LATO
Uśmiechnąłem się cynicznie, słysząc ostatnie słowa boga wojny. Pomoże nam, ale nie za darmo. Kto by się spodziewał.
Każdy. Na tym podłym świecie nikt nie jest bezinteresowny i nic nie jest za darmo.
Zwłaszcza po jego śmierci.
— W porządku, Ares — rozsiadłem się wygodniej na krześle, udając pewniejszego, niż byłem naprawdę. — Czego od nas chcesz? Bo wiesz, my jesteśmy tylko małymi heroskami, nie możemy dać ci wszystkiego — uśmiechnąłem się.
— Dla ciebie panie Aresie — warknął bóg, odbierając mi resztki wiary w siebie i zastępując ją wiarą, że mój rozmówca mógłby mnie w jednej sekundzie rozerwać na strzępy, gdyby chciał. Zatrząsłem się. Ares widząc to, uśmiechnął się bezczelnie. — Ale masz rację. Jesteście słabi. Więc nie wymagam od wam wiele więcej niż od byle śmiertelnika.
Skrzywiłem się, słysząc, jak Ares porównuje nas do zwykłych śmiertelników, ale strach nie pozwalał mi się bronić. Po poprzednim pokazie brawury całkiem odebrało mi mowę, więc inicjatywę przejął Milio.
— To znaczy? — spytał syn Dionizosa. — Czego od nas chcesz?
Bóg wojny odchylił się na krześle, kładąc nogi na stole. Jakoś straciłem ochotę na swoje Piccolo.
— Znacie taką jedną, Afrodytę? — spytał niby od niechcenia. — Jasne, że musicie ją znać. To w końcu bogini miłości — i kochanka Aresa, z tego, co słyszałem. — Wspaniała dama, ale ma wnerwiającego męża. Jak mu tam, Hefi?
— Hefajstos – powiedziałem ostrożnie, mając nadzieję, że Ares uzna to za pomoc w przypomnieniu sobie imienia rywala, a nie próbę zdominowania boga swoją wiedzą.
Natychmiast tego pożałowałem, gdy Ares spiorunował mnie płomiennym wzrokiem. Nic nie powiedział, ale ja znów się spiąłem.
— W każdym razie — Ares machnął na mnie ostentacyjnie ręką. — Hefi nie pozwala Afrodycie się bawić, a ja chciałbym jej dać trochę rozrywki. Słyszałem od Afrodyci… — speszył się nagle, zdając sobie sprawę, jak nazwał przy nas boginię miłości. Odchrząknął zmieszany — że stary kowal chce jej jutro pokazać jakieś swoje wypociny. Nuda jak zawsze. Dlatego chcę pomóc przyjaciółce, rozumiecie? Więc plan jest taki. Ja was przeniosę do Hefiego o Afrodyty, a wy odwrócicie uwagę tego pierwszego, bym sam mógł wykraść tą drugą. Zgoda?
Potrząsnąłem głową, pewny, że się przesłyszałem. Mamy zaczepiać boga ognia, by bóg wojny mógł się spotkać z kochanką?
— Nie? — Ares chyba opacznie zrozumiał moje kręcenie głową, oznaczające niedowierzanie, a nie zaprzeczenia. — Cóż — powiedział z nową, niepokojącą nutą w głosie i stał się jakby większy. Wstał. — Wygląda na to, że będę musiał was ukarać za pyskowanie potężniejszym od was.
Zamarłem. Nie mogłem nic zrobić. W głowie miałem tylko jedną myśl.
No to po nas.
Może przynajmniej znów zobaczę brata.
— Nie — usłyszałem krzyk Rubena. — Tato, on nie chciał. Zaskoczył go tylko twój majestat, nic więcej — posłał mi błagalne spojrzenie. — My… zrobimy to.
Ares posłał jeszcze jedno pytające spojrzenie do Milio.
— Zgadzasz się z mym synem?
◇──◆──◇──◆
[444 słowa: Andrew otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz