czwartek, 10 listopada 2022

Od Milio CD Andrew — „Miasteczko Halloween”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Przez naprawdę okrutną chwilę Milio miał ochotę parsknąć śmiechem. Otworzył usta, zmieszany, kiedy uwaga zwróciła się na niego i już, już, sekundę później odpowiedziałby „nie”, gdyby nie to cholerne, błagalne spojrzenie Rubena zza stołu. Ów maniakalny wzrok skierował go dalej do przerażonego Andrew przygryzającego wargę tak mocno, że zaraz mogła mu polecieć krew.
Odchylił się na krześle, zaczerpnął płytki wdech, żeby nie zesrać się w gacie ze strachu i rzucił:
— Odwrócenie uwagi kochanka? No jasne, brzmi super. Nie mogę się doczekać.
— Jesteśmy umówieni. Przypilnujcie następnym razem swojego kolegi, żeby nie podejmował decyzji za was — rzucił Ares, niedbale machając ręką w stronę Andrew.
Syn Hekate zatrząsł się ze złości. Milio chwycił go za kolano pod stołem, żeby dać mu znak, że wie, co robi.
W rzeczywistości, oczywiście, Milio za chuja nie wiedział, co robi.
— No, to mamy kontrakt.
Ares pstryknął palcami. Rozległo się doniosłe kwiczenie, a zaraz potem do karczmy wpadł miniaturowy dzik o lśniącej zbroi, pod którą chowała się jego szczecina. Naramienniki pokrywały czerwone plamy i Milio miał dziwne przeczucie, że nie była to rdza.
— Dzik erymantejski…? — jęknął Andrew.
Ruben ukrył twarz w dłoniach.
— Zapewniam cię, że to najzwyklejszy dzik, jakiego w życiu widziałeś.
Ares uśmiechnął się złowieszczo. W jego oczach zatańczyły płonące ogniki, odzwierciedlające niemal czerwień oczu miniaturowego dzika, który zaskrzeczał wesoło, kiedy jego właściciel drapał go pod zbroją. Milio nie wiedział już do końca, kto jest tutaj do kogo bardziej podobny; czy dzik do Aresa, czy Ares do dzika.
— To nie byle jaki dzik. To mój dzik. Bojowy dzik. — Bojowy dzik kwiknął, odsłaniając do chłopaków cały arsenał naszpikowanych zębów. — Mpéikon pilnuje moich półbogów na misjach.
— To taka… ochronna świnka? — zagadnął Milio.
Po palcach Aresa ściekał złoty ichor, kiedy Mpéikon rozkosznie obgryzał mu palce.
— Nie. Po prostu was zabije, jeśli zrobicie coś nie tak.
— No jasne. Jakim cudem wcześniej na to nie wpadłem.
— A teraz pozwólcie. Przed chwilą gdzieś na świecie dokonano ludobójstwa i normalnie aż muszę to zobaczyć. Rozumiecie, bóg wojny i jego obowiązki.
Strzeliwszy palcami, bóg rozleciał się w złoty pył. Tymczasem Milio, Andrew i Ruben po prostu siedzieli w milczeniu. Siedzieli, dopóki Kréas nie przyszedł z zaczerwienioną od krwi ściereczką i nie zaczął zmazywać ze stołu złoty pył pozostawiony po Aresie.


﹀ ︿ ﹀


Szybko się okazało, że świnia także z nimi śpi.
Kréas wpuścił ich do niewielkiego pokoju wykończonego drewnem. Dwa łóżka, zabrudzone czymś żółtym i Milio naprawdę nie chciał wiedzieć czym, stały niebezpiecznie blisko siebie. Na żadnym z nich nie było ani kołdry, ani nawet lichego nakrycia, a sądząc po trzaskających oknach, Milio domyślił się, że nikt dzisiaj się nie wyśpi.
Było też i trzecie łóżko, z przewiewnym baldachimem i krwistoczerwonym okryciem ozdobionym diamencikami. Ilość poduszek na tym jednym łóżku była zdecydowanie większa niż na wszystkich łóżkach w Obozie Herosów razem wziętych.
— Rezerwuję to najlepsze! — wrzasnął Ruben.
Milio złapał go za nadgarstek, zanim zdążył wyrwać się do krwistoczerwonej pościeli.
— Nie ma takiej opcji! Widziałeś kiedyś zakładnika śpiącego na królewskim łóżku?
— Ja nie jestem zakładnikiem — rzucił Andrew, do pary również zatrzymany za nadgarstek przez Milio.
— To nie dla was — burknął Kréas z kamienną twarzą. — To łóżko Mpéikona — nie drgnęła mu przy tym żadna powieka.
— Też mogę chrumkać, jeśli to coś zmieni… — westchnął Andrew.
— Słodkich koszmarów — warknął Kréas, ledwie poruszając ustami, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.
Rzucili swoje torby na ziemię, podczas gdy Mpéikon w najlepsze tarzał się w swojej czerwonej pościeli.
— Zdejmij zbroję, zanim wejdziesz do łóżka — mruknął Milio.
Mpéikon odchrumkał mu obraźliwie.
— Bez takiego słownictwa pod moim dachem, młody dżentelmenie.
Andrew runął na pożółkły materac. Najwyraźniej nic nie było w stanie ich już dzisiaj przestraszyć. Nawet zasikane łóżko.
Milio schylił się do swojego plecaka, musnął palcami kamień Kanmi, zarzucił sobie na szyję pęknięte słuchawki i wyrzucił na łóżko czarną koszulkę.
— A tak właściwie, Milio — zaczął Andrew. — Czemu wziąłeś tylko dwa łóżka?
— Wcale nie żartowałem, że będę spać z Rubenem.
Andrew posłał mu niezręczne spojrzenie.
— Bogowie, nie wiemy, czy nagle nie ucieknie nam w środku nocy. Widzisz tę jego blond czuprynkę? W tej łepetynie nie kręci się nic mądrzejszego niż walka tą swoją wykałaczką. Dlatego — pokazał Andrew sznur, który wcześniej zdjął z ich pegazów — będziemy do siebie przywiązani. Jeśli on ruszy ręką, ja się obudzę.
— Wolę spać ze świnią — syknął Ruben. — Poza tym, kretynie, jakbyś nie zauważył, w zasadzie jesteśmy wszyscy połączeni przez bekona. Jeśli zrobimy coś nie tak, zabije nas. A jeśli nie świniak, to Ares. A więc jeśli ucieknę, świnia zabije najpierw mnie, a potem was.
Andrew zachichotał, podnosząc się na łokciu ze swojego materacu.
— Taki jesteś mądry? — warknął Milio. — W takim razie weź to!
Rzucił się na Rubena, przy okazji taranując Mpéikona i jego satynowe poduszki. Świnia skrzeczała z przerażeniem, chowając się za Andrew, podczas gdy Milio i Ruben siłowali się w czerwonej pościeli.
Milio wygrał. Jego włosy wyglądały jak miotła i syn Aresa podczas szamotaniny prawdopodobnie opluł go w twarz, ale Ruben siedział z rękami przywiązanymi złotym sznurem do świńskiego łóżka, niezdolny ruszyć się dalej niż o centymetr.
— Rozwiąż mnie! — wrzasnął.
Milio zaśmiał się, padając na łóżko obok Andrew. Ciężar jego ciała podskoczył na materacu Mpéikona, który kwiknął i uciekł z powrotem do swojej pościeli.
— Sam chciałeś spać ze świnią — zaświergotał Milio.
Twarz Andrew była prawie tego samego koloru co jego włosy ze śmiechu. Ruben szamotał się, sycząc i co jakiś czas wrzeszcząc jak złośliwe małe dziecko.
— Chyba powinieneś się zamknąć — dorzucił Milio. — Mam dziwne przeczucie, że Mpéikon nie lubi, kiedy ktoś go budzi.
— No właśnie. Widziałeś jego zęby.
Ruben przestał się szamotać. Świnia zachrapała.


Jedną z form tortur dla Rubena było niepozwolenie mu się umyć. Znaczy, Milio uznał to za formę tortur, kiedy po walce z nim, uśpieniu Mpéikona, prysznicu wszystkich poza Rubenem i opatrzeniu swoich ran zorientował się, że mógł pozwolić mu się umyć najpierw, zanim postanowił go związać.
Może i był trochę niehumanitarny, ale nie uwierzyłby, że Ruben nie śmierdziałby, tak czy siak, po nocy spędzonej w jednym łóżku ze świnią.
Milio zgasił światło, rzucając się na swój pożółknięty materac i rozwalając się na całą długość łóżka. Nastała długa, niezręczna cisza, podczas której dało się niemal usłyszeć myśli wszystkich w pokoju — poza świnią, oczywiście. Świnia chrumkała przez sen w najlepsze.
Milio, Andrew i Ruben za to długo jeszcze nie potrafili zasnąć, prawdopodobnie z trzech różnych powodów, które kotłowały się w ich wzbudzonych głowach. Wszyscy myśleli o czymś innym, ale misją Aresa martwili się najmniej. Co jakiś czas ich niezręczną nocną ciszę i chrumkanie Mpéikona przerywało przewracanie się z boku na bok jednego lub drugiego, pociąganie nosem lub cykady za oknami. I kiedy już niezręczna, nocna cisza naprawdę przestawała być do zniesienia, Ruben mruknął cichym głosem:
— Milio, jednak wolę spać z tobą.
— Spierdalaj.


W alternatywnym uniwersum, za górami za lasami, oni wszyscy serio się przyjaźnią. Andrew?
◇──◆──◇──◆
[1092 słowa: Milio otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz