czwartek, 25 sierpnia 2022

Od Marca — „Czy te lekcje muszą aż tyle trwać?”

Czy te lekcje muszą, aż tyle trwać? Nie to, że coś do nich mam, bo nie mam, ale nie rozumiem jednej rzeczy. Po co mam się uczyć jakiegoś języka, którego pewnie i tak zaraz przestanę używać? Szczególnie że to rosyjski, a ja nie lubię rosyjskiego. W końcu zadzwonił dzwonek. To nie był zwykły dzwonek, jaki ma się w szkole. To był dzwonek, którym dzwoni się, machając nim, bo w tej jednostce nie mają innego. Chwyciłem swoje książki i wybiegłem z budynku na plac, spoglądając przez ramię na barak, gdzie odbywały się lekcje. W naszej klasie jest łącznie ze mną 7 osób. To i tak sporo, jak na wojsko. Spojrzałem na olbrzymi zegar zawieszony nad kantyną. Wskazywał godzinę 14:00. Do tego był piątek. Postanowiłem udać się prosto do miejsca, gdzie odpoczywałem, czyli do naszego baraku, jednak idąc, dostałem z pięści w tył głowy. Odwróciłem się w stronę napastnika, gotów oddać cios, jednak dostałem ponownie. Tym razem cios padł na brzuch. Po tym ciosie dostałem kopniaka w plecy i upadłem. Kątem oka zobaczyłem, że był to Fiodor wraz ze swoją paczką. To jest syn Dimitra — tutejszego szefa jednostki. Jest tu nietykalny. Nie lubimy się. Nie pierwszy raz już mnie bił. Właściwie to był już 5 raz, od kiedy tu jestem. On jest ode mnie o 3 lata starszy. Nie ma sensu, żebym szedł do jego ojca, bo znowu rzuci mną o ścianę, jak ostatnio, gdy byłem się poskarżyć. Kiedy lądowały na mnie kolejne ciosy, to skuliłem się w kulkę, tak, żeby dostać jak najmniej i żeby jak najmniej bolało i zacisnąłem zęby. Zauważyłem, że jak nie krzyczę, to szybciej przestają. Więc siedziałem cicho. Krzyczeli coś po rosyjsku, a ja niewiele z tego języka rozumiem. W pewnym momencie, usłyszałem jak mówią po angielsku.
— To co Fiodor z młodym robimy?
— Ty się jeszcze pytasz Tima? Oczywiście, że do dołu.
Nie wiem, co miał na myśli, mówiąc dół, ale zaraz miałem się przekonać. Był to dół, do którego ściekały wszystkie nieczystości zarówno z łazienek i szaletów, jak i kantyny wojskowej. Dół był głęboki na jakieś 2,5-3 metry, pełen nieczystości i oni mnie do niego wrzucili. Kiedy w nim wylądowałem, to starałem się nie panikować. Rozejrzałem się wokół. Byłem po pas w gównie. Dosłownie i w przenośni. Wspinaczka po ścianie nie wchodziła w grę, ponieważ, nie miały one miejsc, gdzie mógłbym się złapać. Wołanie o pomoc też odpadało, bo mało kto tu przychodził. Zacząłem chodzić wokół, mając nadzieję, że jakiś pomysł wpadnie mi do głowy i o dziwo żaden nie wpadł. Usłyszałem, jak zegar z kantyny wybija godzinę 15:00. To ani na moment nie polepszało mojej sytuacji. Powiem więcej, była jeszcze bardziej chujowa, niż wcześniej. O tej porze w weekend, ruscy żołnierze zazwyczaj chodzili pić. Oni to kochają. Uwielbiają się nawalić na weekend. Przygotowałem się powoli na noc spędzoną w rowie w towarzystwie gówna, moczu i niestrawionych kawałków ogórków kiszonych i wódki, kiedy usłyszałem głos. Męski. Ewidentnie nie ruski. Nie mówił też po ichniemu, a po angielsku, co mnie mocno zdziwiło.
— Co ty tu młody robisz?
— Siedzę. Syn komendanta mnie tu wrzucił.
— Dałeś mu się?
— Nie, ale zaatakował mnie od tyłu z kolegą, to co miałem zrobić.
— Dobra. Zaraz coś zaradzimy. Ja idę po linę i jakoś cię wyciągnę. — powiedział ów głos, a po dosłownie 2 minutach zobaczyłem wesoło dyndającą linę. Od razu się jej złapałem i zostałem wciągnięty. Dopiero teraz przyjrzałem się tej osobie. Nie myliłem się. Był to żołnierz. Nie tutejszy, bo miał inny mundur. Po pagonach na ramionach rozpoznałem, że jest on majorem. Twarz miał jak każdy żołnierz – żylastą i z bliznami. Widać było, że siedzi w tym od dawna. Podał mi rękę, żebym wstał. Nie skorzystałem z tego i wstałem sam.
— Chodź, opowiesz mi wszystko co się stało.
Usiadłem obok niego i zacząłem swój wywód.
— Moje nazwisko Quentin. Mam lat 10. Mój ojciec jest tutaj żołnierzem w randze pułkownika.
Następnie opowiedziałem mu o Fiodorze i jego paczce i o tym, że są nietykalni. Powiedziałem też o Dimitrze. O tym, jak mnie potraktował, jak byłem u niego, powiedzieć jak jego syn się zachowuje. Żołnierz popatrzył na mnie poważnym wzrokiem. W końcu wstał.
— Twój ojciec o tym wie?
— Tak, panie majorze. Wie o tym, ale ma to daleko gdzieś. Mówi, że mam wyrosnąć na twardziela, a nie miękką pipkę, jak to on ładnie określił.
— Rozumiem. Jak jemu to nie pasuje, to ja to za niego załatwię. I nie jestem dla ciebie majorem. Możesz mi mówić Reacher, a teraz chodź, póki Dimitr jest jeszcze w miarę trzeźwy.
Wstał i podał mi rękę. Niechętnie ją uścisnąłem. Nie za bardzo ufałem obcym, a w szczególności żołnierzom. Kilka razy dałem się... a zresztą nieważne. Udałem się za nim pod gabinet Dimitra. Kazał mi zostać na zewnątrz i tak zrobiłem. Reacher wszedł do jego gabinetu, bez pukania. Wyszedł po mniej więcej 5 minutach. Zauważyłem, że ma zdarte kostki na dłoniach, ale nie wnikałem. Nie miałem po co.
— Sprawa załatwiona. Teraz chodź, zaprowadzę cię do twojego baraku.
Reacher jak powiedział, tak zrobił. Zaprowadził i zostawił mnie w baraku naszej rodziny. Nie był to zwykły barak sypialniany jak te dla zwykłych żołnierzy. Były w nim oddzielna łazienka, oddzielna kuchnia (chodź i tak korzystaliśmy często z kantyny) i trzy pokoje: moja sypialnia, sypialnia rodziców i gabinet ojca, z którego częściej korzystała matka. Jego aktualnie nie było, pojechał gdzieś w środę. Najpewniej do Moskwy po kolejne ordery z dupy. Pierwsze co zrobiłem po tym, jak zostałem sam, to zdjąłem ubranie i je wyrzuciłem. Nie było sensu go prać. Po tym wszedłem pod prysznic i zacząłem się myć. Prysznic brałem 30 minut, ponieważ chciałem się pozbyć fetoru i resztek z tego rowu, które dostały się pod ubranie, a było ich sporo. Przepasałem się ręcznikiem i położyłem się w swoim pokoju. Zabrałem się za książkę napisaną po rosyjsku, ale litery mi się strasznie zaczęły zlewać i nic z niej nie rozumiałem, więc zasnąłem.
Znowu mi się śniła ta kobieta. Często mi się śniła. Była tajemnicza. Zazwyczaj mnie obserwowała i milczała, jednak nie dziś. Dzisiaj było... inaczej. Podeszłą do mnie. Nie mogłem rozpoznać jej twarzy, ale widziałem jedno – uśmiechała się. Nie wiedziałem co zrobić, więc po prostu odwzajemniłem jej uśmiech. Następnie owa kobieta wyciągnęła do mnie rękę, na której coś błyszczało. Przyjrzałem się temu dokładnie. To była... koniczynka. W dodatku czterolistna. Mieniła się jasnym światłem. Nie wiedzieć czemu ją dotknąłem i ta znikła. Następnie przede mną pojawił się dziwny obraz. Była to jakaś melina a na środku spał, jak doszedłem po zapachu, żul. Czuć było od niego alkoholem. Tanim i mocnym. Ten sen mnie coraz bardziej... intrygował. Miałem nadzieję, że będzie kontynuowany, jednak się obudziłem. Zauważyłem też, że na ziemi coś się błyszczy. Była to ta sama koniczynka, którą trzymała tamta tajemnicza kobieta. W drzwiach natomiast zauważyłem inną kobietę. To była moja matka. Stała na szczęście plecami do mnie i nie widziała przedmiotu. Szybko schowałem koniczynkę pod poduszkę.
— Marc, jeśli już nie śpisz, to na miłość boską powiedz, co się stało z twoim ubraniem, że tak śmierdzi. Dodatkowo ubierz się. — zaczęła matka mówiąc lekko zdenerwowanym głosem. Ja posłusznie się ubrałem i opowiedziałem jej historię, pomijając mój sen i Reachera. Matka spoważniała.
— Ojciec nic z tym nie zrobi, wiesz?
— Niestety wiem. — Westchnąłem, a matka usiadła obok mnie. Miała zegarek cyfrowy, który wskazywał godzinę 22:35. Z moich wyliczeń wynikało, że spałem około 4 godzin. Przytuliłem się do matki i chłonąłem jej zapach.
— A poza tym, jak ci minął dzień synku?
— Dobrze. Zwiedziłem dół z szambem. — zaśmiałem się lekko.
— Zawsze mogło być gorzej. — odpowiedziała wesoło i pogłaskała mnie po głowie. Podsunęła mi też kilka krówek, które zjadłem od razu bez zastanowienia. Takie cukierki to tutaj rarytas. Chciałem, żeby ta chwila bliskości trwała w nieskończoność, jednak nie było to nam dane. Usłyszeliśmy razem z mamą głośny trzask drzwi. Ojciec wrócił ze spotkania. Od razu odsunąłem się od matki, a po chwili w drzwiach stanął ojciec.
— Które z was znowu coś nagadało Dimitrowi? — wykrzyczał w naszą stronę. Miałem ochotę wspomnieć o Reacherze, ale się powstrzymałem.
— Fiodor znowu znęcał się nad naszym synem.
— To co? Jest w wojsku i powinien sobie radzić, a ty robisz z niego pizdę! — odkrzyknął ojciec, a ja nie chciałem brać w tym udziału. Wybiegłem z naszego baraku poza jednostkę, ale nie daleko. Do pobliskiego lasku, do mojej samotni. Chciałem się wyciszyć i uspokoić. Próbowałem, ale nie mogłem. Zacząłem płakać. Usiadłem na kamieniu i oparłem się o drzewo plecami.
— Jestem do niczego. — powiedziałem cicho, patrząc się w ziemię, dalej cicho szlochając.
— Nie jesteś do niczego. — usłyszałem głos i się rozejrzałem, ale niestety nie zauważyłem nikogo w pobliżu.
— Gdzie i kim jesteś? Pokaż się. — powiedziałem lekko zdenerwowany, dalej płacząc.
— Jestem w twojej głowie, a ty jesteś moim synem. — powiedział głos spokojnie. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nie wolałem milczeć, a głos kontynuował. — podrzuciłam cię tym ludziom lata temu.
— Jak to twoim synem i czemu mnie podrzuciłaś? — zapytałem, ale odpowiedzi już nie dostałem, więc dalej siedziałem na kamieniu, a w mojej głowie kołatały się przeróżne myśli. Jedne lepsze, a drugie... nie będę o nich mówił. Patrzyłem się w gwieździste niebo i zauważyłem spadającą gwiazdę. Pomyślałem życzenie, bo mama mi mówiła, że się spełniają. Po tym się już uspokoiłem i udałem się w stronę swojego baraku. Po drodze jednak natknąłem się na znajomą twarz, a mianowicie Reachera. Porozmawialiśmy chwilę i ponownie odprowadził mnie do swojego baraku, gdzie od razu pokierowałem się do sypialni i tam zasnąłem po chwili.

◇──◆──◇──◆
[1552 słowa: Marc otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz