Była noc. Chłód i wiatr ze stałą siłą powiewał delikatnie greczyńskie włosy, co sprawiało, że w głębi duszy chłopiec żałował, że nie miał przy sobie bluzy bądź kurtki — jednak nie chciał opuszczać tego wybrzeża. Fale jeziorskie udekorowane światłem księżyca wydawały się mu nader piękne. Wręcz poruszyły jego nieczułą duszą i jakby trzymały przy sobie, nie pozwalając mu oderwać od nich wzroku do momentu, gdy coś nie pochwyciło go za ramię. Był to ptak rozmiarów niewielkich o złotym brzuszku z węglisto-czarnym krawatem, który jakby miał sprawiać, że owa kula piór choć trochę wyglądała poważnie. Gdyby przyjrzeć się plecom tej paridae długo wystarczająco, barwy te szarzały, traciły na odcieniu, by przypominać kolor zielony — choć lepiej zdecydowanie pasowałby tu termin „oliwkowy”. I choć Colin ptaka odganiał, on siedział wciąż, niewzruszony groźbami. Czy jeśli zasiadł na nim ptak, można nazwać go z sylwetki patykiem?
— Pięknie, prawda? — mruknął młodzieniec, by zabić bezlitosną ciszę.
— Jestem bardzo zmęczony. Czy mogę pobyć sam, Bogatko?
— Tak, oczywiście! — odpowiedział, w końcu, sam sobie z przymkniętymi ustami by ktoś przechodzący nieopodal nie myślał, że on jest szaleńcem.
Bo przecież kto o zdrowych zmysłach udaje ptaka? Domniemanym szaleńcem musiałby być oskarżyciel. Dotknął ptaka, popchnął lekko, lecz nie odważył się on drgnąć. On nie wiedział dlaczego.
— Ja nie mam nic dla ciebie. Ja nie rozumiem, czego byś chciała. Spójrz na niebo, skoro jesteś tu, Mi towarzyszką. Widzisz te gwiazdy, które odpłynęły w dal? Chciałbym zobaczyć je, ale po prostu nie widzę. Nie widzę wielu rzeczy, nawet na horyzoncie, więc wyobrażam sobie, co tam może być i jak to może wyglądać. Ja wiem, że gwiazdy są, bo one świecą jasno, ale nie wiem, gdzie patrzeć, by im się przyjrzeć. Gdzie patrzeć, Bogatko?
Uniósł wzrok znad niej i nim począł szukać owych plam, które rozmywały się od razu, gdy położył na nie swój wzrok. Jakby uciekały przed nim. Był na tyle ohydną osobą, że uciekały przed nim nawet gwiazdy i znikały z nieba, by przykryć się ciemno-niebieską, prześwitującą z lekka kurtyną.
— Nie zostawiaj mnie tu, Bogatko, skoro tu jesteś, bo boję się pozostawać teraz sam. To ty jesteś szalona, nie ja, bo ty siedzisz nie obok, a na szaleńcu. Czy ty wiesz, dlaczego matka moja natura zabiera mi wszystko, co mam, po kolei, jakby zamordować powoli mnie próbowała? Choć piękna jest, piękna z ciebie sikorka. To znak jakiś, prawda? — Pogłaskał ją lekko i na nieszczęście jego — i ona w dal odleciała.
— I ty, mi będąca towarzyszką, zostawiasz mnie samego...
[406 słów: Colin otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz