sobota, 29 października 2022

Od Milio CD Andrew — „Miasteczko Halloween”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Gdyby Milio miał przyznać na głos, jak bardzo nienawidzi bogów, prawdopodobnie w odpowiedzi tylko by się najebał i spędził noc w rowie. I to nie tak, że była to jego odpowiedź na większość swoich rozterek, ale myślenie o bogach wywoływało w nim takie mdłości, że niemal potrafił sobie wyobrazić, jakby to było mieć kaca, gdyby nie był synem cholernego boga wina i nie byłby odporny na działanie alkoholu.
Nie za bardzo znał się na ludziach, ale po przebywaniu całego jednego dnia z Rubenem i Andrew na raz, był w stanie sobie wyobrazić, że Ruben poddawał się tylko w strachu. A Andrew — cóż, bądź co bądź wydawał się całkiem nieśmiały.
Ares wbił intensywne spojrzenie czarnych oczu prosto w Milio. Poczuł na skórze taką grozę, jakiej nie czuł nigdy wcześniej, i w momencie zrozumiał, dlaczego Ruben i Andrew się pokłonili. I wcale nie chodziło tu o strach Rubena albo nieśmiałość Andrew.
Ruben rzucił mu znaczące spojrzenie spod blond czupryny.
— Aha, to teraz się kłaniamy? No dobra — wymruczał do siebie Milio.
Kolana drżały mu ze strachu. Co takiego go w nim przerażało? Ares był tylko bogiem. Milio jeszcze chwilę temu z rozkoszą na ustach wspominał to, jak wylał Dionizosowi wino na buty i w ramach kary otrzymał tylko świński ogonek. Miał swój urok. Przecież nie mogło być gorzej z Aresem.
Zdrętwiały ze strachu, dygnął. Zapadła bardzo długa i bardzo niezręczna cisza, po której Ares parsknął śmiechem.
— Co, Dionizos uczy was królewskich manier?
— Nie wiem, o czym pan mówi.
— Siadaj, księżniczko. Postawię ci piwo z ambrozją.
Milio usiadł przy stoliku Aresa, pod stołem trzymając się za kolano, żeby jego nogi przestały skakać od strachu i próby wyładowania emocji. Tymczasem Ruben i Andrew, choć widocznie nieproszeni przez Aresa, przysiedli się obok kolegi.
— Chyba cię polubił — mruknął Ruben.
— Drogi… Aresie — zaczął Andrew, nerwowo bawiąc się palcami. Między nimi przeskakiwały drobne iskierki magii. — Chcielibyśmy…
— Cśś. Nie przed zamówieniem. Kréasie, trzy drinki i jedna ambrozja!
— Poproszę colę — wtrącił Andrew. — Jestem nieletni.
— Dwie cole — mruknął Ruben.
— Alkohol jest świetny — dorzucił Milio.
Ares zabębnił palcami o stół. Przyglądał się znudzonym wzrokiem każdemu z trójki, dopóki ktoś — karczmarz, jak domyślił się Milio — nie przyniósł ich napojów.
Przypominał człowieka, ale cały emanował Mgłą; tak samo zresztą, jak cały jego dobytek. Był wielki jak dąb, o potężnych ramionach, a fartuszek z napisem „POCAŁUJ KUCHARZA” napinał mu się na ramionach tak bardzo, że Milio był w stanie zobaczyć jego sześciopak.
I z całą pewnością nie był człowiekiem, ale, matko, czego Milio by nie oddał za taki sześciopak.
Złapał za szklankę z drinkiem tak łapczywie, że kilka kropli spadło na stół. Milio niezbyt przystojnie starł je palcem i oblizał, po czym jednym haustem pochłonął całego drinka.
— To chyba jednak nie jest alkohol — wymruczał do pustej szklanki.
— Piccolo — poprawił go karczmarz. — Masz siedemnaście lat.
— I pije jak zawodowy alkoholik — syknął Ruben.
— Panie Kréasie, ma pan może wolne pokoje? — urwał im Andrew. — Jesteśmy po ciężkiej walce, robi się ciemno, chcielibyśmy trochę odpocząć i się opatrzyć.
Kréas wyciągnął z fartuszka notes. Do Milio uśmiechnęła się okładka ze szczeniaczkiem w kwiatkach.
— Trzy łóżka, tak — zanotował.
— Dwa! — rzucił Milio.
Bogowie, czemu zawsze wszyscy musieli patrzeć na niego jak na skończonego debila. Co było złego w zamawianiu dwóch łóżek na trzy osoby. Może chodziło o oszczędność interesów. A może po prostu jeden z nich woli spać na podłodze. Albo lepiej, w ogóle nie spać. Albo spać w jednym łóżku. Czy ludzie nigdy nie spali w jednym łóżku po imprezie? W domku Dionizosa było kilka łóżek i dwa pokoje dla dziewczyn i chłopaków, a finalnie i tak on, Laurency, Lucien, Żabor i Kanmi zawsze spali na jednym łóżku — łóżku Laurencego, oczywiście.
— To, że trzymacie mnie jako zakładnika, nie znaczy, że mam spać z Milio w jednym łóż—...
Andrew i Milio z rozmachem nadepnęli na obie stopy Rubena, zanim zdążył w ogóle dokończyć zdanie.
— Dwa łóżka — kontynuował Milio. — Niestety, ale mały Ruben dalej ma czasem problemy z posikiwaniem się w nocy, kiedy bardzo się boi. Wie pan, nowe otoczenie, straszni bogowie i wszędzie te głowy streg, to nie jest zbyt przyjazne otoczenie dla dziecka…
— Nie, nie wiem — powiedział Kréas. — I nie chcę wiedzieć.
Odszedł, zanim zdążył zobaczyć, jak twarz Rubena zmienia się w soczystego buraka.
— No, herosi. — Sarkastyczny uśmieszek sczezł z twarzy Aresa. — Co robicie „Pod dzikiem”?
— Dostaliśmy misję od Chejrona — przejął Andrew. — Jakiś czas temu dwójka półbogów z Obozu Herosów została—… zaginęła. Mieliśmy ich znaleźć, ale napadła nas erynia i trochę się zgubiliśmy.
— Obawiamy się, że mogą nie żyć — dorzucił Milio, zaciskając palce na pustej szklance. — Chcielibyśmy pogadać z Hadesem.
— No jasne — skomentował Ares, odchylając się w fotelu. — Jeśli chodzi o śmierć, nikt nie będzie tak pewny siebie, jak Hades. Albo inny bóg otaczający się śmiercią.
Ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć: „tak, sporo z was ma coś na sumieniu”.
— Dlaczego nie pójdziecie więc do swojego pokoju i nie wyśpicie się trochę? Nie można iść na wojnę bez wcześniejszego wyspania się.
— Wcale nie chcemy iść na wojnę — syknął Ruben.
— Ruben. — Ares się wyprostował. Ruben się zgarbił, zakładając ramiona na piersi i odwracając speszony wzrok. — Jestem bogiem wojny. Zbyt długo chodzę po tym świecie, żeby nie wiedzieć, kiedy ktoś wybiera się na wojnę.
— Cały problem w tym, że nie wiemy gdzie spotkać Hadesa — powiedział Andrew. — No oczywiście… bez schodzenia do Hadesu.
— Hm. — Ares, rozpierając się na fotelu, jedynie wyjął z kieszeni sztylet i zaczął grzebać sobie ostrzem pod paznokciami. — Myślę, że mogę wam pomóc.
Coś zachrzęściło, zatłukło się i po chwili cały stół zalany był colą, a wszyscy patrzyli, jak przerażony Ruben wyciera drżącymi rękami i toną chusteczek powstałą kałużę. Andrew spróbował mu pomóc, ale Ruben zacisnął palce na jego ręce, zanim syn Hekate zdążył dorwać jakąkolwiek chusteczkę. I Ares — patrzył na Rubena takim wzrokiem, jakby zaraz miał wypomnieć mu wszystkie jego błędy życiowe.
I wcale nie chodziło o przewróconą szklankę. Przez jedną, jedyną chwilę, Milio pomyślał, że Ruben daje im znak. Przez sekundę zdał sobie sprawę, że wszystko to, co wymyślili z Andrew i czego jeszcze nie wymyślili, jest jednym wielkim szaleństwem i może powinni wrócić do Obozu Herosów, zanim Ares udusi ich poduszką w nocy.
Ale tylko przez jedną sekundę.
— Pomóc nam? W jaki sposób? — powtórzył Milio, kiedy Ruben wycierał colę ze stołu.
— No wiecie, jestem bogiem, to tu, to tam, gdzie ból i cierpienie, tam i ja. A gdzie ból i cierpienie, tam i śmierć. A gdzie śmierć, tam i Hades. A gdzie Hades, tam…
— Zrozumieliśmy.
— Doprowadzę was do Hadesa.
— Ale nie za darmo — dorzucił ponuro Ruben.
— No jasne, że nie. Mam dla was robotę, chłopcy. Trochę się pobrudzicie.


Andrew?
◇──◆──◇──◆
[1080 słów: Milio otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz