ZIMA
Zasłonki w ambulatorium, chorzy i ranni na łóżkach, coś się rozlało na podłodze, a tam ktoś zostawił stetoskop… zdaniem Rickiego wszystko było ciekawsze, niż odpowiedź na zadane mu właśnie pytanie. Owszem, był dumny ze swojego dzieła i jeszcze przed chwilą byłby gotów rozprawiać o nim w nieskończoność, zanim nie został przyparty do ściany - pytaniem, czy sam próbował swojego specjału?
— No, widzicie, jaki ma niesamowicie świetlisty kolor? Czy wspomniałem już, jak udało mi się go uzyskać?
Może jeśli dalej będzie ignorował, co się do niego mówi, albo słuchał tylko wybiórczo i śmiał się, w końcu mu odpuszczą?
— Jest taki skomplikowany chemiczny proces, który udało mi się…
— Jadłeś czy nie?
Słowa zostały wypowiedziane przez naczelną lekarkę, ale presja, którą czuł syn Merkurego nie wynikała w takim stopniu z nich, jak ze złowrogiej postawy Kuźmy. Zaciśnięte pięści, oczy strzelające błyskawicami, przekleństwa szeptane pod nosem - i z każdym następnym oddechem wydawała się coraz bliższa uduszenia go.
— Czy jadłem, czy nie, to nie jest tak bardzo istotna rzecz…
Prawie słychać było uchodzącą z uszu Kuźmy parę, a coraz większe zainteresowanie, jakie wzbudzał Ricky, wytrąciło go w końcu z równowagi.
— Próbowałem posmarować nim kanapkę, ale chleb rozpadł mi się w rękach — zaczął pleść od nowa. — Pomieszany z makaronem, tworzył trudne… no, niemożliwe do rozbicia widelcem grudki… właściwie jedną grudkę…
— Do brzegu — przerwała mu Cheryl. No tak, pewnie jako naczelna lekarka ma dużo zajęć, a on z Kuźmą są ciekawym, ale przeszkadzającym w pracy incydentem.
— Stwierdziłem jeszcze, że warto przetestować — w tym momencie Kuźma nie wytrzymała i kopnęła go w nogę. — Ale stwierdziłem też, że najbezpieczniej będzie, jeśli nie ruszę tego sosu. I trzymałem się tego postanowienia.
Półbogowie nie wyglądali, jakby wierzyli jego wyznaniu. Zapadła cisza, jakby starano się na nim wymusić przyznanie się do winy. Ale naprawdę tego nie zrobił, na trumnę Marii Skłodowskiej-Curie! Rozważał to może, ale w sumie początkowo i tak przemyślał danie Kuźmie zaszczytu spróbowania jego arcydzieła jako pierwszej, więc nie było mu się aż tak trudno pogodzić z porzuceniem tej idei. Był świadom, że sos po zetknięciu z nieszczęsnymi muszkami owocówkami smażył je na smutne kawałeczki, miał nadzieję, że może jak heroska spróbuje jego specjału, okaże się, że to były tylko halucynacje i sos jest już jadalny - ale naprawdę, naprawdę powstrzymał się przed choćby dotknięciem czasem bulgoczącej powierzchni! - nie no, z tym to już przesadził - przypomniał sobie dwa pieczące nadal niemiłosiernie palce, które planował z fioletowej mazi oblizać. Zamiast tego wsadził je prosto pod kran i modlił się do Mendelejewa, żeby nie odpadły mu zbyt szybko.
— Tak czy siak, myślę że samo wąchanie tej substancji, czy przebywanie w jej pobliżu, było wystarczającym zagrożeniem. Bezpieczniej będzie, jeśli zatrzymamy cię na noc — ciszę przerwała jedna z pielęgniarek, po obejrzeniu odstawionego przez kogoś na stolik talerza. Patrzy na Kuźmę, jakby była opiekunką szalonego chemika.
— Zróbcie mu jak najwięcej bolesnych badań i upewnijcie się, że niczego nie przeoczycie!
Ricky, mimo swoich osiemnastu lat i tatuażu legionisty na ramieniu, stał teraz jak przedszkolak, który przypomniał sobie o hodowli rzeżuchy w niedzielę wieczorem. Zawsze tak było, kiedy ktoś mieszał się do jego eksperymentów - ile dni spędził z przybranym ojcem, kiedy ten jeszcze żył w ambulatorium? Potem już mało kto interesował się Rickym nie tylko na tyle, żeby na niego nakrzyczeć, ale żeby zatroszczyć się o jego dobrostan.
Kuźma?
────
[539 słów: Ricky otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]


