poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Od Wintera CD Ziona — „017”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Plan był prosty i nie wymagał żadnego wyzwania intelektualnego ze strony Wintera: zadzwonić i spierdolić.
Bloku w życiu nie widział na oczy. To znaczy, domyślał się, że widział; ale praktycznie każdy wieżowiec Nowego Jorku wyglądał tak samo. A żeby numer mieszkania był równie nieprzypadkowy co sam domofon, Winter — zwracając uwagę na dosyć spory wiek swojego towarzysza i jego niewielkie pojęcie o czternastoletnich, zbuntowanych herosach — wybrał liczbę 69.
— Hej! — usłyszał już, kiedy zniknął za rogiem.
Miał nie biec. Bieganie w Nowym Jorku wzbudzało podejrzenia. Nie był może marvelowskim superzłoczyńcą kradnącym torebki, a po Queens nie panoszył się Spider-Man w czerwonym kostiumie, ale Winter wzbudzał dużo podejrzeń już i bez biegania między przechodniami. Zawsze mógł też zacząć się drzeć, że goni go pedofil, ale miał wrażenie, że ta karta — razem z cierpliwością Ziona — została już przez niego wykorzystana.
Na dzisiaj, znaczy się.
Jego mały móżdżek był w stanie w panice pomieścić tylko te dwa pomysły; później zaczął już biec.
Zion ewidentnie miał go dość. Był pewien, że po tym dobitnym akcie „mam cię w dupie, zostaw mnie”, zrozumie aluzję i postanowi zostawić go w świętym spokoju, ale badania udowodniły, że zbyt długie przebywanie z Winterem Millerem powoduje poważne uszczerbki w inteligencji i zdrowiu psychicznym.
— Hej! — usłyszał za sobą znowu.
Skręcił w prawo, wypadając obok parku naprzeciw budowanego wieżowca.
Tu już nie chodziło o panią Berrycloth. Ten koleś był totalnie stuknięty.
Wpadł na plac budowy, dziwnie spokojny o tej porze, wślizgiem wskakując za zaparkowaną koparkę i wzniecając tym samym tumany kurzu. Próbował wstrzymywać oddech, ale odgłosy tętniącego życiem Nowego Jorku i tak skutecznie go zagłuszały, więc tylko przyszpilił się plecami do maszyny, modląc się, aby żaden skrawek jego białej czupryny nie wystawał zza rogu.
Usłyszał cichą klątwę pod nosem.
Nie przejdzie, pomyślał Winter. To jasne, że nie przejdzie przez taśmę. Jest starym zgredem, który myśli tylko o tym, że ominął dzień w pracy. I że podczas biegu pogiął sobie świeżo wyprasowaną koszulę.
A potem Zion delikatnie chwycił go za ramię, odwracając w swoją stronę.
— O co ci chodzi?! — jęknął Winter, odpychając od siebie mężczyznę. Jego brudne, ubłocone ręce zostawiły na jego koszuli kolejny ślad.
— Przestań uciekać, chcę ci tylko pomóc — mruknął Zion. — Możliwe, że wiem, kim…
— Bogowie, wytkajcie się wszyscy! Kolejna Matka Teresa się znalazła! — syknął, wymachując rękoma.
To, że zrobiło się niepokojąco zimno jak na tę porę roku, zauważył dopiero po czasie. Odłamek lodu spłynął z jego dłoni, spotkał się z ziemią i zamroził w półkole wszystko w promieniu pięciu metrów — z Zionem włącznie. I połową osłaniającej ich koparki.
Zion stał się częściowo lodowym posągiem; częściowo, bo lód pokrywał sporą część jego głowy i prawą stronę jego ciała. Jeszcze przez chwilę próbował poruszyć lewą ręką, jakby dać jakiś znak Winterowi, ale zaraz palce zrobiły się czerwone i skostniały z zimna.
Winter jęknął, ukrywając twarz w rękach. Sekundę później oszroniły mu się policzki, które wytarł wierzchem dłoni. Jeśli go tutaj tak zostawi, zamarznie. A on nie miał, do cholery, mocy roztapiania, bo był synem tylko bogini zimy, a lato jej nie dotyczyło. Przynajmniej tak mu się wydawało, albowiem mocy roztapiania w sobie jeszcze nie odkrył.
Blanche Lemieux, otrząsnął się. Co na jego miejscu zrobiłaby Blanche?
Zaraz zaczął grzebać w kieszeniach marynarki Ziona. Jeśli miał jakiekolwiek przeciwskazania, to Winter ich nie słyszał — albo Zion po prostu już umarł. A wolałby nie macać trupa w centrum Nowego Jorku. W ogóle, cholera, wolałby nie mieć nikogo na sumieniu, nawet jeśli ten ktoś gonił go przez pół miasta i prawdopodobnie był pedofilem.
Wyciągnąwszy telefon, spoconymi ze stresu palcami wystukał numer, którym Blanche męczyła go non stop, dopóki nie potrafił wyrecytować go z pamięci jak Lu cytat z Asterixa i Obelixa o marchwi i cenieniu życia.
— Dzień dobry? Madam? Ja wiem, że miałem dzwonić w sprawach awaryjnych, ale…– Nie no, nic mi nie jest. Tylko przypadkiem znowu kogoś zamroziłem. I chyba zaraz umrze. Ma pani może samochód?


Zion?
◇──◆──◇──◆
[640 słów: Winter otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz