkim ruchem pochwyciła dotychczas leżącą spokojnie na ziemi szklaną butelkę z wodą, unosząc ją do góry. Wbiła wzrok w szkło, przyglądając się swojemu odbiciu.
Butelka nie pełniła za dobrze roli lusterka, ale była wystarczająco przejrzysta by Sacnite dostrzegła obiekt zainteresowania wszystkich wokół — lewitujący nad jej głową symbol.
W jednej chwili cały entuzjazm ją opuścił — zwycięstwo w meczu siatkówki nagle straciło na wartości, odpływając na tyły świadomości Sacnite. Teraz rozgrywał się zdecydowanie ważniejszy moment. Wiedza, kto jest jej boskim rodzicem, była cenniejsza niż jakakolwiek wygrana.
„Mam nadzieję, że to symbol Ateny” — pomyślała, przyglądając się jeszcze raz symbolowi nad jej spoconymi włosami. Poczuła, jak kręci jej się w głowie.
— Nike — wymamrotała jakaś dziewczyna z przegranej drużyny. Sacnite posłała jej rozzłoszczone spojrzenie spode łba.
Chociaż słyszała to imię kilka razy, nie wiedziała, kim jest Nike. Nigdy ją to jakoś szczególnie nie interesowało, bo nie była w stanie sobie wyobrazić, że mogłoby być coś lepszego, niż bycie dzieckiem Ateny. Świadomość ponadprzeciętnej inteligencji byłaby wspaniała. Wyobrażała sobie, że bez żadnego wysiłku byłaby najlepszym uczniem w całej szkole. Przechytrzałaby przeciwników w meczach. Mogłaby nawet oszukiwać — w końcu nikt nie przyłapałby na gorącym uczynku córki bogini mądrości.
— Nike? — powtórzyła łamiącym się z emocji głosem. Spróbowała odgonić migoczący złotą poświatą symbol. Nagle nie była pewna, czy jest się z czego cieszyć.
Odpowiedź, którą otrzymała, była ulgą i miodem dla jej uszu.
— Bogini zwycięstwa.
Spodziewała się czegoś innego, to na pewno. Jednak mimo tego, natychmiast ucieszyła się z takiego obrotu spraw. Niemal tak, jak gdyby wygrała główną nagrodę, o której nawet nie miała pojęcia. Tytuł, w którym zamknięte były jej wszystkie marzenia. Pochodzenie, które dawało jej przewagę w każdej rozgrywce. Niezwykły talent, będący poza możliwościami wszystkich innych ludzi.
— Słyszysz, Jesús?! Od dzisiaj jestem córką bogini zwycięstwa! — Sacnite niemal wydarła mu się do ucha. Zupełnie zapomniała o butelce, którą nadal trzymała w rękach. Gdy przytuliła przyjaciela, uderzyła go szklanym pojemnikiem w brzuch, w ogóle tego nie zauważając; odchyliła głowę do tyłu, śmiejąc się z triumfem. — Przecież teraz będę wszystko wygrywała! Z łatwością będę najlepsza, rozumiesz to?!
Trzynastolatka była zbyt zajęta chłonięciem wizji swojej przyszłości, która kreowała się w jej głowie, by zauważyć minę Jesúsa. Mina ta nie należała do człowieka szczęśliwego ani dumnego. Nie był to nawet cień uśmiechu.
Była to mina człowieka, który nie zdążył przetworzyć wszystkich informacji — ale zrozumiał wystarczająco dużo, by wyrobić sobie opinię. Nie podobało mu się to.
Niepokój i zdziwienie odbijające się w jego oczach były czymś niespotykanym dla Sacnite. Nie rozumiała, jak Jesús może być niezadowolony, ale nie cofnęła się. W dalszym ciągu wpatrywała się w niego wesołym, pełnym palącej satysfakcji spojrzeniem. Emocje buzujące w jej wnętrzu były totalnym przeciwieństwem zimnej, ale jasnej jak słońce świadomości, która docierała powoli do Jesúsa.
Jesús znał Sacnite bardzo dobrze. Zwykle wiedział, co Sacnite zrobi lub powie, zanim ona sama to wiedziała. Dzięki temu zdawał sobie sprawę z jednej prostej rzeczy — Sacnite sobie z tym nie poradzi. Po prostu.

◇──◆──◇──◆
[1397 słów: Sacnite otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz