ZIMA
— Uroczy?
Juan był określany różnymi słowami — dostojny, wspaniały, doskonały, idealny, piękny, nieziemski, niezrównany, nieporównywalny…
Ale uroczy? Słowo „uroczy” brzmiało jak określenie chomika albo małego kotka.
— Jest uroczy. Bardzo — dodała Wanda.
— No, w sumie… Jest uroczy. W końcu to Juan.
Obie dziewczyny były już ubrane — Philip w koszulkę z symbolem Obozu Jupiter i ciepłą, skórzaną kurtkę. Wanda miała na sobie to, co wczoraj — spodnie moro, glany i również kurtka. W końcu jesień — piękna i zachwycająca w internecie, na żywo rzadziej, częściej po prostu bardzo zimna i deszczowa lub grzejąca niespodziewanie mocno w losowych momentach.
— Mam pomysł. Chodź.
Po chwili znajdowały się już obok Juana — Philip przez chwilę z nim rozmawiała, nawet Wanda się z nim przywitała.
— Możesz przynieść koc z mojego posłania? — powiedziała Philip. Wanda skinęła głową i zniknęła w drzwiach baraku.
Philip chwyciła łeb Juana i przybliżyła usta do jego ucha.
— Co o niej sądzisz?
Juan chwilę siedział cicho, po czym parsknął łagodnie.
— Uważasz, że dobra z niej dziewczyna?
Juan delikatnie kiwnął głową.
— Ja też tak uważam. Myślisz, że…
— Mam ten koc! Gdzie jedziemy?
Philip odsunęła się natychmiast od pegaza i przejęła zwinięte kraciaste, flanelowe zawiniątko. Złożyła na parę części i położyła na grzbiecie Juana. Początkowo miała zamiar na niego wsiąść — potem jednak stwierdziła, że może lepiej pomóc wsiąść Wandzie? Tak się chyba... nieważne zresztą, Wanda zdążyła już dosiąść Juana i patrzyła na nią z góry.
— Już, wsiadam.
Philip wskoczyła szybko na pegaza — usiadła jednak za Wandą. Czuła się z tym trochę dziwnie — to zawsze ona siedziała z przodu, zwykle pasażerowie (nadmieńmy, że bardzo, bardzo nieliczni pasażerowie) siedzieli za nią.
— To gdzie jedziemy? Lub lecimy?
— Wiesz co? Ty poprowadź.
— Ja?
— Pokieruj gdzieś Juana. Ufam ci.
— Dobrze…
Po paru krokach Juan wzbił się natychmiastowo w powietrze. Z ust Wandy wydobył się krótki pisk — co nie było aż tak żenujące w porównaniu z tym, że Philip nabrała nagle ogromnej ochoty na zrobienie tego samego.
Chwilę krążyły w powietrzu, aby w końcu wylądować. Jak zorientowała się Philip — było to na brzegu Małego Tybru.
— Chcesz może posłuchać... O Juanie?
Wanda zaśmiała się. Miała bardzo ładny śmiech.
— Tak podrywasz? Na Juana?
— Nie zniżaj roli Juana do samego podrywu! Jest...
— Twoim ideałem? Wzorcem?
— Moim skromnym zdaniem, powinien być ideałem wszystkich. Jest w końcu, no wiesz, potomkiem Pegaza…
— To nie tak, że wszystkie pegazy są jego potomkami?
— Cicho — żachnęła się Philip. — Juan jeszcze bardziej niż inne pegazy zasługuje na to miano.
Wanda nie mogła jej odpowiedzieć, gdyż tarzała się ze śmiechu po trawie.
— Dobra — odpowiedziała, gdy już się uspokoiła. — Opowiedz. Cały życiorys, nie wiem, mit genealogiczny, masz może przy sobie album...?
— Cicho — założenie było takie, żeby to „cicho” zabrzmiało karcąco, jednak cóż. Niezbyt wyszło. Bardziej rozbawione. Chrząknęła.
— Jego pradziadkiem był sławny Roberto, który podobno kiedyś podniósł w powietrze cały wóz zapakowany węglem. I nawet się nie spocił. Dziadkiem był Eduardo — champion wszystkich pokazów końskiej piękności i tych magicznych, i zwykłych, gdzie Mgła zakrywała jego piękne skrzydła. I bez nich był pewnie piękny — w końcu, to dziadek Juana.
Philip rozluźniła się, rozmawiając o Juanie — podobnie jak on sam. Rozłożył się dumnie na trawie, słuchając, jak jego centurionka wyśpiewa niemalże peany na jego cześć.
— Ojcem zaś — Josè. Najszybszy pegaz na całym świecie. I potem urodził się Juan — w roku, w którym i ja przyszłam na świat.
— Więc... wychowywaliście się razem?
— Nawet urodziliśmy się tego samego dnia.
— Niezwykłe. Dzieciństwo z pegazem, pewnie wszyscy znajomi ci zazdrościli.
— Nie miałam znajomych.
— Czemuż?
Wzrok Philip mówił sam za siebie.
— Racja. Juan.
◇──◆──◇──◆
[568 słów: Philip otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz