LATO
Wydawało się, że to będzie kolejny normalny dzień, taki jak każdy inny. Tyche miała jednak inne plany dla Veronici, i to od samego rana. Rozpoczynając od niedziałającego czajnika, przez który Ver nie mogła się cieszyć swoją poranną herbatą (dodatkowe punkty dla niezadowolenia, ponieważ była to herbata, której Ver dawno nie piła, a bardzo miała na nią ochotę tego ranka). Później, kiedy pracowała w warsztacie, odtwarzacz muzyki nie chciał współpracować.
Veronica wsunęła płytę CD i odwróciła się, czekając na pojawienie się instrumentów muzycznych. Zanim jednak zdążyła podejść do samochodu, nad którym miała pracować, odtwarzacz wydał cichy pomruk i z równie cichym kliknięciem wyrzucił z siebie dyskietkę. Ver z uniesioną brwią podeszła do urządzenia i przyjrzała mu się przez chwilę. Zielona diodka w lewym górnym rogu dała miejsce czerwonej, która migała nieregularnie, udowadniając, że urządzenie działa. Nawet więcej, że napęd jest otwarty i czeka na włożenie płyty i zamknięcie. Kobieta szturchnęła palcem płytkę, żeby na nowo została zaakceptowana przez odtwarzacz.
„Dziwne, to się jeszcze, nigdy nie działo…” — pomyślała Ver, wracając do samochodu. Jednak znowu, zanim zdążyła przejść, chociażby trzy metry, odtwarzacz zamruczał i wypluł płytę.
— Co jest? — Ver z powrotem powróciła do urządzenia i przyjrzała mu się uważnie ze zmrużonymi oczami. Wyciągnęła płytkę i przyjrzała się jej dokładnie. — Jest bez skaz, więc wsuwaj ją, maluszku.
„Maluszek” posłusznie przyjął płytkę. Diodka zmieniła się na zieloną, ale nic się nie działo. Veronica przez chwilę czekała na decyzję odtwarzacza.
„Dobra, chyba powinien działać…” – Po czym wstała i zwróciła się w stronę samochodu. Znowu, kiedy dzieliło ją kilka kroków od pojazdu, odtwarzacz zawarczał i otworzył napęd.
— Hej, maluszku! — odkrzyknęła Veronica i pomachała ostrzegawczo palcem wskazującym. Czerwona diodka mrugała jednak uparcie, rzucając wyzwanie kobiecie.
No podejdź, no. Tylko spróbuj mnie zmusić do odtworzenia tej muzyki!
— Jesteś odtwarzaczem. Do tego zostałeś stworzony!
Bezczelna diodka dalej mrugała. Veronica sapnęła i podeszła do odtwarzacza. Tym razem ostrożnie, popchnęła kciukami napęd. Ver wpatrywała się ze zmrużonymi oczami w zieloną diodę.
Konkurs na to, kto pierwszy mrugnie, został jednak przerwany przez pukanie do drzwi garażowych (nie tych dużych, przez które przejeżdżają samochody, a takie zwykłe dla ludzi, znajdujące się obok tych dla samochodów). Po otwarciu drzwi zauważyła mężczyznę w koszulce polo z logo firmy dostawczej. Trzymał w dłoni podkładkę i długopis.
— Pani Katharina Fellowe?
— Tak, tak, to ja. Co takiego się dzieje?
Z wnętrza pomieszczenia dobiegł koszmarny jazgot. Veronica podskoczyła i zniknęła szybko za drzwiami. W czterech susach pokonała dużych rozmiarów garaż i wysunęła płytkę z odtwarzacza muzyki.
— Pójdziesz na szrot za chwilę! — warknęła, po czym wróciła do młodego mężczyzny. Wydawał się być przeciętnym dostawcą, z kilkudniowym zarostem i znudzonym wyrazem twarzy.
— A więc? W czym mogę pomóc? — zagaiła Ver, pragnąc jak najszybciej wrócić do swojej pracy.
— Tylko pokwitowanie odbioru przesyłki. O, tutaj, przy iksie.
— Ale ja… Nic nie... zama... wiałam? — Ver z niedowierzaniem wpatrywała się w samochód dostawczy. Nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna wcisnął jej w dłonie podkładkę z dokumentem i długopis.
— Nie, nie. To przesyłka do pani. Opłacona przez nadawcę. Pani lubi sok bananowy, co?
— Co takiego? — Veronica była przekonana, że to był jakiś durnowaty żart.
Dostawca wskazał na samochód stojący na podjeździe.
— Nie. Cały jest zapakowany sokiem bananowym. A to pokwitowanie wyraźnie mówi, że jest skierowane do Pani. Proszę podpisać, na dole po prawej, przy iksie.
Kobieta zamrugała kilka razy jak ryba wyciągnięta z wody. Chociaż to była popularna firma przesyłkowa, nie tylko w Ameryce, niby nie powinna się przejmować żadnymi haczykami. Jednak jeśli jest się dzieckiem starogreckiego boga, podejrzliwości nigdy za wiele. Raz dokładnie przeczytała cały dokument i kilka razy jeszcze szybko przeleciała wzrokiem, w poszukiwaniu jakichś słówek, które mogły jej uciec wcześniej. Wszystko jednak wyglądało jak najnormalniej, więc Ver parafką potwierdziła, że dostała właśnie cały samochód dostawczy wypchany sokiem bananowym.
„Tak naprawdę nigdy nawet nie piłam soku z bananów. Ciekawy prezent… od wujostwa?”
Wzruszyła ramionami i oddała podkładkę wraz z długopisem i dokumentem.
— Otworzę panu garaż, żeby musiał pan mniej nosić. Mogę też panu pomóc w rozładunku.
— Jasne, z przyjemnością. — Na chwilę się rozstali, ona do środka, on do samochodu.
Na początku wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie dotarli może do połowy bagażnika. Dostawca zaklął głośno, tak, że w samochodzie poniosło się echo.
— Tu jest jakiś dzieciak!
◇──◆──◇──◆
[691 słów: Ver otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz